Kiedy trzeba zganić kadrę – ganimy. Ale kiedy trzeba pochwalić – należy pochwalić. Wtorkowa konferencja prasowa z udziałem Roberta Lewandowskiego i Jana Urbana mogła przed rozpoczęciem przypominać wrzucony do pomieszczenia granat. Ładunek wybuchowy został rozbrojony w sposób koncertowy. A sam Lewandowski otworzył się chyba jak nigdy dotąd. – Osądzać jest najłatwiej, ale zrozumieć jest najtrudniej – mówił, cytując filozofa Senekę. I starał się pokazać, jak wygląda świat z jego perspektywy. I jak – z jego perspektywy – wygląda w nim on sam.

Premiera książki „Lewandowski. Prawdziwy”, w której poruszonych zostało wiele niewygodnych dla kapitana reprezentacji wątków, a także początkowe zamieszanie z wylotem do Nowego Jorku – w reprezentacji Polski jeszcze do niedawna podobnie drażliwe tematy przypominały tykającą w pokoju bombę. Wybuchnąć mogła w każdym momencie.
Reakcje kolejnych selekcjonerów na konferencjach były budowaniem oblężonej twierdzy, piłkarze też nie byli szczególnie skorzy, by mierzyć się z trudnymi tematami. W aferze premiowej chowali się za Czesławem Michniewiczem, w aferze opaskowej całą odpowiedzialność przerzucili na Michała Probierza. Gdy musieli bezpośrednio konfrontować się z niewygodnymi tematami – jak choćby po meczu z Portugalią, gdy Piotr Zieliński był pytany o zdjęcie z Cristiano Ronaldo, a Marcin Bułka o zamieszanie ze strojem – sprawiali wrażenie obrażonych, że w ogóle muszą tłumaczyć się z sytuacji, które wywołały pretensje kibiców. Po przegranych meczach niejednokrotnie niemal wszyscy piłkarze mijali dziennikarzy, odmawiając komentarza.
Kadrowicze odpowiadają: bez komentarza. To jakich pytań się spodziewaliście?
Dlatego też przed wtorkową konferencją reprezentacji Polski w sali hotelu DoubleTree by Hilton dało się wyczuć napięcie. Wiele osób było przygotowanych na kolejną dość szorstką wymianę zdań i zasłanianie się utartymi, okrągłymi formułkami.
W końcu Lewandowski znów mógł czuć się zewsząd atakowany – komunikacyjnie źle rozegrany został jego wypad do Nowego Jorku, bo gdy okazało się, że piłkarz opuści pierwszy dzień zgrupowania – wylała się na niego krytyka. Kapitana rehabilitowano co prawda, gdy na jaw wyszedł cel wizyty, ale jak to się mówi – niesmak pozostał. A pierwsze wrażenie zawsze jest najważniejsze.
Poza tym od kilku dni sieć zalewają fragmenty książki „Lewandowski. Prawdziwy” autorstwa Sebastiana Staszewskiego. A w niej poruszone zostały dziesiątki niewygodnych dla napastnika wątków – od rodzinnych tajemnic, przez zamieszanie wokół bachaty, aż po świeże i wciąż niezabliźnione konflikty w reprezentacji Polski – w tym z Łukaszem Skorupskim czy Kamilem Grosickim.
Robert Lewandowski: Chcę przeczytać książkę
Lewandowski na konferencję wszedł jednak uśmiechnięty i wyraźnie chętny, by odnieść się do ostatnich publikacji. Nie zamierzał stawiać się w kontrze do zadawanych pytań, a pokazać światu swoją perspektywę. Otwarte podejście demonstrował zresztą od samego początku.
– Zacząłem ją czytać [książkę – przyp.]. Nie miałem wiele czasu, ale parę rozdziałów przeczytałem. Jeśli chodzi o książkę: szanuję każdy głos, który się w niej pojawia, szanuję pracę, jaka została wykonana. Z wielką chęcią będę chciał ją przeczytać, zobaczyć, co zostało napisane i może się czegoś dowiedzieć – odpowiedział już na pierwsze pytanie.
Z humorem odpowiadał na pytanie o sytuację sprzed lat, gdy obecny selekcjoner Jan Urban negatywnie recenzował jego kandydaturę do wzmocnienia Legii Warszawa. Powszechnie wina zrzucana jest na Mirosława Trzeciaka (to jemu przypisuje się słynny cytat: „Nie potrzebujemy Lewandowskiego, mamy Arrubarenę”), a jak się okazuje – ówczesny trener Legii też przyłożył swoją rękę do takiej decyzji.
