Reklama

Franek Smuda selekcjonerem, czyli pochwała prostoty

redakcja

Autor:redakcja

29 października 2009, 12:42 • 4 min czytania 0 komentarzy

Franciszek Smuda już oficjalnie został selekcjonerem reprezentacji Polski. Zagłosowali na niego wszyscy członkowie zarządu PZPN, za wyjątkiem Stefana Majewskiego, który chciał pewnie głosować na siebie i postanowił się wstrzymać. Stefciu, ty już się natrenowałeś, kilka rogów wywalczyłeś… Daj teraz popracować innym! Frankowi serdecznie gratulujemy, chociaż tak szczerze, to uczucia mamy mieszane. Z jednej strony on ma “to coś”, ale z drugiej – właśnie nie wiadomo, co to jest. I wprawdzie to fajny chłop, ale jednak pełny naturszczyk. Wyjdzie w praniu, czy się nada na tę funkcję.
Ostatnio rozmawialiśmy z jedną wpływową osobą. I ona mówi tak: – Wszyscy selekcjonerzy dostają kadrę nie w tempo. No, poza Piechniczkiem za pierwszym razem. Strejlau za późno, powinien zastąpić Górskiego. Łazarek – za późno. Wójcika czas był w 1992 roku, Janasa w 1996, a Smudy w 2000… Trudno się z tym nie zgodzić. “Franz” musiał odczekać swoje, być może bardzie pasował na to miejsce, gdy był o dziewięć lat młodszy.

Franek Smuda selekcjonerem, czyli pochwała prostoty

Ale nie ma co zrzędzić – jest tu i teraz. Jak pomyślimy o wszystkich głupotach, które mógł zrobić PZPN, ta decyzja wydaje się może nie idealna, ale bardzo dobra. Ma chłop charyzmę, umię nakręcić drużynę, wymusić pełne zaangażowanie. Nie jest orłem z taktyki, ale nasi zawodnicy też nie są, więc nawet gdyby coś szczególnego im nakreślił, to pewnie nie potrafiliby tego zrealizować (ktoś by pobiegł w lewo zamiast w prawo i wszystko wzięłoby w łeb). No i umie odróżnić piłkarza utalentowanego od kulawego. Wprawdzie w tej kwestii w klubach dał się też poznać z tej gorszej strony, ale zazwyczaj wynikało to u niego z osobistych antypatii. Jak nie lubił osoby, która mu danego piłkarza podrzuciła, to i piłkarz miał przerąbane. Teraz sam sobie każdego zawodnika dobierze.

Jedno jest zastanawiające – czy Franciszek Smuda jest inteligentny? No bo selekcjoner lepiej, żeby jednak był. Zwłaszcza selekcjoner na Euro 2012, który rozmawiać będzie już nie tylko z zaprzyjaźnionymi dziennikarzami sportowymi, ale ze wszystkimi mediami (niektórzy mogą być zaskoczeni, kiedy wypali coś w stylu: “Kaczka, sraczka, padaczka, Siadaczka”). Taki człowiek ma za trzy lata porwać cały kraj, zjednoczyć, oczarować, omamić. Tymczasem “Franz”, choć Polakiem jest stuprocentowym, mówi po polsku w zasadzie gorzej niż Aleksandar Vuković. Jakieś tam postępy przez dziesięć lat poczynił, ale powiedzmy sobie szczerze – niewielkie. Kiedyś mówi do Macieja Szczęsnego: – Wiesz, muszę się zacząć uczyć języka… Szczęsny: – Ale polskiego? Smuda: – Nie, kurwa, hiszpańskiego! Ł»art byłego bramkarza Widzewa (niezamierzony) niewiele stracił na aktualności.

Z tą inteligencją Smudy to sprawa ciężka do rozstrzygnięcia. Ma jakąś tam inteligencję chłopską, życiową, nie popartą żadnymi książkami czy wiedzą ogólną o świecie (“Muraś, ty wyglądasz jak dzwonnik z Rotterdamu”). Może to jednak wystarczy? Bo jeśli “Franz” wynikami oczaruje całą Polskę, to inne metody nie będą już potrzebne. Poza tym – Strejlaua już nazwano “świetnym trenerem, ale bez wyników”. Erudyta, gawędziarz, inteligent. Ale do piłkarzy dotrzeć nie potrafił. I nie miał szczęścia. A “Franz” to jednak życiowy farciarz. Są ludzie, z którymi strach wsiąść do windy, ale są też tacy, z którymi śmiało można wchodzić do rozklekotanego samolotu. I Smuda zalicza się do tej drugiej grupy.

Co jeszcze o nowym trenerze? Sporo w życiu przeszedł, w Polsce karierę zaczął od wytapetowania mieszkania Edwarda Sochy (“Fachowiec pierwsza klasa” – chwalił Socha), w USA pracował przy czyszczeniu jakichś wielkich paskudztw. Sam opowiadał: – Pracowałem przy czyszczeniu tanków w rafinerii. Były wysokie, jakieś czterdzieści stóp. Paru chłopaków przy malowaniu spadło. Śmierć na miejscu. Ja też malowałem. Wisiało się jak alpinista. Gdy się skończyło fragment, to przesuwali cię sznurami w bok i dalej do roboty. Najgorsza była praca w środku. Otworem, którym wypływał olej, właziło się do wnętrza tanku. Czyściło się też pod ciśnieniem, konserwowało. Obowiązkowo w maskach, bo tam praktycznie nie było powietrza. Sześć miesięcy tam pracowałem, bo tyle trwała rehabilitacja kolana. Zacząłem grać w turniejach. W Harford powstał właśnie klub zawodowy. No i po jednym z turniejów zaproponowano mi kontrakt. Musiałem rzucić robotę przy tankach.

Reklama

Jest chorobliwym czyściochem. Jak przesuniesz cokolwiek u niego w domu, to po sekundzie podejdzie i poprawi. Nie toleruje choćby jednej plamki na samochodzie czy odrobiny kurzu na półce. Lubi piwo. W Legii wstawił do pokoju trenerów nawet wielką chłodziarkę (taką ze sklepów spożywczych).

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...