Reprezentacja Czech wyjątkowo lubi przechodzić do historii mistrzostw Europy. Patrik Schick parę dni temu załadował praktycznie z połowy boiska, ustanawiając rekord odległości, z której padł gol na EURO. Antonin Panenka? Tu chyba nie musimy nawet niczego wyjaśniać. Swego czasu furorę na Starym Kontynencie zrobił też Milan Baros. 23-latek, który był o krok od wciągnięcia naszych południowych sąsiadów do finału turnieju i zgarnął koronę króla strzelców tych rozgrywek.
Spis treści
Sukces czeskiego napastnika był niezłą anomalią. I nie chodzi już nawet o siłę ówczesnej kadry naszych sąsiadów z południa. Milan Baros jechał na EURO 2004 po sezonie, w którym zaliczył 13 spotkań i strzelił jednego gola. To tak, jakbyśmy dziś wzięli na turniej Kamila Grosickiego, a on zostałby jego najlepszym asystentem. Na mistrzostwa Europy pojechało wtedy przecież paru kozaków:
- Ruud van Nisterlooy, który miał już na koncie dwa tytuły króla strzelców Ligi Mistrzów
- Henrik Larsson, który cztery razy z rzędu został królem strzelców ligi szkockiej, strzelając pierdyliard goli (średnio 30,5 na sezon)
- Thierry Henry, czyli MVP i król strzelców sezonu 03/04, a także zdobywca Złotego Buta (30 goli)
- Raul, który został wicekrólem strzelców eliminacji i miał dwa tytuły króla strzelców Ligi Mistrzów na koncie
Włosi wysłali tam pakę z Francesco Tottim (piłkarz roku Serie A) i Christianem Vierim (rok przed EURO był królem strzelców) w składzie. Nawet w drugim szeregu mogliśmy wyróżnić Roya Makaaya i Dimitara Berbatova, którzy jechali na EURO z poważnym bagażem bramek w Bundeslidze.
Powiedzmy to wprost: Milan Baros nie był nawet najlepszym napastnikiem w czeskiej kadrze. Bo przecież i Jan Koller w sezonie 2003/2004 wykręcił najlepszy wynik strzelecki w swojej karierze w Borussii Dortmund.
Kurs na to, że zostanie królem strzelców EURO, wynosił 66 do 1.
Milan Baros w Liverpoolu. Kim był piłkarz reprezentacji Czech?
Z drugiej strony nie będziemy was kitować, że ten Baros to w sumie był gość o rozpoznawalności Jakuba Świerczoka, czyli sięgającej co najwyżej krajowej skali. No nie. Miał przecież na koncie młodzieżowe mistrzostwo Europy i srebrny medal tej imprezy. Do kadry wszedł kilka lat wcześniej, za czasów poprzedniego selekcjonera, Jozefa Chovaneca. Kolejny, czyli Karel Bruckner, nie stawiał go nad Kollerem, ale chętnie z niego korzystał. A on w miarę regularnie dla reprezentacji strzelał. Rzadko kiedy zaliczał pusty przelot – w ostatnich sześciu meczach przed EURO 2004 strzelił sześć bramek. Jego bilans za Brucknera, do momentu inauguracji turnieju, wyglądał tak:
- 829 minut
- 12 goli
- 4 asysty
Udział przy bramce co 52 minuty – nieźle jak na gościa, który miał 23 lata. Aha, no i klub. Wspomnieliśmy o tym, że Baros miał na koncie 13 meczów i gola w klubie. Tyle że był to Liverpool, a nie Banik Ostrawa, w którym stawiał pierwsze kroki. A to już trochę zmienia postać rzeczy, choć akurat w klubie czeski snajper miał pewne problemy.
– Gerard Houllier zabił we mnie pewność siebie. W ogóle nie dawał mi szans, czułem się pokrzywdzony, bo to nie była sprawiedliwa decyzja. Straciłem motywację i chęci, tylko kadra sprawia, że je odzyskuje – narzekał otwarcie sam zainteresowany.
