Reklama

Turcja marzy, by znów zszokować świat

Patryk Fabisiak

Autor:Patryk Fabisiak

13 czerwca 2024, 14:35 • 23 min czytania 9 komentarzy

Turecka piłka raczej mało komu kojarzy się dobrze. Myśląc o niej większość z nas ma zapewne przed oczami zwariowanych działaczy, niemniej szalonych kibiców, rzadko wypłacane pensje, skandale sędziowskie czy afery korupcyjne. I słusznie, bo taki właśnie niestety jest jej obraz, a w zasadzie to nigdy nie był inny. A przynajmniej nie ten klubowy, bo inna niegdyś była na pewno reprezentacja Turcji. „Gwiazdy Półksiężyca” potrafiły sięgać po medale na wielkich imprezach, choć dziś są to zaledwie rzewne wspomnienia. Można powiedzieć, że to dokładnie tak, jak u Polaków. Jest jednak pewna różnica – podczas gdy my możemy wzdychać do czasów Antoniego Piechniczka i roku 1982, Turcy ostatnie i największe sukcesy osiągali stosunkowo niedawno, bo w pierwszej dekadzie XXI wieku.

Turcja marzy, by znów zszokować świat

Jak wyglądały złote lata reprezentacji Turcji?

Selekcjoner prosto z Wrocławia

Za początek najlepszej ery w historii tureckiego futbolu, a przynajmniej tego w wydaniu reprezentacyjnym, należy uznać początek lat 90. W 1990 roku stery w reprezentacji przejął niemiecki szkoleniowiec urodzony we Wrocławiu, Sepp Piontek. Miał już wówczas spore doświadczenie, na niwie klubowej osiągał sukcesy z Werderem Brema, ale prawdziwą rozpoznawalność poza ojczyzną przyniosły mu jego osiągnięcia z kadrą Danii. Niemiec prowadził ją przez 11 lat i zaliczył dwa udane występy na dużych turniejach – dotarł do półfinału mistrzostw Europy 1984 i do 1/8 finału mistrzostw świata 1986.

Wybór od początku wydawał się rozsądny, bo Turcy właśnie kogoś takiego potrzebowali – trenera ze sporym bagażem doświadczeń na arenie międzynarodowej, który doskonale wie, jak awansować na wielki turniej. A tego właśnie pragnęli najbardziej, bo ostatnią i zarazem pierwszą w historii imprezą, na której wystąpiły „Gwiazdy Półksiężyca”, był mundial w 1954 roku. Później wielokrotnie było blisko, ale w większości przypadków turecka kadra potykała się w eliminacjach na metr przed metą.

W Piontku pokładano więc spore nadzieje. Wydawało się, że naprawdę coś może z tego być. I coś było, choć Niemiec na żaden turniej z kadrą nie pojechał. Mało tego, eliminacje Euro 92 zakończyły się absolutną klęską Turków, którzy w grupie eliminacyjnej, w której grali m.in. z Polską, nie zdobyli nawet punktu i strzelili zaledwie bramkę. Mimo wszystko ówczesnego selekcjonera postrzega się jako kogoś, kto położył podwaliny pod przyszłe sukcesy. Dlaczego? Ano dlatego, że faktycznie to on zaczął porządkować drużynę i w zasadzie tworzył ją na nowo. Należy pamiętać, że to właśnie Piontek wprowadził do kadry takich zawodników jak Bulent Korkmaz, Alpay Ozalan czy przede wszystkim Hakan Sukur, który do dziś uznawany jest za najlepszego piłkarza w historii tureckiej piłki.

Pierwsze podejście Fatiha Terima

Mimo wszystko w 1993 roku Piontek pożegnał się z reprezentacją Turcji, ale jednocześnie sam namaścił na swojego następcę postać, która później zapisała piękną kartę w historii tamtejszego futbolu – Fatiha Terima. Był on wówczas trenerem kadry młodzieżowej, miał też za sobą pracę szkoleniową w Ankaragucu i Goztepe, ale bez większych sukcesów. Wszyscy znali go jednak doskonale jako legendarnego zawodnika Galatasaray. To właśnie w tym klubie miał okazję pracować z innym niemieckim trenerem, Juppem Derwallem, który to właśnie namówił Piontka i działaczy federacji na danie szansy Terimowi.

Reklama

Opłaciło się. Terim wywiązał się ze swojego zadania perfekcyjnie. Udoskonalił to, co udało się stworzyć Piontkowi. Zbudował drużynę z prawdziwego zdarzenia. To właśnie za jego kadencji skrzydła na dobre rozwinął Sukur, który w eliminacjach Euro 1996 zdobył siedem bramek i wówczas wyrósł na największą gwiazdę reprezentacji. Ta awansowała na angielskie mistrzostwa Europy z drugiego miejsca, wyprzedzając dość silną wtedy Szwecję, a także Węgry i Islandię.