– Też o tym słyszałem, ale powiem szczerze, że wcześniej w ogóle o tym nie wiedziałem. Wydaje mi się, że ważniejsze jest, że teraz trener chce mnie w reprezentacji, niż w tamtym okresie – odparł wesoło Lewandowski. – Nigdy do nikogo pretensji nie miałem, a może nawet powinienem być wdzięczny, bo dzięki temu jestem w miejscu, w którym zawsze chciałem być – dodawał.
Urban zresztą też nie zamierzał się wybielać – z uśmiechem przyznał, że sytuacja, w której zrezygnował z transferu Lewandowskiego faktycznie miała miejsce. Przytoczył nawet historię z czasów, gdy wybrał się na obserwację zawodnika.
– Pamiętam, pamiętam. Nie pamiętam jaki to był mecz, ale byłem cię oglądać – zwrócił się do Roberta – Pamiętam, że padał deszcz, kopaninka była niezła, na Zniczu. Strzeliłeś nawet bramkę, chyba z metra….
– Od razu z metra. Bramka to bramka, trenerze! – przerwał mu ze śmiechem Lewandowski.
– No, ale z metra. Ale tak jak Robert mówi: dobrze, że się stało jak się stało. Wiemy jak potoczyły się różne losy zawodników Legii Warszawa.

Lewandowski otwarcie o trudnych relacjach z kadrowiczami
Lewandowski na klatę brał też pytania o relacje z kadrowiczami – najpierw z Łukaszem Skorupskim, a później z Jakubem Kamińskim. Z pierwszym miała poróżnić go nie tylko różnica charakterów, ale też katarska premia czy rola bramkarza w aferze opaskowej (to między innymi z nim Michał Probierz miał konsultować przekazanie opaski Piotrowi Zielińskiemu). Postanowiłem skonfrontować Lewandowskiego też z przypisywanymi mu w książce słowami na temat Skorupskiego: „Zieliński zaszedłby znacznie dalej, gdyby nie przyjaźnił się z takim głupkiem”.
Lewandowski nie wypierał się ich.
– Często ktoś coś mówi, więc różne rzeczy się pewnie w książce pojawią. Nie doszedłem do tego fragmentu, więc nie wiem, w jakim kontekście mogłem to powiedzieć – tłumaczył. I dodawał, że w grupie wielu osób, a taką jest reprezentacja, często padają różne słowa.
– Pewnie też mogłem zrobić coś, co komuś mogło nie podpasować i ktoś nazwał mnie takim czy owakim. Przy tylu osobach to się zdarza, ja nie mówię, że nie – dodał. Zresztą, żeby nie szukać daleko: w książce Staszewskiego znajduje się także anonimowa wypowiedź piłkarza reprezentacji, który w czasie jednego z konfliktów miał nazwać Lewandowskiego „ch**em”.
I choć Lewandowski słowa „Ja Łukasza lubię” powtórzył trzykrotnie, to nie ukrywał też, że piłkarzy dzieli odmienność charakterów.
– Łukasz jest specyficznym zawodnikiem, zawsze bramkarze też są inni. Ja go naprawdę lubię, to, że ma inne podejście do życia, że inaczej patrzy na wiele spraw, to jest już coś innego, ale to nie przekreśla tego, że spędzam z nim czas na zgrupowaniach, że potrafię się z niego pośmiać, z jego żartów i z jego perspektywy czasem, która jest śmieszna.
– On jest inny niż ja, i niż większość chłopaków w reprezentacji. Ale to nie oznacza, że jest gorszy, wręcz przeciwnie – próbował rozładowywać pytanie 37-latek.
W naturalny sposób Lewandowski wybrnął też, gdy dziennikarz Michał Skiba przytoczył inną wypowiedź z książki, autorstwa Jakuba Kamińskiego, który irytował się na „machanie rękami” kapitana kadry.
– Powiem od razu, że bardzo szanuję Kubę za tę wypowiedź i że powiedział to pod swoim nazwiskiem i że się tego nie bał. To pokazuje, że jest zawodnikiem z klasą.
– A machanie rękami? Tak, bywały takie momenty. Wynikało to z tego, że moja ambicja powodowała, że nie miałem nad tym kontroli. Wielokrotnie mówiłem, że nie jestem idealny i wiele rzeczy pokazywało, że pewne rzeczy nie były na miejscu.
I trudno było chyba w jakikolwiek sposób lepiej rozbroić granat, jakim mogło w istocie okazać się to pytanie – jest samokrytyka, jest przyznanie Kubie prawa do jego opinii, jest też pokazanie własnej perspektywy i wytłumaczenie skąd wynikało zachowanie piłkarza.