Oczywiście – w tamtym czasie przydarzyła mu się jeszcze okropna kontuzja. A także świetna forma duetu Michael Owen – Emile Heskey. Angielskiego duetu, co nie było bez znaczenia w kontekście EURO, bo obaj “musieli” grać dla dobra narodu, żeby przygotować się do wielkiej imprezy. Po latach Baros zaczął też jednak szukać problemów u samego siebie.
– Nie zachowywałem się wtedy jak profesjonalista. Byłem młody i rwałem się do gry. Chciałem występować w każdym meczu od pierwszej do ostatniej minuty i nie rozumiałem, dlaczego trener to widzi inaczej. Dzisiaj na pewno podszedłbym do tego dużo spokojniej, ale jak się ma 23 lata, to w głowie się często gotuje – mówił w rozmowie z “Przeglądem Sportowym”.
Niemniej nawet marudny, bez rytmu meczowego i odpowiedniej formy w klubie, Baros był dla Brucknera na tyle ważny, że ten postanowił zmienić swój pomysł na kadrę, żeby zmieścić na boisku obu świetnych napastników.
– Przed mistrzostwami Europy wrócił do zdrowia, Bruckner go powołał i automatycznie odpalił. Przeszedł na grę dwoma napastnikami, bo nie mógł trzymać Barosa na ławce. Czesi już wtedy uważali go za ważnego piłkarza, ale reszta usłyszała o nim dopiero po turnieju – mówi nam Grzegorz Rudynek, dziennikarz “Przeglądu Sportowego”, specjalista od czeskiego futbolu.
I to był strzał w dziesiątkę.
EURO 2004. Milan Baros królem strzelców
– Mieszanka dwóch różnych zawodników: szybkiego, który wbiegał w wolne strefy i wysokiego, silnego napastnika. Z Kollerem w składzie mogłeś bez problemu grać na ścianę, potrafił utrzymać się przy piłce. Baros biegał dookoła, miał kapitalne wyczucie. Doskonale wiedział kiedy urwać się rywalowi i w jakim miejscu się znaleźć – mówi “Eurosportowi” Tomas Rosicky.
To był duet, który doskonale się uzupełniał. Chociaż EURO 2004 zaczynało się dla Czechów tak, że w powietrzu unosił się smród srogiej kompromitacji, bo w meczu z Łotwą to niżej notowani rywale otworzyli wynik. I to po stracie Barosa. Później Milan zmarnował jeszcze kapitalną okazję na zdobycie wyrównującego gola. Ale snajper Liverpoolu świetnie się zrehabilitował. Najpierw załadował z woleja po centrze Karela Poborsky’ego, a potem powalczył do końca o piłkę, co zaowocowało trafieniem Marka Heinza. I lawina ruszyła.
Mecz z Holandią. Do dziś wspominany jako jeden z najlepszych w historii mistrzostw Europy. – To byl pikny većer i fantastićky mecz! Świetny do oglądania – non stop coś się działo. Odrobić taką stratę w meczu z takim rywalem jak Holandia to wielka rzecz. Jesteśmy w ćwierćfinale, jako pierwsza drużyna na Euro 2004. To dobrze, ale to jeszcze żadne osiągnięcie. Tak miało być. Wspinamy się powoli w górę, teraz kolejne stopnie – komentował to spotkanie Pavel Nedved.
Baros błyszczał praktycznie za każdym razem.