Niestety dla Terima, to było na tyle, jeżeli chodzi o sukcesy. Już na samym turnieju bowiem Turcy zaliczyli spektakularną klęskę – znów nie zdołali zdobyć choćby punktu i tym razem nie strzelili bramki. Zawód był ogromny, choć nadzieje też na wyrost, zważywszy na to, ile lat Turcja musiała czekać, żeby w ogóle na jakimś turnieju zagrać. Selekcjoner uznał po Euro, że więcej z tą drużyną nie osiągnie i przyjął propozycję przejęcia Galatasaray. Jego miejsce zajął doskonale znany tureckim kibicom Mustafa Denizli, który prowadził już kadrę w latach 1987-88.

Kolejny krok do przodu

Denizli nie miał łatwo, bo ciężar oczekiwań, z którym musiał się zmierzyć, był ogromny. Jak to w Turcji, nawet pomimo klęski na Euro, nikt sobie nie wyobrażał, że kadra nie awansuje na kolejny turniej, czyli mundial w 1998. Turcy mieli jednak pecha, bo trafili do bardzo silnej grupy eliminacyjnej: z Holandią i Belgią. Radzili sobie nieźle, bo dwukrotnie potrafili odebrać punkty Pomarańczowym, którzy ostatecznie awansowali z pierwszego miejsca. Z Belgami jednak przegrali oba spotkania, a w dodatku potknęli się na wyjeździe w Walią. Znów świetnie grał Sukur, który zdobył osiem bramek, ale skończyło się trzecim miejscem i kolejnym sporym rozczarowaniem.

Na szczęście dla samego siebie, Denizli zdołał odwrócić kartę w walce o kolejne Euro. Łatwo znowu nie było, bo do awansu Turcy potrzebowali przejścia przez baraże, w których ostatecznie udało się wygrać z Irlandią. Trudno było jednak oczekiwać, że kibice zadowolą się samym awansem. Selekcjoner zdawał sobie sprawę, że musi wspiąć się na wyżyny i za wszelką cenę wywalczyć promocję do fazy pucharowej. Los nie był łaskawy, bo „Gwiazdy Półksiężyca” trafiły znów do bardzo mocnej grupy: z Włochami, Szwecją i Belgią, czyli współgospodarzami turnieju.

Zaczęło się nie najlepiej, bo od wyraźnej porażki z Italią, później był bezbramkowy remis ze Szwecją, więc decydujące okazało się starcie z gospodarzami, i to w Brukseli. Trudno było oczekiwać, że Turcy będą w stanie sprawić niespodziankę. Wszystko wskazywało na to, że skończy się znów na fazie grupowej.

Reklama

Nic bardziej mylnego. Reprezentacja Turcji zagrała prawdziwy koncert, a przede wszystkim popis dał Sukur, który zdobył dwie bramki i pierwszy raz pokazał się tej naprawdę szerokiej publiczności. Szok i niedowierzanie to mało powiedziane, tym bardziej że tym samym Belgowie odpadli z turnieju już na etapie fazy grupowej, co nigdy wcześniej nie przydarzyło się gospodarzowi mistrzostw Europy.

W Turcji wybuchło wielkie szaleństwo. Satysfakcja była ogromna, bo był to bez wątpienia największy sukces „Gwiazd Półksiężyca” w historii. Radości nie przekreśliła nawet porażka w ćwierćfinale z Portugalią, bo ten poziom rzeczywiście był już zbyt wysoki. Mimo to turecka piłka w końcu mogła się poszczycić osiągnięciem z prawdziwego zdarzenia. A jeszcze wtedy nikt sobie nie zdawał sprawy, że to dopiero początek.

Koreańskie szaleństwo

Prawdziwym wariactwem było bowiem dopiero to, co wydarzyło się w 2002 roku. Ale po kolei. Tuż po Euro 2000 doszło do zmiany na stanowisku selekcjonera – Mustafa Denizli został zastąpiony przez Senola Gunesa. Powiedzieć, że była to szokująca roszada, to jakby nie powiedzieć nic. Samo odejście dotychczasowego trenera może nie było aż takim zaskoczeniem, ale wybór następcy już owszem.

Gunes był doskonale znany w Turcji, dorobił się statusu legendy Trabzonsporu jako piłkarz, a później wypielęgnował go jako trener. Mistrzostwa może i nie zdobył, ale przywrócił klub z północy do ligowej czołówki.

Mimo wszystko po zwolnieniu posady w Trabzonie nie otrzymał żadnej poważnej oferty pracy. Zaliczył dwa krótkie epizody w znacznie słabszych zespołach – Antalyasporze i Sakaryasporze – ale od obu tych miejsc boleśnie się odbił. Dlatego też w 1998 roku postanowił po prostu zejść ze sceny i zająć się czymś innym. Jakież więc było zdziwienie, kiedy w 2000 roku to właśnie jemu powierzono stery reprezentacji. Człowiekowi, którzy od niemal dwóch lat nigdzie nie pracował jako trener!

