Sir Jim Ratcliffe w Manchesterze został przywitany burzą oklasków. Zmęczeni rządami rodziny Glazerów byli nawet szeregowi pracownicy klubu, którzy nigdy nie dostąpili zaszczytu rozmowy z właścicielami United. Drugi najbogatszy Brytyjczyk jawił się jak zbawiciel, gdy opowiadał o zwróceniu miastu i lokalsom, ich ukochanej drużyny. Wystarczył rok, żeby drwiąco nazywać go Scroogem, bo w szale cięcia kosztów miliarder zabrał nawet premie dla stewardów i świąteczne bony, wydając jednocześnie miliony na zmianę trenera oraz dyrektora, którym sam wcześniej podsunął umowy. Czy Ratcliffe to chciwy skąpiec, który gardzi pospólstwem, czy może jednak obrotny zarządca, który wie, co robi?
Kilkuset pracowników Manchesteru United tłoczyło się w salce, czekając na tradycyjną, wigilijną kolację. Na talerzykach starannie ułożono tabliczkę czekolady, świąteczny prezent od klubu, o który zadbał sponsor, brytyjski potentat Cadbury. Pod kilkoma krzesłami przyklejono złote koperty. Szczęśliwcy trafią upominki na wypasie. Nastrój jednak gęstnieje. Zwłaszcza, gdy Omar Berreda rzuca:
– Wiem, że to nie był łatwy rok i nie mogę obiecać, że następny będzie lepszy.
Latem pracę straciło dwustu pięćdziesięciu pracowników Manchesteru United. Masowe zwolnienia objęły wszystkie działy, nie było litości. Sir Jim Ratcliffe podczas pierwszej wizyty w Carrington wyściskał się z Kath Phipps, legendarną sekretarką, która pracowała w klubie blisko sześćdziesiąt lat. Skorzystał z podpowiedzi PR-owców, zapunktował na wejściu.
Wielkie małe legendy. Kath Phipps, serce i dusza United
Parę miesięcy później oburzył się jednak na zasadę job for life, która sprawiała, że ludzie tacy jak Kath spędzali w United całe dekady. Redukując zatrudnienie zaoszczędził dziesięć milionów funtów, tymczasem Berrada właśnie zasugerował, że następne dwanaście miesięcy przyniesie kolejne zwolnienia.
Miny zrzedły nawet tym, który trafili na słynne złote koperty. Jak informuje The Athletic, tym razem nagrodą okazał się mały kosz słodyczy Cadbury i upominków od projektanta Paula Smitha, sponsora United. W przeszłości rozdawano kupony o wartości pięciuset funtów, bilety warte łącznie cztery tysiące funtów, kupony restauracyjne i markowe zestawy wyceniane na tysiąc funtów.
Księgowi Ratcliffa odnotowali kolejny sukces. Na wyprawieniu skromniejszej bożonarodzeniowej kolacji niż zwykle zaoszczędzono bagatela 250 tysięcy funtów. Czemu nikt nie klaszcze?
Finansowa rewolucja. Jak Jim Ratcliffe chce uzdrowić Manchester United?
Sir Jim Ratcliffe to człowiek majętny i bezwzględny. Zbudował potęgę INEOS, giganta chemicznego, który kapitał pomnaża już na wielu innych polach. Sukces swojej firmy zawdzięcza rygorowi oraz dyscyplinie. Jego obsesją jest maksymalna wydajność kadry pracowniczej, oczekuje jakości, poddaje zatrudnionych nieustannej kontroli. Co bystrzejsi od pierwszego dnia spodziewali się, co to oznacza dla Manchesteru United.
Żadna z ponad 1100 osób zatrudnionych w klubie nie mogła czuć się pewnie, zwłaszcza, gdy Ratcliffe wziął pod lupę wydatki.
Miliarder na wstępie zdziwił się, jak to możliwe, że dla United pracuje dwukrotnie więcej osób niż dla Manchesteru City, stąd masowe zwolnienia. Równie dużą niespodzianką było dla niego odkrycie, że Sir Alex Ferguson za funkcję ambasadora klubu kasuje rocznie dwa miliony funtów. Traktowano to jako swego rodzaju nagrodę, akt docenienia. Zdaniem Ratcliffa – niepotrzebną i przesadzoną.