- 1:2 z Holandią – przejęta piłka po błędzie rywala, wrzucenie dwóch przeciwników, w tym legendarnego Jaapa Stama, na karuzelę i asysta przy bramce Kollera
- 2:2 z Holandią – kapitalny strzał z pierwszej piłki po zgraniu klatką przez Kollera
- 3:2 z Holandią – zaczyna akcję bramkową, koledzy korzystają z pomyłki van der Saara
- 2:1 z Niemcami – rezerwowy Baros wchodzi, mija dwóch rywali i daje Czechom trzecie zwycięstwo w grupie
- 2:0 z Danią – urwał się obronie, kapitalną podcinką pokonał bramkarza
- 3:0 z Danią – kolejny raz szybkość, precyzja, mocny strzał i Czesi meldują się w półfinale
Nie wyszło dopiero w meczu z Grekami. Grecka “murarka” zostawiała mu tak mało miejsca, że doszedł do zaledwie jednej dogodnej sytuacji. Akurat wtedy nie wpadło. Nic dziwnego, że do dziś pozostał lekki żal. Czesi mogli się poczuć jak my po tym, jak UEFA jednak nie chciała powtórzyć karnego Kuby Błaszczykowskiego. Sukces był o krok. – Nadal jestem rozczarowany i nie mogę przeboleć tej porażki. Nikt nie powie, że Grecja to byli wirtuozi. Chciałem zostać mistrzem Europy – wspominał w “Przeglądzie Sportowym”.
– Kiedy spojrzysz na liczby Barosa z kadry w latach 2003-2004, pomyślisz z automatu, że ten predator musiał być jednym z najlepszych snajperów w Europie. Razem z Kollerem stworzyli jeden z najbardziej ikonicznych duetów ofensywnych w ostatnich latach. Połączenie silnego wielkoluda z niesamowicie szybkim snajperem było ucztą dla oczu – wspomina tamto EURO portal “Aktualne.cz”.
Peany na temat Milana wygłasza także Tomas Danicek, czeski dziennikarz sportowy. – Pamiętam tamten turnieju jako taki, na którym wszystko mu wychodziło. Każdy strzał kończył w bramce. Przecież w ćwierćfinale to Dania była lepszym zespołem, tymczasem Baros sprawił, że dziś każdy myśli, że Czesi ich zdominowali, bo odnieśli wysokie zwycięstwo. Wyglądało to tak, jakby “grał na kodach”. Wystarczy spojrzeć na jego statystyki: 7 celnych strzałów i 5 bramek. Szalony wynik, bo taki Pavel Nedved uderzał na bramkę tyle samo razy i nie trafił do siatki ani razu – mówi ekspert, gdy pytamy go o wspomnienia z 2004 roku. I dodaje, że po mistrzostwach Europy po Milana Barosa zgłosiła się nawet Barcelona.
W Czechach nastała “Barosomania”. Mama napastnika reprezentacji kraju, pokazywała mediom zdjęcia z jego dzieciństwa. Mały Milan z kolegami ze szkolnej ławki. Albo rakietą do tenisa. O, a tu na pierwszym meczu w juniorskim zespole. – Bardzo rzadko był w domu, a kiedy do niego wracał, zwykle był potwornie zmęczony. Całe dnie spędzał na podwórku, ale mieliśmy z nim mały problem, bo uwielbiał maszyny do gier. Wydawał na nie wszystkie pieniądze. Kuchnia? Pamiętam, że najbardziej lubił zwykłe kotlety – opowiadała Renata Barosova.
Furorę zrobiła też historia o jego butach. Dorobiono legendę do tego, że Milan Baros nosił niebieskie korki. Dziennikarze stwierdzili, że to musi być dobry znak i nazywali je szczęśliwym obuwiem. A co – poza butami – było sekretem czeskiego snajpera? – Być może brak gry w klubie? Byłem świeży, a wielu piłkarzy jedzie na mistrzostwa po rozegraniu 60 meczów w sezonie i myślą tylko o tym, żeby dotrwać do końca meczu. Ja po sezonie myślałem już tylko o EURO. Czułem, że nadchodzi nasz czas, bo mieliśmy kapitalny zespół – wspominał w “PS”.
EURO 2004. Reprezentacja Czech z brązowym medalem
No właśnie, bo to nie tak, że reprezentacja Czech była ciągnięta za uszy przez jedną gwiazdę. W tamtym czasie była to niesamowita banda. Bez porażki w eliminacjach do mistrzostw Europy, z bilansem bramek 23:5 w ośmiu meczach. Od początku kadencji Karela Brucknera czeska kadra przegrała tylko dwa spotkania. W kwalifikacjach wyprzedziła Holandię, w meczu towarzyskim potrafiła opędzlować Francuzów.