Przedstawiciele tureckiej federacji byli jednak pewni, że robią dobrze. I szybko się okazało, że mieli rację. Turcy znów nie bez problemów, bo dopiero po barażach, w których pokonali pewnie Austrię 6:0, wywalczyli awans na mundial w Korei i Japonii. Nietrudno się domyślić, że nie znajdowali się w gronie faworytów turnieju, choć był to czas, kiedy tamto pokolenie dochodziło do szczytu swoich karier. W dodatku miało spore doświadczenie ze wcześniejszych mistrzostw Europy. Nie bez znaczenia było to, że aż 14 zawodników, którzy wystąpili na Euro 2000, otrzymało także powołania na mistrzostwa świata.

Jeśli więc ta ekipa miała osiągnąć jakiś sukces, przebijający ćwierćfinał Euro sprzed dwóch lat, to właśnie na tych mistrzostwach globu – drugich w całej historii tureckiej piłki, pierwszych od 1954 roku. I ona ten sukces osiągnęła, zaliczając jeden z najbardziej spektakularnych i kultowych już występów drużynowych w historii mundiali.

Zaczęli od porażki 1:2 z Brazylią w meczu, który kończyli w dziewiątkę, po czerwonych kartkach dla Alpaya Ozalana i Hakana Unsala. Trudno więc było być optymistą po takim występie, a sytuacji z pewnością nie poprawił zaledwie remis 1:1 z Kostaryką w kolejnym starciu. Sytuacja nie była beznadziejna, ponieważ ostatnim rywalem były Chiny, a więc rywal zdecydowanie najsłabszy w grupie. Turcy musieli go jednak pokonać jak najwyżej, zakładając, że Kostarykańczycy nie urwą punktów Brazylii.

Ostatecznie wszystko poszło po ich myśli, bo nie dość, że podopieczni Gunesa wygrali spokojnie 3:0, to Kostaryka dostała od Brazylijczyków łomot aż 2:5. Turcja mogła się więc cieszyć z awansu do fazy pucharowej mistrzostw świata, co już należało uznać za sukces. Ale nie, to był dopiero początek zabawy.

Już w 1/8 trafił się trudny rywal, bo współgospodarz turnieju – Japonia, ale Turcy zdołali wygrać 1:0 dzięki bramce Umita Davala. Później nie było łatwiej, bo kolejnym rywalem okazał się Senegal, czyli absolutna rewelacja tamtego mundialu. Bój był niezwykle zacięty i w regulaminowym czasie gry zakończył się wynikiem 0:0. Rozstrzygnięcie musiała więc przynieść dopiero złota bramka, którą zdobył w 94. minucie Ihan Mansiz.

Wtedy zaczęło się prawdziwe szaleństwo na tureckich ulicach. Sukces był niebagatelny, zdecydowanie największy w historii, o którym nikt nawet nie marzył. Drużyna Gunesa zachwycała cały świat, idealnie wpisując się w szaleństwo tamtego turnieju, na którym działy się przedziwne rzeczy, przede wszystkim z udziałem sędziów, którzy nawet specjalnie się nie kryli z pchaniem jak najdalej reprezentacji Korei Południowej.

Turcy imponowali zgraniem, konsekwencją, pewnością siebie. Stanowili prawdziwy monolit, ich największą siłą była gra zespołowa. Radzili sobie świetnie, nawet z mniejszym udziałem lidera i kapitana zespołu, Hakana Sukura, który nie mógł strzelić choćby jednej bramki.

W półfinale czekali Brazylijczycy, więc rywal najtrudniejszy z możliwych, w dodatku rozpędzony, ale na tym etapie trudno już było skreślać „Gwiazdy Półksiężyca”. Ostatecznie w drugim już starciu z „Canarinhos” na tym turnieju ponieśli drugą porażkę – tym razem 0:1, ale wciąż byli w grze o medal.

W meczu o trzeciem miejsce przyszło im się zmierzyć z być może najtrudniejszym rywalem, bo Koreańczykami, którzy, jak już wspominaliśmy, mieli spore wsparcie arbitrów. To jednak okazało się tym razem nieskuteczne, podobnie jak w ich półfinałowym starciu z Niemcami.

Turcy sięgnęli więc po historyczny, brązowy medal mistrzostw świata. Stało się to po szalonym meczu, wygranym 3:2. Ale nie da się ukryć, że spory wpływ na dalsze wydarzenia w tym spotkaniu miał gol Sukura. Kapitan akurat w tym najważniejszym momencie zdołał się odblokować i w dodatku zrobił to już w… 11. sekundzie meczu, co było absolutnym rekordem mundiali. Nikt wcześniej i nikt później nie zdołał tego dokonać szybciej.