Rzeź rozpoczęła się na dobre, kiedy sprawdzono wyciągi z klubowych kart kredytowych pełne osobliwych obciążeń. Kilka tysięcy dolarów przepuszczone w klubie nocnym w Las Vegas. Limuzyny, szoferzy, pięciogwiazdkowe hotele, loty wyłącznie biznes klasą i obiady w najdroższych knajpach. The Athletic wyjaśnia, że Glazerowie dawali ciche przyzwolenie na luksusowe życie dyrektorów i marketingowców, bo ludzie United mieli się godnie prezentować. Na obsłudze sponsorów nie oszczędzano.
Nowa władza zabrała większość kart kredytowych. Na pozostałe nałożono limity. Podróżującym nakazano korzystanie z pociągów, najlepiej na bilecie dzielonym, firmowym. Delegacje ograniczono, niektóre zlikwidowano całkowicie, jak w przypadku klubowego personelu, który zajmował się tylko i wyłącznie sprawdzaniem dowodów posiadaczy biletów na mecze wyjazdowe.
Gdy Jim Ratcliffe rozprawiał się z najbardziej absurdalnymi pozycjami na liście wydatków, kiwano głową z uznaniem. Nie wypada się nie zgodzić z faktem, że pokrywanie rachunków z klubu ze striptizem z budżetu United było gorszącym nadużyciem. Nawet dwie bańki za siedzenie na trybunach dla Fergusona wielu fanów przyjmowało za przesadę.
Zwolnienie zarabiającego milion funtów rocznie dyrektora generalnego? Słusznie, cóż on robił, żeby tyle za to płacić.
Kula śniegu szybko dotarła jednak na dół piramidy i zrobiło się dziwnie.
Jim Ratcliffe i oszczędności w United. Tracą pracownicy i stewardzi, zyskują żony piłkarzy
Wieloletnia tradycja Manchesteru United stanowi, że gdy zespół dociera do finału Pucharu Anglii, klub funduje pracownikom wyjazd na Wembley. Płaci za przejazd, nocleg i wyżywienie, funduje wszystkim bilety na to spotkanie. Wikt i opierunek tym razem zniknął, pracownicy otrzymali bilety, ale całą resztę musieli załatwić na własną rękę. W dodatku, jeśli chcieli dostać się do Londynu autokarem wynajętym przez klub, oczekiwano od nich 20 funtów w ramach “zrzutki na paliwo”.
Zaaferowany tym wszystkim Bruno Fernandes złożył działaczom United propozycję: wezmę to na siebie, zapłacę za wyprawę na finał z własnej pensji. Ludzie Ratcliffa uznali jednak, że byłby to strzał w kolano dla ich reputacji i zabronili kapitanowi zespołu dokładania się do całego przedsięwzięcia.
Stewardzi, którzy pracują na Old Trafford pewnego razu zastali lunchboksy ze zrewidowaną, skromniejszą zawartością. Stołówkę przerzucono z kantyny w sąsiedztwo mobilnych toalet. Na warunki kręcono nosem, za absurd wzięto natomiast zlikwidowanie dodatków dla stewarda tygodnia. Pięćdziesiąt funtów oszczędności oznaczało pożegnanie się z czymś, co dla wieloletnich pracowników było miłą nagrodą za dobrze spełniony obowiązek.
Taki był ładny, brytyjski. W Manchesterze Jima Ratcliffe’a witano z honorami
Kuriozum goni kuriozum. W ostatnim czasie fundacja, która zbiera pieniądze dla byłych zawodników Manchesteru United, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji finansowej, dowiedziała się, że klub obcina roczną dotację w wysokości 40 tysięcy funtów. Dziennikarze “Daily Mail” cytowali pracownika, który przyznał, że Ratcliffe zapomniał poinformować fundację o swojej decyzji.
Gdy pierwszy z przelewów nie przyszedł, fundacja wysłała list do klubu z pytaniem o to, co się stało. Nikt nie odpowiedział. Dopiero, gdy ponowiono pytanie w obliczu braku kolejnej transzy, Omar Berreda zdobył się na odpowiedź, że pieniędzy już nie będzie. Podobnie mają się sprawy z klubem niepełnosprawnych kibiców. Wsparcie dla tej instytucji obcięto o połowę, dodatkowo narzekając na fakt, że United płacą rachunek za kolację organizowaną przez fundację, na którą sprzedawane są bilety. Zysk z nich jest przeznaczony na działalność tejże.
– Sprawię, że United znów będą klubem Manchesteru, lokalnej społeczności. Chcę, żeby wszystko kręciło się wokół kibiców – deklarował Sir Jim Ratcliffe, kreśląc ambitne plany po przejęciu blisko trzydziestu procent akcji od rodziny Glazerów.