– Pamiętam, jak przed meczem z reprezentacją Francji patrzyliśmy na ich skład. Zaczęliśmy żartować, że to się skończy laniem, że będzie 0:5. Wygraliśmy jednak 2:0. Na mistrzostwach byliśmy więc pewni siebie, wiedzieliśmy, jak mocny mamy zespół. Do tego nasz trener wiedział, że jesteśmy grupą inteligentnych gości, którzy rozumieją, czego wymaga i potrafią zmieniać system i pozycje w trakcie meczu – opowiada “Eurosportowi” Rosicky.
Wystarczy spojrzeć na to, jaką kadrę zabrali na ten turniej nasi południowi sąsiedzi. Pavel Nedved, kapitan i gwiazda europejskiej klasy. O dorobku bramkowym Kollera już wspominaliśmy. Baros i Vladimir Smicer grali dla Liverpoolu. Petr Cech, Jaroslav Plasil i Stepan Vachousek grali w Ligue 1, Tomas Rosicky, Tomas Ujfalusi i Roman Tyce w Bundeslidze, Marek Jankulovski i Martin Jiranek w Serie A. Do tego duet Zdenek Grygera – Tomas Galasek z Ajaksu, dwóch kolejnych piłkarzy z ligi rosyjskiej, jeden z belgijskiej i pięciu z dwóch najlepszych klubów ligi czeskiej. Na tę bandę nikt nie patrzył jak na słabeusza. Nawet mimo grupy z Niemcami i Holandią mówiono – zobaczycie, to może być czarny koń turnieju.
– Jak rozmawiam z Czechami o EURO 2004, to każdy przyznaje, że to najlepsza kadra od czasu rozpadu Czechosłowacji. Niektórzy mówią, że to kontynuacja reprezentacji z Mistrzostw Europy 1996, ale to nieprawda. Niewielu zawodników pojechało na oba turnieje, poza tym na pierwszym z nich było mnóstwo fantazji. W 2004 roku to wszystko było już usystematyzowane, do tego dochodziła ręka Karela Brucknera, który był bardzo szanowanym trenerem, a tym turniejem zbudował sobie pomnik. To była świadoma drużyna, może nie taka, która jechała po medal, ale czuli się silni – mówi nam Rudynek.
I tę siłę Czesi pokazali. Kadra funkcjonowała idealnie, także dzięki fachowcowi na ławce.
– Czesi powtarzają, że to wszystko zasługa Karela Brucknera. Jaroslav Silhavy, obecny selekcjoner czeskiej kadry, który był jego asystentem przez siedem lat, mówił, że wszyscy go słuchali, zaakceptowali jego zasady. Na odprawach taktycznych Poborsky i Nedved sami dopominali się o więcej wskazówek, interesowali się jego pomysłami, mimo że to byli piłkarze, którzy mogli twierdzić, że niczego ich nie nauczy. Karel ich poukładał, bo poprzedni selekcjoner dawał drużynie dużo swobody. Bruckner pokazywał schematy, uczył jak się zachowywać w danych sektorach boiska. Kiedyś Czesi nie chcieli grać kombinacyjnie. Vladimir Smicer mówił mi, że myśleli, że jak mają wielkiego Kollera z przodu, to najlepiej grać mu wysokie piłki i to wystarczy. Bruckner denerwował się na taką grę, kazał grać krótkimi podaniami, na dwa kontakty, a długich piłek używać w ostateczności. Miał też bardzo dobre relacje z zawodnikami – dodaje ekspert od czeskiej piłki.
Niestety sielanka nie potrwała długo. Zarówno dla Brucknera, który na kolejnych dwóch turniejach nie potrafił już doprowadzić reprezentacji do fazy pucharowej, jak i dla Milana Barosa, który nigdy już nie nawiązał do występów z 2004 roku.