W Stambule na reprezentację czekały więc dziesiątki tysięcy kibiców, które opanowały plac Taksim i okoliczne ulice. Tego, co tam się wówczas działo, nie da się porównać do żadnej fety mistrzowskiej w realiach klubowych, nawet znając możliwości tamtejszych fanów. Na miejsce fety z lotniska piłkarze jechali aż trzy godziny, bo trudno było się przedrzeć przez opętane miasto. Był to fantastyczny czas dla całej Turcji, chwila odskoczni dla obywateli, którzy zmagali się z wieloma życiowymi problemami, związanymi z pogrążającą się w kryzysie gospodarką.

Comeback Terima

Po mundialu w Korei i Japonii doszło jednak do bolesnego zderzenia się z rzeczywistością. Kilku piłkarzy odeszło, kilku kolejnych zaczęło tracić gwałtownie formę. Ekipa Gunesa zdołała jeszcze zająć trzecie miejsce w Pucharze Konfederacji 2003, ale na tym zakończyły się sukcesy. Później nastąpiły znów wieki ciemne dla „Gwiazd Półksiężyca”. Brak awansu na Euro 2004 po porażce w barażach z… Łotwą, czego, co ciekawe, selekcjoner nie przepłacił posadą. Zwolniono go dopiero kilka miesięcy później, po serii porażek w meczach towarzyskich.

Po Gunesu trudno było znaleźć odpowiedniego kandydata na selekcjonera. Na krótko kadrę przejął Unal Karaman,  szybko zastąpił go Ersun Yanal. Obaj nie zapisali się w historii reprezentacji. Ten drugi został w dodatku dość niespodziewanie zwolniony w czerwcu 2005 roku, pomimo tego, że był na dobrej drodze, aby wywalczyć baraże o awans na mundial. Zamiast niego postawiono ponownie na dobrze wszystkim znanego Fatiha Terima.

Zmiana niczego nie pogorszyła, bo Terim nie przegrał żadnego z trzech ostatnich meczów eliminacyjnych i wprowadził drużynę do baraży, w których przyszło jej się zmierzyć ze Szwajcarią. Na wyjeździe Turcy dostali w łeb 0:2, a następnie wygrali u siebie 4:2, co i tak oznaczało, że to Helweci awansują na turniej, dzięki bramkom zdobytym na wyjeździe.

Mimo braku awansu, Terim podpisał nowy kontrakt i pozostał na stanowisku, co okazało się dobrym rozwiązaniem, bo niedługo później zdołał wywalczył bezpośredni awans na Euro 2008. Tym razem obyło się bez baraży i dobrze, bo z tymi Turcy nie radzili sobie wówczas najlepiej. Oczekiwania narodu nie były specjalnie wygórowane, ponieważ trudno było się spodziewać, że tamta ekipa zdoła choćby nawiązać do osiągnięć poprzedników z 2002 roku. Tym bardziej że selekcjoner dość niespodziewanie nie zabrał na turniej Hakana Sukura, który może i zbliżał się do końca kariery, ale wciąż prezentował solidny poziom. W dodatku grał regularnie w eliminacjach i przyczynił się do awansu.

Okazało się jednak, że Sukur faktycznie jest niepotrzebny, bo kierownicę w drużynie przejęła młodzież z 21-letnim wówczas Ardą Turanem na czele. Opaska kapitańska trafiła z kolei do Nihata Kahveciego.

Turcy znów zaczęli kiepsko, podobnie jak w 2002, ale szybko nabrali rozpędu. Po porażce 0:2 z Portugalią, wygrali pozostałe dwa grupowe spotkania – ze współgospodarzem, Szwajcarią 2:1, rewanżując się tym samym za baraże o mundial i z Czechami 3:2 po niezwykle szalonym meczu, w którym przegrywali już 0:2, a i tak potrafili odwrócić jego losy.

W tym turnieju Turcy zapracowali sobie zresztą na miano ekipy, której trzeba pilnować do ostatniej sekundy, bo potrafi spłatać figla w końcówce. Ze Szwajcarią również Turan zdobył bramkę na wagę zwycięstwa dopiero w doliczonym czasie gry. Jednak prawdziwe szaleństwo miało miejsce dopiero w ćwierćfinale, w którym drużynie prowadzonej przez Fatiha Terima przyszło się zmierzyć z Chorwatami.

Mało co szło w tym meczu po myśli drużyny tureckiej, włącznie z tym, że trener Terim nie miał zbyt wielkiego pola manewru z uwagi na kontuzje i zawieszenia za kartki – w kadrze na ten mecz znalazło się tylko pięciu rezerwowych z pola.

W 119. minucie spotkania wydawało się, że jest po wszystkim, bo do siatki trafił Ivan Klasnić. Chrwaci rozpoczęli więc już niemal fetę z okazji awansu do strefy medalowej, ale Turcja już nie raz pokazała na tym turnieju, że gra do końca. I co? A jakże – w doliczonym czasie gry dogrywki bramkę wyrównującą zdobył Semih Senturk, więc o wszystkim musiały zdecydować rzuty karne.

