Reklama

Kogo pozdrawia Merih Demiral?

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

04 lipca 2024, 07:56 • 11 min czytania 86 komentarzy

Merih Demiral został narodowym bohaterem Turcji. Najpierw dlatego, że dwukrotnie trafił do siatki Austriaków, zapewniając swojej drużynie awans do ćwierćfinału. Potem z powodu cieszynki, którą wykonał po drugiej bramce. Stoper złożył palce w gest wilka, co jednych oburzyło, a drugich rozradowało. Niemcy trąbią o hołubieniu terrorystów i oczekują reakcji UEFA. Krajanie piłkarza wściekają się na takie insynuacje i potencjalne kary za patriotyczną postawę. Kogo pozdrowił Merih Demiral?

Kogo pozdrawia Merih Demiral?

Szare Wilki, po turecku Bozkurtlar, od blisko sześćdziesięciu lat budzą strach i popłoch. Organizacja powstała z miłości do Turcji, ale tę miłość dawno przedawkowała, co doprowadziło do serii nieszczęśliwych wydarzeń. W latach siedemdziesiątych jej członkowie mordowali wszelkiej maści lewicowców: od aktywistów przez intelektualistów po działaczy. Licznik dobił do 694 takich ofiar, ale wieloletnie burdy i zamieszki na tle politycznym w Turcji pochłonęły życie łącznie sześciu tysięcy osób.

Wilki wyznawały skrajny nacjonalizm i neofaszyzm, szerząc nienawiść do wszystkiego, co nie jest tureckie. Tępiły Kurdów, Ormian i Alewitów, działały jako zbrojne skrzydło Partii Narodowego Działania. Angażowały się w okupację północnego Cypru, plotkuje się także o ich udziale w zamachu na papieża Jana Pawła II. Wszak Mehmet Ali Agca, który celował do głowy Kościoła Katolickiego, był członkiem tejże organizacji.

Na pewnym etapie współpracowały z nią nawet zachodnie służby, w tym CIA, które rękami Bozkurtlar rozwiązywało niewygodne tematy w tej części świata. Próbowali zabić premiera, grozili Benedyktowi XVI, palili chińskie flagi, usuwali arabskie napisy, protestowali przeciwko Rosji, nie chcieli się pogodzić z uznaniem Jerozolimy za stolicę Izraela, handlują narkotykami i bronią.

Pozdrawiają się, składając palce tak, żeby ich dłoń przypominała głowę wilka. Czy właśnie do nich kierował swoją radość Merih Demiral?

Reklama

Polityczny skandal na EURO 2024. Czy Merih Demiral pozdrawia terrorystów?

– Używanie mistrzostw Europy jako platformy do szerzenia rasizmu jest nieakceptowalne. Zwracam się do UEFA o zbadanie tej sprawy i rozważnie kar. Na stadionach nie ma miejsca dla symboli związanych z tureckim prawicowym ekstremizmem – grzmiała Nancy Faeser, niemiecka Minister Spraw Wewnętrznych.

Gest Meriha Demirala rozpalił kraj i nikt się temu przesadnie nie dziwi. Za naszą zachodnią granicą mniejszość turecka jest już tak wielka, że w niektórych miejscach wręcz dominuje. Reprezentacja Turcji jest zresztą nazywana drugim gospodarzem EURO 2024. Niemcy zmagają się z rosnącą falą nacjonalizmu i niechęci do imigrantów, których przez lata przyjmowali z otwartymi ramionami. W siłę rośnie antypolska, w zasadzie antywszystko, partia AfD.

Dzieci z dworca Euro 2024

Dla niej Demiral odwołujący się do tureckich neofaszystów, których Unia Europejska nazywa wprost terrorystami, to paliwo do działania.

Przez Niemcy już kiedyś przetoczyła się zresztą dyskusja o Szarych Wilkach i ich znakach rozpoznawczych. Cztery lata temu tamtejszy kontrwywiad wojskowy prowadził dochodzenie w sprawie czterech żołnierzy Bundeswehry związanych z tą organizacją. Za Odrą rozważano zakazanie używania gestu wilka, co wcześniej wprowadzono w Austrii oraz Francji. Ich działalność jest zabroniona także w Azerbejdżanie i Kazachstanie.

To na Szare Wilki zrzucana jest odpowiedzialność za brak integracji tureckiej mniejszości z lokalsami. Niemcy twierdzą, że nacjonaliści nie tyle rekrutują zamieszkujących ich kraj młodych Turków, ile po prostu wpajają im, że na obczyźnie trzeba pielęgnować patriotyzm — oczywiście patriotyzm w ich tego słowa rozumieniu, które dla reszty Europy nie brzmi zbyt optymistycznie.