– Po tym turnieju on sam mówił, że do tej pory pisano o nim w kontekście piłki nożnej, a po nim zaczęto interesować się jego życiem prywatnym. Werner Liczka, który prowadził go w Baniku Ostrawa i wyciągnął go z juniorów do seniorów, powiedział, że po 2004 roku nie poradził sobie w kontaktach ze światem zewnętrznym. Bardzo brał do siebie krytykę, chował się. W szatni był zupełnie innym człowiekiem niż poza boiskiem. W końcu przestał w ogóle rozmawiać z dziennikarzami – opowiada Grzegorz Rudynek.
Mógł osiągnąć więcej, ale cieszył się piłką i życiem. Kariera Milana Barosa
Transferu do Barcelony nie było. Były za to dwa solidne sezony na angielskiej ziemi i szczyt możliwości, w postaci korony króla strzelców ligi tureckiej. Niby zawsze coś, ale jednak niedosyt. Cieszy jednak, że sam Milan Baros jest świadomy, że stać go było na więcej i nie szuka tanich wymówek. “Przeglądowi Sportowemu” mówił, że Pavel Nedved był pracusiem, który harował jak wół, a jemu bliżej było do lenia. – Cały czas bardziej bazowałem na talencie do piłki. Wiem, że gdybym bardziej się przyłożył, mógłbym osiągnąć więcej. To są jednak przemyślenia dojrzałego mężczyzny, a młody chłopak myślał zupełnie inaczej. Mój największy problem polegał na tym, że kiedy głowa dorosła do osiągania wielkich rzeczy, to powoli zaczęło odmawiać współpracy ciało.
Reprezentacji nie odmówił nigdy, ale z czasem znaczył dla niej coraz mniej. Już nigdy nie strzelił gola na wielkiej imprezie, a jedynym popisem w jego wykonaniu był czteropak wbity reprezentacji San Marino. Nasi południowi sąsiedzi mieli go w pewnym momencie za symbol rozmienionej na drobne kariery. Widzieli Petra Cecha, który po EURO 2004 został gwiazdą światowego formatu i gościa, który lubił wypić piwko, ewentualnie pięć, spotkać się z koleżankami – niekoniecznie za dnia – a do gabloty dorzucił nie kolejne sukcesy z kadrą, a np. rekord prędkości na jednej z francuskich autostrad, za co zresztą stracił prawo jazdy. Wspomniane relacje ze światem zewnętrznym faktycznie były słabe. Na czeską prasę obraził się na śmierć, z nikim nie chciał rozmawiać.
– Dużo śmiechu, kobiet i bramek. Tak wyglądała kariera Milana Barosa. To jeden z najbardziej niegrzecznych piłkarzy w historii czeskiej piłki. Potrafił minąć wszystkich dziennikarzy z Czech w strefie mieszanej, rzucając im jedno zdanie, po czym udzielić obszernego wywiadu zagranicznej prasie. Media krytykowały go za każde złe zagranie, tak jak kibice. Interpretowano jego mowę ciała, wytykano mu egoizm. Czasami ta krytyka była nawet za duża, bo wygwizdanie jednego z najlepszych strzelców czeskiej kadry to przesada – pisał o nim czeski “Tyden”.
Sam Milan Baros z czasem nauczył się jednak dystansu. Podobno na zgrupowaniach był dobrym duchem drużyny. Czytał na głos artykuły plotkarskich portali i rzucał żartami. Bo przede wszystkim kochał piłkę. To dlatego na stare lata wrócił do czeskiej ligi. Nie musiał, zarobił już dość, żeby zawiesić buty na kołku. A jednak – grał do 38. roku życia, może nie jako gwiazda, ale wyróżniający się piłkarz w tamtejszych rozgrywkach.
– Dawał radę, chociaż stosunkowo szybko stracił swój największy atut, czyli szybkość. W Czechach to był już tylko w połowie tak dobry piłkarz, jak w czasach swojego peaku. Dużo walczył, wygrywał pojedynki, ale nie był już tak skuteczny – komentuje Tomas Danicek.
Czeskie media pisały, że pozwalał sobie na więcej, bo przymykano oko na to, że czasami stosował brudne zagrywki. Każdy miał ogromny respekt dla zwycięzcy Ligi Mistrzów i krola strzelców EURO 2004. Mimo wszystko doceniano to, że postanowił wrócić w swoje rodzinne strony, rezygnując z szansy na odcinanie kuponów. A tych przecież nie brakowało.