Gdyby tylko mógł, Slaven Bilić z pewnością udusiłby wówczas arbitra gołymi rękoma, bo był przekonany, że bramka padła już po upływie przewidzianego czasu. Wściekłość była później tym większa, że Chorwaci przerżnęli w rzutach karnych i pożegnali się z medalami. Zgłosili nawet protest, ale na nic się to nie zdało. – Tamtej nocy płakałem jak dziecko. To była największa wpadka w mojej karierze – wspominał później Luka Modrić.

Turcy powtórzyli więc sukces z mundialu, choć tutaj nie mogli go przypieczętować, bo nie było starcia o trzecie miejsce. W półfinale ulegli natomiast Niemcom 2:3, tym razem samemu tracąc decydującą bramkę w doliczonym czasie gry, autorstwa Philippa Lahma. Zajęli więc ostatecznie miejsca III/IV wraz z Rosjanami.

Po tamtym sukcesie Turcja znów mocno się zakopała. Od mundialu w Korei nie awansowała na mistrzostwa świata ani razu. Z mistrzostwami Europy jest nieco lepiej – w 2012 roku awansować się nie udało, ale w 2016, 2020 i 2024 już tak. W tych dwóch pierwszych przypadkach kończyło się zaledwie na fazie grupowej, pomimo powtarzających się bajek o czarnym koniu.

Jak będzie teraz?

***

Najgłupsza historia wokół kadry

Gokhan Tore i gangster z bronią w ręku

Co jakiś czas zdarza się, że w Polsce żywo dyskutujemy na temat atmosfery wewnątrz naszej kadry, która z jakichś powodów gęstnieje. Ostatnio doszło do tego podczas mundialu w Katarze, kiedy to zawodnicy pokłócili się przy podziale premii od rządu Mateusza Morawieckiego, której ostatecznie i tak nigdy nie zobaczyli. Ale i wcześniej dochodziło do konfliktów między piłkarzami z najróżniejszych powodów.

Trzeba sobie jednak powiedzieć szczerze, że sprzeczki pomiędzy reprezentantami Polski, to nic w porównaniu do tego, co wydarzyło się wewnątrz kadry Turcji w 2013 roku. Historia jest tak absurdalna, ale jednocześnie przerażająca, że trudno w nią uwierzyć. A jednym z jej głównych bohaterów jest lider ekipy, która zagra na Euro 2024, czyli Hakan Calhanoglu. Zawodnik Interu Mediolan znalazł się w nieodopowiednim miejscu – pokoju innego kadrowicza, Omera Topraka – w nieodpowiednim czasie – momencie, w którym wparował tam ich kolega z drużyny, Gokhan Tore, wraz ze znajomym bandziorem, który nagle… wyciągnął broń.

O co chodzi? Nie, tym razem nie o pieniądze, a o kobietę. Tore, który uznawany był wówczas za jeden z największych talentów tureckiej piłki, dowiedział się, że jego była partnerka ma romans z kolegą Topraka i z tylko sobie znanych przyczyn postanowił wyrównać rachunki właśnie z Bogu ducha winnym kolegą z reprezentacji. – Przyjaciel Gokhana podszedł do Omera, wyciągnął pistolet z kurtki i powiedział mu, że zostanie zastrzelony, jeśli nie położy się na podłodze – relacjonował całą sytuację Calhanoglu w rozmowie z ZDF. – Ja zostałem uderzony i leżałem w kącie. Później podszedł do mnie i powiedział: „Nie ruszaj się, bo cię zastrzelę”. Leżałem skulony i nie mogłem się ruszyć. Bałam się o swoje życie.

Ostatecznie wszystko zakończyło się szczęśliwie, jeśli można tak powiedzieć, bo nikt nie doznał poważnego uszczerbku na zdrowiu. Co najciekawsze, federacja wraz ze sztabem kadry próbowała zamieść wszystko pod dywan. Ówczesny selekcjoner, Fatih Terim, bez zawahania… powołał Tore na kolejne zgrupowanie, podobnie zresztą jak Topraka i Calhanoglu. Z jakiegoś powodu zgłosili oni jednak wówczas kontuzje… Dopiero wtedy wszystko wyszło na jaw.

Specjalne oświadczenie w tej sprawie wydał ojciec Hakana Calhanoglu, Huseyin, który zaznaczył, że dopóki Tore będzie powoływany do reprezentacji, to ani jego syn, ani Toprak, na żadne zgrupowanie nie przyjadą. Terim pozostawał jednak nieugięty. – Gdybyśmy pozbyli się wszystkich, którzy popełnili błąd, nie bylibyśmy w stanie zbudować drużyny. Gokhan popełnił błąd, ale czy powinniśmy się go po prostu pozbyć? Jeśli wspieranie 21-letniego dzieciaka jest przestępstwem, to jestem winny – odpowiadał na stawiane zarzuty.