Reklama

W idealnym dla tureckich neofaszystów świecie istnieje bowiem jednorodny etnicznie Turan, rozbudowana kalka Imperium Osmańskiego, kraj sięgający od Bałkanów po Chiny.

Mapa Ośrodka Studiów Wschodnich

Pomysły nacjonalistów nie przechodzą niezauważone. Popiera ich przeszło trzy procent społeczeństwa, co może nie robi wrażenia, ale przecież mówimy o niebywale licznej populacji, więc chodzi o ponad dwa i pół miliona mieszkańców kraju.

Jeszcze bardziej niepokoi to, kto najmocniej się z Szarymi Wilkami brata. Partia Narodowego Działania ma pięćdziesiąt foteli w parlamencie i tworzy koalicję z rządzącą Turcją AKP z jej liderem, Recepem Tayyipem Erdoganem na czele. Prezydent we własnej osobie też układał dłoń w głowę wilka, ale organizację wspierają także jego polityczni oponenci. Kemal Kilicdaroglu witał w ten sposób swoich wyborców, jego najważniejszy koalicjant robi to wręcz na co dzień.

W samych Niemczech ma działać minimum dwadzieścia tysięcy osób bezpośrednio powiązanych z tym ruchem. Demiral uważa jednak, że nie ma z nim nic wspólnego.

Merih Demiral nie jest Szarym Wilkiem. Ani nawet Mesutem Oezilem

W to, że Merih Demiral nie jest opętanym nacjonalistą, można uwierzyć. Sugeruje to nawet ścieżka jego piłkarskiej kariery. Defensor w młodym wieku porzucił Turcję, stwierdzając, że w tamtejszej lidze nic dobrego go nie spotka. Była to bardzo przytomna obserwacja: według „CIES Football Observatory” w Europie są tylko dwie ligi, w których znajdziemy więcej weteranów: cypryjska oraz grecka. Wychowankowie tureckich klubów najrzadziej na całym świecie przebijają się do składu swoich drużyn.

Fenerbahce, w którym Demiral zbierał piłkarskie szlify, w minionym sezonie nie dało swoim adeptom nawet minuty. Osiemnastolatek wolał poszukać szansy w czwartej lidze portugalskiej.

Gdy Merih był już sporo starszy, ożenił się z Kosowarką Heidi Lushtaku. Jeśli podzielałby poglądy Szarych Wilków, byłby u nich skreślony — dopuściłby się przecież zbrodni zmieszania tureckiej krwi, w dodatku z przedstawicielką narodu, który wedle wizji tej organizacji powinien znaleźć się pod panowaniem Stambułu w ramach wielkiego Turanu.

Ale owszem, Demiral jest tureckim patriotą. Pokazał to światu już pięć lat temu, kiedy w mediach społecznościowych otwarcie poparł ofensywę militarną jego kraju w Syrii. Całkiem więc możliwe, że Merih śladem swoich rodaków powiesił w domu portret Ataturka — w końcu raz nawet zapuścił wąs na wzór legendarnego przywódcy narodu — że nałogowo pije czaj, że słucha tylko krajowej rozgłośni radiowej, a w wolnym czasie z pasją gra w tryktraka.

– Sposób, w jaki celebrowałem bramkę, ma związek z moją tożsamością. Jestem Turkiem, jestem z tego dumny i to właśnie oznacza ten znak. Chciałem to zademonstrować, nie było w tym żadnego ukrytego przekazu — przekonywał dziennikarzy po ostatnim gwizdku sędziego.

Demiral nie jest Mesutem Ozilem, który najpierw fotografował się z prezydentem Turcji, potem wziął go za świadka na swoim ślubie, następnie trafił do jego klubu, a na koniec zapisał się do jego partii. W międzyczasie zdążył jeszcze wytatuować sobie wilka na klatce piersiowej w konfiguracji jasno nawiązującej do nacjonalistycznej organizacji, czym zresztą pochwalił się w sieci.

Merih takiej demonstracji politycznych poglądów unika. Okazywania swojej tureckości się jednak nie wstydzi. Gdy UEFA bada, czy nie zawiesić go z powodu tej afery na mecz z Holandią, deklaruje, że chciałby mieć jeszcze kilka okazji do pokazania wilczego symbolu.

