Cztery wyścigi i koniec. Już wiemy, że w tym sezonie Formuły 1 nie ziści się scenariusz, w którym wszystkie Grand Prix wygrają kierowcy Mercedesa. Lewisa Hamiltona i Valtterego Bottasa wyprzedził dziś Max Verstappen. Holender po raz kolejny udowodnił więc jedno: że za kierownicą jest absolutnym kozakiem. I choć na dłuższą metę w rywalizacji z Mercedesem aktualnie nie ma szans, to w pojedynczych sytuacjach odgryźć się potrafi. Co działo się na Silverstone?
Hulk nie miażdży
Wielu fanów liczyło, że Nico Hulkenberg w końcu pojedzie po swoje pierwsze w karierze podium Formuły 1. Przesłanki, by w to wierzyć, były – Racing Point ma niezły bolid, Niemiec znakomicie pojechał w kwalifikacjach i startował z trzeciego miejsca. Po zeszłotygodniowym rozczarowaniu – gdy w ostatniej chwili zastąpił Sergio Pereza, ale ostatecznie, z powodu awarii, nawet nie stanął na starcie Grand Prix – sama jazda na Silverstone już musiała sprawiać mu radość. Co nie oznacza, że nie było ambicji.
Niestety, Nico nie doczekał się podium i tym razem. Właściwie już tuż po starcie mógł tylko liczyć na to, że coś u rywali, którzy byli przed nim, pójdzie nie tak. Natychmiast wyprzedził go bowiem Max Verstappen i tyle było z jazdy na podium. Potem Niemiec stracił jeszcze kilka pozycji, ostatecznie dojechał na siódmym miejscu, nawet za zespołowym kolegą – Lance’em Strollem.
Fani Niemca mogą więc czuć się rozczarowani, bo tak naprawdę za nic nie wiadomo, kiedy Nico znów wsiądzie do bolidu. O ile w ogóle. Inna sprawa, że rozczarowani jeszcze bardziej mogą być kibice jego rodaka.
Vettel weryfikowany
Jeśli Sebastian Vettel miał w kolejnych startach w tym sezonie udowadniać, że należy mu się kontrakt w którymś z zespołów F1, to… zupełnie tego nie robi. Na ten moment – biorąc pod uwagę jego reputację i osiągnięcia – radzi sobie wprost beznadziejnie. Raz, że przegrywa rywalami ze słabszych ekip, a dwa, że Charles Leclerc pokazuje mu, ile można wyciągnąć nawet z tak słabego bolidu, jaki Ferrari zaproponowało swoim kierowcom i fanom w tym sezonie.
Dla Leclerca to trzeci sezon w F1, drugi za kierownicą włoskiej ekipy. Dla Vettela czternasty w F1, a szósty w Ferrari. Do tego Niemiec to przecież czterokrotny mistrz świata. I choć rozumiemy, że to zapewne jeden z najgorszych samochodów, jakim startował, to gość z jego umiejętnościami nie ma prawa się tak prezentować. Zresztą porównajmy sobie ich starty w tym sezonie:
- Grand Prix Austrii: Leclerc 2., Vettel 10.
- Grand Prix Styrii: obaj nie ukończyli wyścigu po kolizji ze sobą na pierwszym okrążeniu.
- Grand Prix Węgier: Leclerc 11., Vettel 6.
- Grand Prix Wielkiej Brytanii: Leclerc 3., Vettel 10.
- Grand Prix 70-lecia F1: Leclerc 4., Vettel 12.
Powiedzmy sobie wprost: o ile Charlesowi zdarzyła się wpadka na Węgrzech i kolizja w Styrii, o tyle w pozostałych Grand Prix udowadniał, że wciąż należy do czołówki najlepszych kierowców w stawce (i gdyby dać mu lepszy bolid, to pewnie bez problemu walczyłby o mistrzostwo). Vettel? Ani razu tego nie pokazał. I niewiele wskazuje na to, by miał to zrobić w kolejnych wyścigach.
Max przerywa dominację
Biorąc pod uwagę, że Max Verstappen startował z czwartej pozycji, a z pierwszej linii wyjeżdżali Valtteri Bottas i Lewis Hamilton, prawdopodobnie tylko szaleniec mógłby stawiać właśnie na wygraną Holendra. Z drugiej strony pamiętaliśmy jednak, co działo się w zeszłym tygodniu na tym samym torze, gdy kilku kierowcom – w tym obu Mercedesa – nie wytrzymały pod koniec lewe przednie opony.
Jak się okazało – dziś właśnie strategia zarządzania ogumieniem była kluczowa. A Red Bull kompletnie ograł tu niemiecką ekipę. Verstappen wyruszył na tor na twardych oponach, trzymał się blisko obu rywali, a nawet w pewnym momencie – w komunikacji ze swoim inżynierem – powiedział, że „nie zamierza jechać wolno jak babcia” i będzie chciał zabierać się do wyprzedzania. Nie musiał jednak tego robić, bo i Hamilton, i Bottas wkrótce zjechali na pit stopy. A Max zaczął powiększać przewagę.
Gdy sam trafił do alei, wyjechał tuż za plecami Fina. I niemal natychmiast go wyprzedził. Naprawdę, jesteśmy bliscy stwierdzenia, że nie ma w tej chwili w F1 lepszego kierowcy od Holendra, ale na razie napiszemy, że najlepsi są on i Hamilton. A tuż za ich plecami plasuje się zapewne Charles Leclerc. Wróćmy jednak do samego wyścigu: po wyprzedzeniu Bottasa Max przejechał kilka kółek, a potem zjechał na pit stop, który w dłuższej perspektywie okazał się kluczowy. Gdy jechał na świeższych oponach od Hamiltona, spokojnie odrabiał do niego straty. A kierowcy Mercedesa w końcu sami musieli zjechać do alei serwisowej, bo ich opony nie dawały już rady.
Max mógł więc się cieszyć. Robił to zresztą już na dwa kółka przed końcem, wiedząc, że drugi Lewis Hamilton go nie dogoni – ekipie przypominał wtedy, by każdy z jej członków zdezynfekował ręce. Mamy nadzieję, że faktycznie to zrobili. Bo mieli sporo piątek do zbijania. Dziś wykonali wszystko jak należy, a Verstappen nie tylko wygrał, ale też wskoczył na drugie miejsce w klasyfikacji generalnej.
A w erze dominacji Mercedesa, to już naprawdę coś.
Fot. Newspix