Lokalna społeczność traciła jednak pracę i drobne benefity, które świadczyły o tym, że ukochany klub o nią dba. Nowe zasady zbiegły się w czasie z informacją o wystawnej kolacji w wykwintnej restauracji dla zawodników oraz ich rodzin. Na koszt United, rzecz jasna. The Athletic dodaje jeszcze, że WAGs z Manchesteru opuszczały lokal z markowymi prezentami.
Klub, który kazał kucharzom rozliczać się z paragonów za zakupy i wybierać tańszą marchewkę, wyłożył kasę na zabawę obrzydliwie bogatych piłkarzy. Żałośniejsze od tego było jedynie wytłumaczenie całej sprawy: opieka nad zawodnikami jest najważniejsza i najistotniejsza.
Mieszkańców robotniczego miasta ostatecznie dobiła jednak decyzja o podwyżce cen biletów. Jim Ratcliffe uznał, że wejściówki, które nie rozeszły się w ramach karnetów, będą kosztować 66 funtów, czyli o 26 funtów więcej niż dotychczas. Albo o 41 funtów w przypadku dzieci, bo bilety ulgowe zniknęły z oferty. Zrezygnowano również 25% zniżki na mecze pucharowe.
Nowy właściciel w fanzinie “United we stand” wyjaśniał, że to dotyczy to zaledwie 3% wszystkich miejsc na stadionie, więc to błahostka. Poza tym trzeba “poprawić wydajność operacyjną”.
– Musimy podjąć trudne i niepopularne decyzje. Jeśli unikasz trudnych decyzji, niewiele się zmieni. Klub dryfował przez długi okres czasu, około dekady. Musimy to zrównoważyć i zoptymalizować nasze dochody z biletów, ponieważ wpłynie to na to, jak wygrywamy Ligę Mistrzów lub Premier League.
Pytano jednak, jak Ratcliffe zamierza zwrócić United Manchesterowi i budować fan-oriented club, skoro ojciec z dzieckiem będzie musiał wydać 132 funty, tylko na to, żeby dostać się na Old Trafford? Ilu fanów będzie na to stać? Co z cenami na kolejny sezon?
Miliarder mógł jednak spojrzeć na listę ponad stu tysięcy fanów oczekujących na zwolnienie miejsca dla karnetowiczów i tylko się uśmiechnąć. Kogo stać, ten przyjdzie, kto ma być, ten będzie.
Manchester United, czyli globalna marka. Glazerowie zarabiali i dbali o kibica
Dyskusja o tym, że angielski futbol coraz bardziej odrywa się od korzeni, nie jest nowa. Robotnicze zaplecze kibicowskie poszczególnych klubów wyniosło się ze stadionów wraz z globalizacją danych marek, jak i całej Premier League, co wywołało wzrost cen w każdym zakątku kraju. Portal The Athletic w zeszłym roku przygotował zestawienie karnetów dla całej ligi.
- najtańszy season ticket na Arsenal kosztował blisko 1000 funtów
- najdroższa wersja karnetu dla fanów Fulham przekroczyła 3000 funtów, a dla kibiców Tottenhamu – 2000 funtów
- tylko West Ham, Burnley i Manchester City oferowały karnety tańsze niż 400 funtów
Wyjątkiem od reguły pozostawał… Manchester United. Rodzinę Glazerów przeklinano, opluwano i obrażano na wszelkie sposoby, ale jedna decyzja budziła niezmienny szacunek u kibiców. Amerykanie przez jedenaście lat nie podnieśli cen biletów sezonowych. Gdy już to zrobili, ceny wzrosły minimalnie, podczas gdy podstawowe wynagrodzenie wzrosło dwukrotnie. W efekcie najtańsze karnety na Arsenal, Aston Villę, Bournemouth, Chelsea, Everton, Fulham, Liverpool, Newcastle i Tottenham były w poprzednim sezonie droższe od wejściówek sezonowych na Old Trafford.
Jima Ratcliffe’a to zmroziło. Uznał takie podejście za niebiznesowe, za marnowanie potencjału. Ma rację, choć mimo nieaktualnego cennika United i tak notował najwyższe przychody w całej lidze – 136 milionów funtów – znacząco wyprzedzając konkurencję. W przyszłości ma być jeszcze lepiej, ale najpierw trzeba znaleźć kogoś, kto dorzuci się do budowy nowego Old Trafford, stadionu na sto tysięcy miejsc. Nawet jeden z najbogatszych Brytyjczyków sam tego nie udźwignie, chociaż już zdeponował trzysta milionów funtów na “inwestycje w infrastrukturę”.