Ostatecznie cała trójka doszła do jakiegoś podstawowego porozumienia. Nikt kariery reprezentacyjnej nie zakończył, choć w przypadku Tore było blisko, bo rok po tamtej hotelowej awanturze… został postrzelony w jednym ze stambulskich klubów.

Potencjał na ulubieńca kibiców

Arda Guler

Potencjał na ulubieńca kibiców w tym przypadku to mało powiedziane, bo 19-latek ma potencjał, ale raczej na bohatera narodowego. W Turcji panuje absolutne szaleństwo na jego punkcie, bo wszyscy widzą w nim przyszłą gwiazdę pokroju Hakana Sukura, a na kogoś takiego czekają tam już dość długo. Przez ekipę „Gwiazd Półksiężyca” na przestrzeni ostatnich lat przewinęło się kilku wyjątkowych zawodników, ale żaden nie trafił aż tak do zbiorowej świadomości tamtejszych kibiców. A nie zapominajmy, że Guler ma dopiero 19 lat i zaledwie siedem występów w narodowych barwach. Euro 2024 będzie pierwszym wielkim turniejem w jego karierze i nie tylko Turcy są przekonani, że jest to główny kandydat do miana „wonderkida” najbliższych mistrzostw.

Guler był w Turcji uwielbiany już w czasach, kiedy grał w barwach Fenerbahce. W bardzo młodym wieku dołączył do grona najlepszych zawodników Super Lig, czym zwrócił na siebie uwagę samego Florentino Pereza. I właśnie to dało mu prawdziwą chwałę. W barwach „Królewskich” grało już dwóch reprezentantów Turcji – Hamit Altintop i Nuri Sahin – ale żaden z nich nie wzbudzał aż takich emocji. Był też Mesut Ozil, ale z oczywistych względów tureccy kibice się z nim wówczas nie identyfikowali.

Przypadek Gulera jest zupełnie inny, pomimo tego, że nie zdążył jeszcze niczego wielkiego w barwach „Królewskich” dokonać. A przynajmniej indywidualnie, bo drużynowo sytuacja wygląda zupełnie inaczej. 19-latek został w końcu niedawno pierwszym Turkiem, który triumfował w Lidze Mistrzów, a to już wystarczająco wpłynęło na wyobraźnię fanów w jego ojczyźnie.

Kryć na plaster

Hakan Calhanoglu

Piłkarz Interu Mediolan ma w ojczyźnie wielu przeciwników, ale patrząc chłodno na reprezentację Turcji, trudno znaleźć w niej kogoś bardziej kompletnego. Dyskusja na temat Calhanoglu w Turcji przypomina trochę tę na temat Roberta Lewandowskiego w Polsce. Pojawiają się głosy, że 30-latek jest hamulcowym, często gra pod siebie i przede wszystkim blokuje miejsce młodym. Vincenzo Montella jest jednak innego zdania i podkreśla, że jest to nie tylko kapitan, ale też niekwestionowany lider i najważniejsza postać w kadrze.

Liczby Calhanoglu nie bronią, bo w ostatnim czasie ani nie strzela, ani nie asystuje. Za kadencji Montelli zdobył tylko jedną bramkę – honorową w przegranym aż 1:6 meczu towarzyskim z Austrią. Poprzednie trafienie zaliczył w listopadzie 2022 roku. Nijak ma się to liczb, które wykręca w Serie A – w minionym sezonie zdobył 13 bramek i zaliczył trzy asysty. Prawdą jest jednak to, że w klubie ma nieco inne zadania, więcej swobody w grze ofensywnej. W kadrze ciąży na nim większa odpowiedzialność, często gra jako ten najbardziej cofnięty defensywny pomocnik, ale wyżej oczywiście też. Wymienia się zwykle wtedy pozycjami z Orkunem Kokcu – raz gra jako ten główny rozgrywający, tuż przed stoperami, a raz jako ten najbardziej wysunięty pomocnik, tuż za plecami napastnika.

On sam również czuje swoją wartość, co udowodnił jednym z ostatnich wywiadów. – Choć początkowo wszyscy się z tego śmiali, to ja zawsze w to wierzyłem i zdołałem udowodnić, że należę do grona najlepszych „registów” na świecie. Znam swoją wartość, wiem jakie są moje atuty i nikogo się nie boję. Dziś stawiam siebie na pierwszym miejscu – przed Rodrim, Kroosem, Kimmichem czy Enzo Fernandezem. Czuję się mocniejszy od nich wszystkich. Zdobywam bramki, jakich oni nie potrafią strzelać. 

My może aż tak byśmy nie przesadzali, ale z pewnością w reprezentacji Turcji jest najlepszy. Przynajmniej dopóki skrzydeł na dobre nie rozwiną Guler albo Yildiz.