Turcja i wilki – coś więcej niż gest neofaszystów

Chcąc nie chcąc obrońca stał się jednak obiektem politycznej rozgrywki. Gdy w Niemczech wybuchł skandal związany z cieszynką, Omer Celik, rzecznik AKP i były minister w tureckim rządzie, jako pierwszy stanął w obronie zawodnika. Europejczykom kazał przestać doszukiwać się rasizmu i faszyzmu we wszystkim, co ich otacza. Albo spojrzeć na siebie, bo to na zachodzie rzeczone ruchy rosną w siłę. Błyskawicznie wezwano też na dywanik niemieckiego ambasadora w Stambule.

Turcy na oskarżenia kierowane pod adresem ich piłkarskiego bohatera wściekli się nie na żarty. Jasne, nie wszyscy, w komentarzach znajdziemy i tych, którzy z radością zapisali Meriha do neofaszystowskiego obozu, wklejając wilcze grafiki opatrzone hasłami „jeden z nas”, i tych, którzy stwierdzili, że tego typu wyskoki nie są nikomu potrzebne w wystarczająco mocno spolaryzowanym już świecie.

Wielu Turków uważa jednak, że Demiral żadnej zbrodni nie popełnił i żadnych zbrodniarzy nie popiera. A to dlatego, że ci zbrodniarze wilka Turkom ukradli.

Bal u Recepa. Jak Erdogan steruje futbolem w Turcji

Szare Wilki nie wymyśliły specyficznego układu palców i dłoni tak jak Adolf Hitler nie wynalazł rzymskiego salutu. Organizacja zaadoptowała coś, co nad Bosforem było tak popularne, jak obecnie śpiewanie „Memleketim” po meczach reprezentacji kraju. Turcy czcili i wielbili wilki na długo przed tym, jak na sztandar wzięli je ekstremiści. Powtarzali legendę o wilczycy Asenie, projektowali narodowy herb z jej udziałem.

Nazywali ją nawet Bozkurt, szarym wilkiem.

Trzy procent społeczeństwa popiera grupę zorganizowaną na kształt SS, ich marzenia o wielkim Turanie i inne neofaszystowsko-imperialne ciągotki. Reszta wręcz przeciwnie, nie chce, żeby turecki wilk łączony był ze skrajnościami i terrorem. Dla nich wilczy znak oznacza dumę z bycia Turkiem, która czasami zahacza o nacjonalizm, ale niekoniecznie jest ekstremum. Co najwyżej najlepszym wyrazem pozytywnego patriotyzmu. Demiral tłumaczył zresztą, że widział na trybunach masę ludzi, którzy pozdrawiali go w ten sposób.

Nie zapisał ich odruchowo do obozu far-right, dlatego samemu pokusił się o taki gest.

Gesty, których lepiej unikać

Oczywiście istnieje też szansa na to, że Merih Demiral kłamie jak najęty, a jedynym przypływem szczerości w jego wykonaniu było przyznanie się światu, że dla niego Szary Wilk to nie terrorysta, lecz przyjaciel. Zresztą: nawet jeśli weźmiemy jego prawdomówność i dobre intencje za pewnik, nie stanowi to usprawiedliwienia dla całego zajścia. Słuszna jest dyskusja o tym, gdzie kończą się granice dobrego smaku i wolności słowa, o tym, czy świat nie przesadza z cenzurą.

W pewnych sytuacjach na gesty trzeba jednak uważać. Wie o tym Patryk Klimala, który grając w Hapoelu Beer Szewa chciał pozdrowić fanów, ale zrobił to tak, że izraelskim kibicom hajlował.

Celebrowanie wilczym gestem gola podczas turnieju w kraju, którym szargają dyskusje i spory o imigracji — zwłaszcza tej tureckiej — w kraju, który poważnie rozważa uznanie tego symbolu za zabroniony; w kraju, który ma coraz większe problemy z ekstremizmem; w kraju, który otaczają państwa alergicznie reagujące na wszystko, co z Szarymi Wilkami się kojarzy (rywal Turków w tym meczu znak ten przecież zbanował!), po prostu nie było najlepszym pomysłem.

Jeszcze gorszym pomysłem było zaplanowanie czegoś takiego przez piłkarza saudyjskiego Al-Ahli, bo wcale nie jest tak, że Bliski Wschód emanowanie tureckością przyjmuje ze zrozumieniem i oklaskami. Przykład tego mieliśmy w połowie zakończonego w czerwcu sezonu, gdy Fenerbahce i Galatasaray wybrały się do Rijadu, jednak o Superpuchar Turcji nie zagrały. Gospodarze nie chcieli oddać należytej czci Ataturkowi, więc kluby spakowały się i wyjechały do domu, co w Stambule i okolicach przyjęto z niewiarygodnym wręcz entuzjazmem.

