Ilekroć czytamy wypowiedzi Wojciecha Szczęsnego, zapala nam się lampka ostrzegawcza – uwaga, chłopak może zmyślać. Tym razem syn Macieja Szczęsnego zagrał w rezerwach Arsenalu przeciwko Chelsea (kilka naprawdę imponujących interwencji – byliśmy pod wrażeniem), co o dziwo wystarczyło, by “Gazeta Wyborcza” zrobiła z nim duży wywiad.
W wywiadzie Szczęsny mówi, że jest już w klubie numerem trzy, a nie cztery, bo nominalny numer trzy doznał kontuzji. No i wspomina własny uraz. Mówi tak: – Niektórzy mówią, że najważniejsza jest głowa, ale dla bramkarza ręce też są istotne. Nieszczęście stało się w poniedziałek, we wtorek miałem być wypożyczony do I-ligowego Watfordu, bo Estończyk Mart Poom doznał urazu i miałem zająć jego miejsce. W piątek czekał mnie mecz z Tottenhamem w Curling Cup. Niestety… Z euforii popadłem w tragedię.
Można z tych słów wywnioskować, że w Watfordzie doszło do jakiejś awaryjnej sytuacji i na gwałt potrzebny będzie ktoś, kto zatrzyma Tottenham – oczywiście Szczęsny junior. Niestety, drogi Wojtku, sprawdziliśmy. Martin Poom doznał kontuzji 20 września. A mecz z Tottenhamem był 3 grudnia. Między jednym meczem a drugim odbyło się… piętnaście innych. Jeśli sądzisz, we wtorek przeszedłbyś do Watfordu, a w środę rozegrał mecz z Tottenhamem (tak, na pewno szykowano od razu miejsce w składzie dla 18-latka, który nie rozegrał w życiu ani jednego meczu w seniorskiej piłce i odstawionoby dwóch innych golkiperów), to znaczy, że faktycznie leczenie rąk nie wystarcza. Przyda się też coś na głowę.