Maska opadła. Zobaczyliśmy prawdziwego „Lewego”
W miarę upływu czasu wydawało się, że widzimy coraz więcej naturalnego Lewandowskiego. Jakby kapitan reprezentacji Polski zrzucił maskę, którą od lat zakładał w publicznych wystąpieniach, a zaczął po prostu być sobą – Robertem, kapitanem kadry, ale też człowiekiem. Nie maszyną, nie postacią żyjącą za niewidzialną szybą, żyjącą w swoim niedostępnym dla innych świecie, a osobą z krwi i kości. Pełną emocji, napędzaną niegasnącą ambicją, ale też świadomą roli, jaką odgrywa.
Na pytanie, czego zabrakło nam w poprzednich meczach z Holandią odpowiedział jednym słowem:
– Umiejętności?
Po czym zwyczajnie się roześmiał, rozbawiony tym jak prosta może być odpowiedź na pytanie, kiedy nie szuka się okrągłych formułek, a odpowiada po prostu, jak jest. No bo faktycznie, czego miało zabraknąć nam w starciu z silniejszym rywalem? No jasne, że umiejętności. Ubawiony Lewandowski aż „zagotował się” ze śmiechu – by wrócić do mikrofonu robił jeszcze dwa podejścia, ale kolejny raz opanować głos udało mu się dopiero po kilkunastu sekundach.
To był jeden z kilku momentów, w których opadła maska, a zobaczyliśmy prawdziwego człowieka, który zwyczajnie odpowiada na zwyczajne pytanie. Tak jakby robił to w prywatnej rozmowie, przy stole w kuchni czy podczas jazdy samochodem – a nie oficjalnej konferencji prasowej.

Ale najmocniej Lewandowski otworzył się w odpowiedzi na, uwaga, pytanie Łukasza Ciony. To wtedy najdobitniej można było odczuć, że siedzi przed nami człowiek, który jest świadomy swoich niedoskonałości, wad i ceny, jaką płaci za swoje wybory. Ale też świadomy skąd one wynikają: że są konsekwencją drzemiącej w piłkarzu niesamowitej ambicji i chęci odniesienia sukcesu.
Lewandowski mówił wówczas wolno, ważąc słowa, jakby szukając odpowiednich, by precyzyjnie wyrazić to, co nim kieruje.
– Zacytuję słowa autora Seneki: osądzać jest najłatwiej, ale zrozumieć jest najtrudniej – rozpoczął, a w sali zaległa cisza tak głucha, że słychać było cichy trzask telewizyjnych kamer.
– Wydaje mi się, że w wielu kwestiach to, co widzimy, nazwijmy to, na okładce, z czegoś wynika. Z pewnych wewnętrznych ciężkich ram, z wielu lat, z wielu ran, których doświadczyłem. Każdy nosi swoje brzemię, ze mną jest tak samo. Zawsze miałem ambicję wygrywania, zawsze chciałem osiągać sukcesy. Często kosztem pewnie jakichś innych, ludzkich relacji. Bo chciałem być ponad przeciętność w piłce nożnej i wielokrotnie byłem też świadomy tych wyborów. Świadomy tego, że ktoś mógł ucierpieć. Kiedy byłem małym chłopakiem założyłem sobie cel, żeby osiągać wielkie rzeczy i osiągać sukcesy, robiąc to patrzyłem do przodu – otworzył się Lewandowski.
– Jestem dumny z tego, w jakim miejscu jestem. Słyszałem po premierze książki, że brakuje mi empatii. Wielokrotnie miałem świadomość tego, ale ona wynikała z ram, które we mnie siedziały – dodawał. – Spuentuję tak: empatii może mi czasem brakowało, ale serca nigdy.
I okej. Po takiej puencie można Lewandowskiego lubić, można też nie lubić. Ale nie można odmówić mu tego, że zagrał ze wszystkimi w otwarte karty.
Że jest, być może po raz pierwszy tak otwarcie, prawdziwy. I trzeba to docenić.
WOJCIECH GÓRSKI
CZYTAJ WIĘCEJ O KONFERENCJI NA WESZŁO:
- Lewandowski: Lubię Skorupskiego i nie mam pretensji do Kuby Kamińskiego
- Lewandowski o przyszłości: Gdyby klub się dziś zgłosił, nie odpowiedziałbym
- Jan Urban: W jednym meczu można wygrać z każdym
Fot. 400mm.pl