Można byłoby powiedzieć, że czarny dzień polskich drużyn w europejskich pucharach. Ale chyba bardziej na miejscu byłoby stwierdzić – zwyczajny dzień polskich drużyn. Jeden remis, dwie porażki, dwa nasze zespoły za burtą i tylko Lech – dzięki olbrzymiej zaliczce z pierwszego spotkania – gra dalej. Legia zagrała całkiem nieźle, no ale miała w swoim składzie Piotra Gizę – za ten mecz zasłużył na dziewięć ćwielongów (nasza jednostka nieskuteczności). I przez nieporadność tego pomocnika nie udało się wbić kolejnych goli naprawdę kiepściutkiemu Broendby.
Wiadomo, że leci Jacek Grembocki – no bo przegrał w Holandii z Bredą. Jeśli załapie się na miejsce w samolocie z powrotem, to już będzie jego prywatny sukces. Ale niech się nie zdziwi, jak prezes Wojciechowski anuluje mu bilet. Teraz na gorące krzesło wskoczy Franciszek Smuda, który łudzi się, że budowlańca z JW Construction lekko pohamuje. Niech się łudzi – jego sprawa.
Ciekawe jednak, ile jeszcze ważnych prób może zawalić Jan Urban. Wydaje się, że on ma nieograniczony limit zaufania ze strony właścicieli klubu. A niestety, rok w rok w pucharach klecony przez Janka zespół wypada z gry, zanim na dobre gra się zacznie. Nie za bardzo rozumiemy, dlaczego – po dobrym meczu z Zagłębiem Lubin – na ławce usiadł Adrian Paluchowski. Bo, jak mówi Urban, nie ma doświadczenia? Sorry, ale to głupie gadki. Kowalczyk w Genui też nie miał. Citko w Lidze Mistrzów – też nie. Doświadczenie to w naszej piłce słowo klucz, ale z reguły oznacza “nabytą umiejętność unikania gry, odpowiedzialności, chowania się w kluczowych momentach za plecami kolegów, tak aby nikt się nie mógł przyczepić, ewentualnie grę w stylu ja do ciebie, ty do mnie, by ograniczyć straty” (definicja własna).
Ale OK – chce grać Urban staruchami, to niech gra. Tylko niestety, na razie będzie to granie wybitnie lokalne. W pucharach – tak jak rok temu – pozostał nam tylko Lech. Całe szczęście, że w pierwszym meczu piłkarze Fredrikstad nie rozumieli przepisu o rzucie rożnym i co ktoś kopnął spod chorągiewki, to wpadło. Ale na powtórkę z zeszłego roku i występy “Kolejorza” jeszcze wiosną zdecydowanie byśmy nie liczyli.