Leśny dziadek

Ibrahim Haciosmanoglu

Nie jest to może jeszcze kluczowa postać, jeżeli chodzi o całą turecką piłkę i reprezentację, ale Ibrahim Haciosmanoglu ma spore ambicje. Wymarzył sobie, że przejmie władzę nad turecką federacją piłkarską i bardzo aktywnie działa, żeby tego dokonać. Utrudnia mu to poważnie obecny prezes, Mehmet Buyukesi, który opóźnia jak tylko może przeprowadzenie wyborów, żeby utrzymać się na stołku możliwie najdłużej. Ma nadzieje na to, że ewentualny sukces na Euro 2024 pomoże mu osiągnąć sukces w wyborach, które zapewne zorganizuje niedługo po turnieju. No, chyba że Turcja zaliczy wpadkę. Wtedy elekcja znów może się jakimś sposobem opóźnić…

Haciosmanoglu nic sobie jednak z tego nie robi i zapowiada gruntowne zmiany w tureckiej piłce. Jednym z jego sztandarowych postulatów jest zwiększenie bezpieczeństwa sędziów, które faktycznie ostatnio było poważnie zagrożone. W Turcji wybuchła przecież ostatnio ogromna afera po tym, jak jeden z arbitrów został po meczu pobity przez prezydenta klubu Ankaragucu.

Można by było powiedzieć, że dbałość o sędziów jest wykazem wyjątkowej szlachetności Haciosmanoglu. Problem w tym, że on sam naruszył niegdyś poważnie nietykalność arbitrów. Mowa o sytuacji z 2015 roku, kiedy obecny kandydat na prezesa tureckiej federacji pełnił funkcję prezydenta Trabzonsporu. Po meczu z Gaziantesporem, który zakończył się remisem 2:2, działacz… uwięził sędziów na stadionie, ponieważ ci nie podyktowali słusznego w jego i kibiców z Trabzonu opinii rzutu karnego w końcówce spotkania.

Haciosmanoglu tłumaczył się względami bezpieczeństwa, ponieważ wokół stadionu mieli gromadzić się wściekli kibice.

Powiedziałem ochronie, żeby przetrzymała na stadionie arbitrów aż do rana, dopóki nie przyjadę. Ale zadzwoniła do mnie bardzo ważna osoba i poprosiła mnie, żebym nie przynosił wstydu Turcji. Zapewniła mnie też, że będzie dochodzenie w sprawie zdarzenia z końcówki meczu.

Tą osobą był oczywiście prezydent Erdogan.

Ibrahim Haciosmanoglu – na zdjęciu z prawej

Zazdroszczą nam

Braku kontuzji w defensywie

Co prawda mówienie o tym, że ktoś powinien nam zazdrościć braku kontuzji jest w obecnym położeniu Polaków dość kontrowersyjną tezą, ale prawda jest taka, że nas dotknęły głównie problemy u ofensywnych zawodników. Natomiast jeżeli chodzi o defensywę, to nie licząc ostatnich drobnych problemów Pawła Dawidowicza, wszystko jest w porządku – jego występ w meczu z Holandią też nie jest zresztą zagrożony. Można tutaj na siłę przywołać przykład Matty’ego Casha, ale raz, że nie wiadomo, czy o braku powołania dla niego rzeczywiście zadecydował uraz. A nawet jeśli dokładnie tak było, to trudno powiedzieć, żeby brak zawodnika Aston Villi był dla nas jakimś wielkim problemem.

W drużynie Vincenzo Montelli sytuacja jest zupełnie inna. Turcy przed Euro 2024 stracili dwóch podstawowych środkowych obrońców z powodu kontuzji. Ozan Kabak zerwał więzadła krzyżowe w kolanie, a Caglar Soyuncu zerwał mięsień dwugłowy uda. Jeśli połączymy to ze sporym zjazdem, jaki zaliczył Merih Demiral po tym, jak zamienił Juventus na saudyjskie Al-Ahli, to uświadomimy sobie, w jak beznadziejnym położeniu znajduje się turecka obrona. Poniekąd było to zresztą widać w niedawnym meczu towarzyskim z Polską.

Więcej niż tysiąc słów

„Gracias”

Nie jest tajemnicą, że prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan jest najważniejszą postacią w tamtejszej piłce, która służy mu do legitymizowania niektórych jego działań, chroni biznesy i pozwala nieco ocieplić wizerunek. Nic w tamtejszym futbolu nie dzieje się bez jego wiedzy i to od niego zależy w zasadzie wszystko. Oprócz tego najważniejszy polityk w tym państwie zwyczajnie jest miłośnikiem tego sportu i wielkim kibicem reprezentacji.

Dlatego też to właśnie od głowy państwa płyną zawsze do drużyny pierwsze gratulacje po wszelkich sukcesach. Nie inaczej było tuż po październikowym starciu na szczycie ich grupy eliminacyjnej z Chorwacją, które Turcy wygrali 1:0, przez co znacznie przybliżyli się do awansu na Euro 2024. Niedługo po meczu wypłynęło nagranie, na którym widać najpierw, jak z Erdoganem rozmawia kapitan zespołu, Hakan Calhanoglu, ale chwilę później przekazuje telefon Vincenzo Montelli.

Komunikacja pomiędzy selekcjonerem a prezydentem od samego początku jest poważnie utrudniona, ponieważ jeden nie mówi po turecku, a drugi po włosku. Obaj też kiepsko radzą sobie z językiem angielskim. Tym razem pomógł jednak tłumacz, który utrzymywał nić komunikacji pomiędzy tą dwójką.

– Gratuluję panu. Mimo, że było naprawdę ciężko, to dobry wynik – powiedział Erdogan.

To dla mnie wielki zaszczyt reprezentować Turcję w piłce nożnej. Wszyscy jesteśmy dumni z takiego zwycięstwa – odpowiedział Montella.

Nie byłoby w tym nic wyjątkowego, gdyby nie fakt, że Erdogan chwilę później wywołał w szatni głośne salwy śmiechu. Postanowił bowiem posilić się na odpowiedź w języku włoskim i wyszło mu… prawie dobrze – odpowiedział „gracias”.

Co trzeba wiedzieć

5 najważniejszych faktów z ostatnich dwóch lat

  1. Reprezentacja Turcji ma drugą najmłodszą kadrę na Euro 2024 – jej średnia wieku to: 25,85. Pod tym względem przebijają ich tylko Czesi (25,31)
  2. Aż ośmiu z 26 zawodników powołanych do reprezentacji Turcji na Euro 2024 urodziło się poza tym krajem.
  3. Vincenzo Montella zastąpił na stanowisku selekcjonera reprezentacji Turcji Stephana Kuntza, pomimo tego, że ten był na prostej drodze do dopięcia awansu na Euro. Niemiec został jednak zwolniony za to, że skrytykował piłkarzy po przegranym 2:4 wrześniowym meczu towarzyskim z Japonią.
  4. Euro 2024 zostanie rozegrane w Niemczech, ale Turcy będą mogli poczuć się jak u siebie. Szacuje się bowiem, że mogą tam mieszkać nawet 3 miliony osób tureckiego pochodzenia, z czego 2,1 miliona posiada tureckie obywatelstwo.
  5. Reprezentacja Turcji czeka na zwycięstwo od 18 listopada ubiegłego roku, kiedy to pokonała Niemców 3:2 w meczu towarzyskim. Od tamtej pory „Gwiazdy Półksiężyca” rozegrały pięć spotkań, z czego dwa zremisowały i trzy przegrały.

Przewidywany skład reprezentacji Turcji na EURO 2024

SKARB EURO 2024:

Fot. Newspix

Urodzony w 1998 roku. Warszawiak z wyboru i zamiłowania, kaliszanin z urodzenia. Wierny kibic potężnego KKS-u Kalisz, który w niedalekiej przyszłości zagra w Ekstraklasie. Brytyjska dusza i fanatyk wyspiarskiego futbolu na każdym poziomie. Nieśmiało spogląda w kierunku polskiej piłki, ale to jednak nie to samo, co chłodny, deszczowy wieczór w Stoke. Nie ogranicza się jednak tylko do futbolu. Charakteryzuje go nieograniczona miłość do boksu i żużla. Sporo podróżuje, a przynajmniej bardzo by chciał. Poza sportem interesuje się w zasadzie wszystkim. Polityka go irytuje, ale i tak wciąż się jej przygląda. Fascynuje go… Polska. Kocha polskie kino, polską literaturę i polską muzykę. Kiedyś napisze powieść – długą, ale nie nudną. I oczywiście z fabułą osadzoną w polskich realiach.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Idzie nowe w Podbeskidziu. Spadkowicz z I ligi zmienił trenera i odświeża kadrę

Paweł Wojciechowski
26
Idzie nowe w Podbeskidziu. Spadkowicz z I ligi zmienił trenera i odświeża kadrę
EURO 2024

„Samobój” idzie na króla strzelców Euro 2024. Pechowcem Calafiori… [WIDEO]

Bartosz Lodko
2
„Samobój” idzie na króla strzelców Euro 2024. Pechowcem Calafiori… [WIDEO]

EURO 2024

1 liga

Idzie nowe w Podbeskidziu. Spadkowicz z I ligi zmienił trenera i odświeża kadrę

Paweł Wojciechowski
26
Idzie nowe w Podbeskidziu. Spadkowicz z I ligi zmienił trenera i odświeża kadrę
EURO 2024

„Samobój” idzie na króla strzelców Euro 2024. Pechowcem Calafiori… [WIDEO]

Bartosz Lodko
2
„Samobój” idzie na króla strzelców Euro 2024. Pechowcem Calafiori… [WIDEO]

Komentarze

9 komentarzy

Loading...