Jim Ratcliffe i Khaldoon Al-Mubarak z Manchesteru City. Dla wielu kibiców policzkiem było też to, że w pogoni za oszędnościami Manchester United zapytał lokalnego rywala, czy podrzuci jego zawodników na galę Złotej Piłki swoim samolotem
Glazerowie mogli sobie pozwolić na gest w kierunku kibiców, bo klub, którym zarządzali, stał się czołową marką i jednym z najważniejszych komercyjnych produktów na świecie. W “Praktyce zarządzania klubem piłkarskim” Leszek Bohdanowicz wspomina dynamiczny wzrost Manchesteru United:
– Jego przychody wzrosły dziesięciokrotnie w ciągu pierwszych dziesięciu lat istnienia Premier League. Sprytne strategie marketingowe, skierowane zwłaszcza do krajów Azji Wschodniej, takich jak Chiny i Indie, pomogły uczynić z niego jeden z najpopularniejszych klubów na świecie – czytamy we wspomnianej książce.
Profesor Uniwersytetu Łódzkiego nazywa United pionierem pod względem rozwoju marki poza granicami kraju. Wspomina o ciekawych strategiach: zawieraniu globalnych kontraktów sponsorskich, współpracy z Major League Baseball, umowie z agencją marketingową Terra Lycos. Researcherzy firmy TNS szacowali, że już na starcie ery Glazerów United kibicowało pięć procent populacji globu. Większym gronem kibiców cieszyć mogą się tylko Real Madryt i FC Barcelona. Raport UEFA za 2023 rok wskazał, że tylko cztery kluby zarobiły więcej na sprzedaży koszulek i merchandisingu.
Manchester United zainkasował z tego tytułu 108 milionów funtów.
Angielski klub to maszynka do zarabiania pieniędzy, jednak gdyby istniała tylko jedna rubryka w Excelu, Glazerowie niechętnie pozbywaliby się władzy, którą zgromadzili bardzo umiejętnie, rozdzielając akcje tak, że część z nich oznacza mniejszy realny wpływ ich posiadaczy na los United. Amerykanów zaczęły jednak zżerać koszta.
BBC wylicza straty za ostatnie pięć lat. Licznik zatrzymał się na 370 milionach funtów. The Athletic dodaje, że pożyczki zaciągnięte przez klub w ostatnich latach wzrosły o ponad dwieście milionów funtów, do łącznej kwoty 733 milionów. Wszystkiemu winne jest nieefektywne zarządzanie. Glazerowie potrafią pieniądze zarabiać, jednak znacznie gorzej idzie im ich wydawanie.
Jim Ratcliffe i Avram Glazer
Rosną lokalni rywale. Manchester City zawiązał sieć klubów, zwiększając możliwości rekrutacyjne. Zatrudnił fachowców w tym zakresie. Liverpool zasłynął flirtem z nauką, najpoważniejszym, jaki widziały oba światy. Dr Ian Graham dzięki zaawansowanej analizie danych zrewolucjonizował działania The Reds na wielu płaszczyznach. W United nową erę przespano. Jim Ratcliffe stwierdził, że poziom wykorzystania technologii jest wręcz żałosny, zerowy.
Wielka akcja oszczędnościowa ma przynieść 30-35 milionów funtów do 2025 roku, tak wynika z wiedzy BBC. To pestka w porównaniu z tym, ile można osiągnąć poprawiając jakość rekrutacji. Kieran Maguire, ekspert od finansów klubów piłkarskich, zauważa w The Athletic, że United wciąż musi spłacić 364 miliony funtów w ratach za zawodników, których już sprowadzono. Klub z Manchesteru stał się przykładem bezsensownej rozrzutności na rynku transferowym.
Problem w tym, że gdy Sir Jir Ratcliffe ingerował w skład lunchboksów i odbierał drobne upominki pracownikom niższego szczebla, sam władował się w kosztowny biznes zmiany trenera oraz dyrektora sportowego, którym dopiero co zaoferował wysokie kontrakty.
Sir Jim Ratcliffe i Brexit. Miliarder, hipokryta, Robin Hood na opak
Ponad dziesięć milionów funtów kosztowało Manchester United zwolnienie Erika ten Haga. Nowy kontrakt z trenerem podpisano w lipcu, jego głowę ścięto w październiku. Zastąpienie go Rubenem Amorimem kosztowało kolejne dziewięć milionów w angielskiej walucie. W międzyczasie pięć milionów funtów pochłonęła krótka przygoda Dana Ashwortha na stanowisku szefa pionu sportowego.