W imię ojca narodu. Ataturk zjednoczył nawet Fenerbahce i Galatasaray

Demiral podpadł jeszcze bardziej. Nie dalej jak parę dni temu saudyjscy turyści nad Bosforem trafili na wariata, który groził im nożem, drugą dłoń układając w gest wilka. Szare Wilki są dla reszty muzułmańskiego świata zmorą, przekleństwem i wszystkim co najgorsze. Organizacja sama w sobie nie odcina się od religii, jednak islam uznaje nacjonalizm za grzech nawet w łagodnej formie, więc w wersji turbo jest on absolutnie nieakceptowalny.

Biorąc pod uwagę świeżo zasklepione rany w relacjach Arabii Saudyjskiej z Turcją – konflikt był tak mocny, że do niedawna saudyjskie kluby nie mogły nawet kupować piłkarzy z Super Lig – Merih może mieć przekonanie graniczące z pewnością, że nie tylko UEFA będzie musiał się ze swoich czynów spowiadać.

Euro 2024 nie jest apolityczne

Europejska federacja ma problem, bo jej flagowy turniej staje się coraz bardziej upolityczniony. UEFA za wszelką cenę chciała uniknąć sytuacji z Kataru, gdzie mistrzostwa świata posłużyły za scenę do wielkiej propalestyńskiej manifestacji. Flagi Izraela i Palestyny zbanowano, nie można było z nimi wejść nawet na strefę kibica, jednak pojedyncze czarno-biało-zielone flagi z czerwonym trójkątem z boku i tak znalazły się na sektorach – tureckim w Lipsku, ale i francuskim w Dortmundzie.

Wcześniej po trybunach niosły się już śpiewy o tym, że należy „zabić Serba” i doprowadzić do zjednoczenia Albanii i Kosowa. Xherdan Shaqiri na szczęście nie wykonał po bramce gestu „wielkiej Albanii”, dwugłowego orła, ale już Mirlind Daku krzyczał przez megafon o tym, że powinno się „jebać Macedonię i Serbię”.

Za wielką Albanię chcą umierać nawet dzieci [REPORTAŻ]

Dalej mamy jeszcze francuskich piłkarzy, którzy na niemal każdej konferencji prasowej przypominają jak istotne są wybory w ich kraju, ale nie ograniczają się do kampanii promującej udział w nich, lecz wskazują na kogo głosować.

Albo raczej: na kogo nie głosować, uderzając w prawicowe ugrupowania nad Sekwaną.

Willy Sagnol, selekcjoner reprezentacji Gruzji, na tych samych konferencjach musiał z kolei tłumaczyć, że wcale nie jest tak, że Budu Ziwziwadze nie dostaje od niego minut, bo taki był polityczny prikaz z kraju, którego rząd Budu otwarcie krytykował, oskarżając go o konszachty z Rosją. Lud może i mu uwierzył, ale nieprzypadkowo w wyjątkowo entuzjastyczny sposób przywitał napastnika na murawie w meczu z Hiszpanią.

Jeszcze większe zmartwienia miał natomiast Julian Nagelsmann, trener drużyny gospodarzy, który musiał odnieść się do tego, że niemieckie tabloidy i bulwarówki uznały za świetny pomysł ankiety z pytaniem przewodnim: czy w reprezentacji kraju powinno być więcej białych piłkarzy? Osoby, które poważnie głowią się nad takimi dylematami, jeszcze bardziej martwiła opaska kapitańska na ramieniu Ilkaya Gundogana. Wszak to, że jego rodzina robiła wszystko, żeby zintegrować się z tubylcami, nie dla wszystkich był dowodem na to, że jest on wystarczająco niemiecki.

Przypadek Meriha Demirala nie jest więc oderwany od rzeczywistości. Piłka nożna przeplata się z polityką, wielkie turnieje nie są od tego żadnym odstępstwem. Dla UEFA turecki odcinek tego cyklu jest jednak wyjątkowo niewygodny. Jeśli europejska federacja będzie chciała cokolwiek z tą sprawą zrobić, musi się liczyć z tym, że może rozzłościć nieoficjalnego gospodarza całej imprezy.

WIĘCEJ O EURO 2024:

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

1/4

Niemcy skasowali Pedriego, ale nie dali rady Hiszpanii. Gospodarze za burtą EURO!

Jakub Radomski
19
Niemcy skasowali Pedriego, ale nie dali rady Hiszpanii. Gospodarze za burtą EURO!

1/8

1/4

Niemcy skasowali Pedriego, ale nie dali rady Hiszpanii. Gospodarze za burtą EURO!

Jakub Radomski
19
Niemcy skasowali Pedriego, ale nie dali rady Hiszpanii. Gospodarze za burtą EURO!

Komentarze

86 komentarzy

Loading...