Milan Baros i niespełniony transfer do Ekstraklasy
Milan Baros nie musiał przecież daleko szukać szansy na intratny kontrakt. W Polsce co jakiś czas wyskakiwały plotki o tym, że ten i ten klub widziałby u siebie czeskiego snajpera. Na tej liście przewijały się:
- Legia Warszawa
- Piast Gliwice
- Podbeskidzie Bielsko-Biała
Oczywiście była też Wisła Kraków, ale to dawne dzieje. Legendą owiana jest historia o tym, jak to Bogusław Cupiał poskąpił na młodego Milana Barosa. Właściciel “Białej Gwiazdy” miał w 1999 roku możliwość ściągnięcia Czecha do Małopolski, ale wolał postawić na pewniejszą kartę. Późniejsze próby to już raczej opowieści, które kończyły się raczej odwrotnie.
– Działacze Legii byli mną poważnie zainteresowani. Wydzwaniali do mnie różni agenci i proponowali przenosiny do Warszawy. Oczywiście, mógłbym tam liczyć na większe pieniądze, jednak ja już dla nich nie gram. Swoje zarobiłem. Wolę być w swoim klubie, blisko domu – mówił Baros “Przeglądowi Sportowemu”. Oferty “Górali” nawet nie rozważał. Ale to trochę miejska legenda, bo podobno ktoś, gdzieś, kiedyś w Bielsku-Białej rzucił taki pomysł podczas spotkania. Niekoniecznie przy herbacie. I na tym pomyśle się skończyło, mimo zapowiedzi Wojciecha Boreckiego.
– To ja zainicjowałem ten temat. Zdobyłem kontakt do Milana, ponieważ uznałem, że przyjście takiego piłkarza do naszego klubu byłoby dobrym posunięciem. Po kilku rozmowach podziękował grzecznie za propozycję. Tłumaczył tym, że gra teraz w Baniku Ostrawa, a mieszka w Pradze i nie myśli już o nowych sportowych wyznaniach – tłumaczył prezes Podbeskidzia.
Najpoważniej wyglądał temat Piasta Gliwice. Na grę w tym zespole namawiał go Radoslav Latal. – To było latem 2015 roku. Latal mówił mi, że bardzo chciał Milana i był z nim dogadany. Baros miał jednak skonsultować tę sprawę z żoną, która wraz z dwójką dzieci mieszkała w prace i ona ją zablokowała, bo musiałby mieszkać w Ostrawie i dojeżdżać z niej do Gliwic. Czyli temat upadł zanim się tak naprawdę urodził, bo skończyło się na rozmowie. Zresztą wydaje mi się, że Piasta nie było na niego stać, bo po sezonie nie byli w stanie zatrzymać Kamila Vacka czy Martina Nespora – wspomina Krzysztof Brommer, dziennikarz zajmujący się “Piastunkami”.
Wielka szkoda, bo choć Milan Baros lata świetności miał za sobą, to jednak mówimy o nazwisku, które wciąż elektryzowało kibiców. Wystarczy dodać, że jedynym zagranicznym królem strzelców wielkiego turnieju, który zagrał w Ekstraklasie, jest przecież Oleg Salenko.
I to wykończony alkoholem Oleg Salenko.
Baros miałby szansę poważniej zaznaczyć swoją obecność w naszej lidze. Ale on sam zapewne wcale tego nie żałuje. Nadal bawi się futbolem. Już nie w czeskiej ekstraklasie, bo nie pozwalało mu na to zdrowie, ale przed pandemią dołączył do amatorskiej drużyny ze swojej rodzinnej wsi – FC Vigantice.
Bilans na szóstym poziomie rozgrywkowym? Osiem meczów, 12 goli. Kiedy w końcu futbol amatorski w Czechach wróci do życia, wyczuwamy tu potencjał na pierwszy tytuł króla strzelców na lokalnym podwórku.
SZYMON JANCZYK
fot. newspix