Sir Jim Ratcliffe powtórzył drogę poprzedników. Błędy w rekrutacji sprawiły, że jednej jesieni z budżetu wyparowało dwukrotnie więcej pieniędzy niż zaoszczędzono na masowych zwolnieniach i walce o każdy grosz na dole piramidy. W połączeniu z organizacją imprezy dla piłkarzy oraz WAGs zamiast dla pracowników klubu, składa się to na obraz Robin Hooda na opak. Lokalna społeczność skupiona wokół United traci, zyskują bogaci.
Brytyjski biznesmen wypada na hipokrytę w oczach rodaków, zwłaszcza tych z Manchesteru. Nie po raz pierwszy zresztą. W robotniczym mieście, gdzie królują laburzyści, na Ratcliffe’a patrzy się spod byka od chwili, gdy zaangażował się w kampanię promującą Brexit. Miliarder stwierdził zresztą, że negocjacje w sprawie kupna francuskiego Nice przypominały rozmowy Theresy May z Unią Europejską.
Ratcliffe po Brexicie wywinął jednak fikołka, który wkurzył resztę Brytyjczyków. Stwierdził, że Brexit wypadł gorzej niż się spodziewał i… przeniósł się do raju podatkowego, zmieniając rezydencję na Monako. Wielka Brytania straciła jednego z największych indywidualnych podatników. Według Sunday Times Ratcliffe płacił 110 milionów funtów do budżetu państwa. The Athletic zauważa też, że w przeszłości Sir Jim zaoszczędził ok. 370 milionów funtów, przenosząc INEOS do Lozanny.
Jim Ratcliffe i prezydent Nicei. We Francji plany miliardera nie idą najlepiej. Klub się mota, zmienia strategię i nie potrafi dogonić PSG, co nowi właściciele stawiali sobie za cel
Co dla jednych jest sprytem, dla innych stanowi dopełnienie wizerunku skąpca, dusigrosza, który pomnażając kapitał nie liczy się z pospólstwem. Manchester United nie straci przecież kibiców, nie posypie się jak domek z kart, gdy Ratcliffe kolejnymi decyzjami na dobre odetnie go od robotniczej społeczności miasta, jego biedniejszej części. Kibica w Azji czy w Stanach Zjednoczonych nic to nie obchodzi, a i w Anglii znajdzie się wystarczająco wielu bogatych, żeby stadion wciąż pękał w szwach, żeby koszulki nadal się wyprzedawały.
W Azji zresztą kibiców będzie tylko przybywać. Nowy właściciel zdecydował już, że United polecą na dwa zagraniczne tournee, zamiast na jedno. Preseason spędzą w Stanach Zjednoczonych, ale tuż po finiszu ligi udadzą się do Malezji. Zmęczenie zawodników i fakt, że cały wypad zabierze im szansę na krótki urlop przed finałami Ligi Narodów UEFA, nie mają znaczenia. Osiem milionów funtów, które zapłacą Malezyjczycy, otrze im łzy, w końcu z czegoś płacić trzeba, a piłkarze chcą zarabiać więcej i więcej.
Do utraty tchu. Czy kalendarz meczów jest przeładowany?
Wygląda więc na to, że dobrego serca Sir Jima Ratcliffe’a na końcu nie doświadczą nawet bogaci. Miliarder mówił co prawda, że opieka nad nimi jest najważniejsza, ale – jak w przypadku deklaracji składanych fanom – na widok pieniędzy jego słowa tracą na znaczeniu. Paradoksem tej sytuacji jest jednak to, że jeśli Ratcliffe sprawi, że United będą jeszcze więcej zarabiać i do tego mądrzej wydawać, odbudowa pozycji sportowej klubu powinna, prędzej czy później, stać się faktem. Według wizji ludzi Ratcliffe’a, idealnie byłoby, gdyby doszło do tego do 2028 roku, gdy klub będzie świętował 150. urodziny.
Wtedy wszyscy poszkodowani mogą zmienić zdanie i przymknąć oko na niedogodności, jakie zaserwowała im nowa władza. W końcu nic nie smakuje tak, jak zwycięstwo ukochanego zespołu. Nawet pyrrusowe.
WIĘCEJ O MANCHESTERZE UNITED:
- Ruben Amorim odbudował Sporting. Czas na Manchester United
- Najważniejsze wyzwania Rubena Amorima
- Erik ten Hag w United. Tragedia na boisku, medialne odloty i przepalanie forsy
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix