– Mam nadzieję, że włoscy kibice będą nas dopingować na Stadio Olimpico – rzucił po meczu ze Szwecją Andrij Szewczenko, selekcjoner reprezentacji Ukrainy. Niby jedno, zwykłe zdanie, nic wielkiego. W większości przypadków mówilibyśmy o kurtuazji trenera na konferencji prasowej. Ale w przypadku Szewczenki możemy iść o krok dalej. To jasny sygnał, coś jak zadęcie w róg przed bitwą. Jeden z najlepszych strzelców w historii Milanu wraca do kraju, który dał mu wszystko, co najlepsze w karierze.
Za tym spotkaniem ewidentnie kryje się pewna zadra. O ile Włosi sprawili, że o Andrija Szewczenkę pamiętamy jako jednego z najlepszych napastników w historii, tak już Anglicy sprawili, że jego pomnik został trochę zapaskudzony. – Przeszedłem do Chelsea, bo myślałem o swojej rodzinie, a nie o karierze. Chciałem, żeby dzieci dorastały w Londynie – mówił po latach sam zainteresowany. – Prawdziwy facet nigdy by się tak nie zachował. W moim domu to ja podejmuję decyzje, u Szewczenki jest odwrotnie. Ucieka pod łóżko jak mały piesek, kiedy tylko odezwie się jego żona. To ona kazała mu wyjechać do Anglii – narzekał Silvio Berlusconi po odejściu Andrija.
Adriano Galliani przyznał, że było to najtrudniejsze rozstanie w jego karierze. Mimo rekordowych pieniędzy, jakie The Blues wyłożyli za Ukraińca, w Mediolanie pękło zbyt wiele serc.
Prawdopodobnie, choć sam nigdy tego nie przyzna, pękło też serce Andrija.
Spis treści
Szewczenko i Włochy – miłość od pierwszego wejrzenia
Szewczenko był jeszcze dzieckiem, kiedy po raz pierwszy zobaczył Italię. Razem z rówieśnikami z Dynama Kijów pojechał na turniej do kraju położonego na południu Europy. Dla chłopaka, który dorastał za żelazną kurtyną, w smutnej, szarej rzeczywistości, Włochy już na zawsze pozostały obrazem czystej radości.
– Zakochałem się w tym kraju od pierwszego wejrzenia. Biegaliśmy od miejsca do miejsca, zachwyceni tym, jak wygląda „nowy świat”. Koloseum, bazylika św. Piotra, Piazza del Popolo. Czuliśmy się, jakbyśmy odkrywali wolność. Kawałek po kawałku – pisze Szewczenko w swojej autobiografii.
Ukrainiec po latach przyzna, że widząc tę całą inność, czuł się jak w raju. Włochy stały się jego marzeniem i celem. Całkiem możliwe, że gdyby pierwszym krajem, który odwiedził, była Hiszpania, reakcja byłaby taka sama. Być może Andrij marzyłby o Lizbonie, Nowym Jorku czy jakimś innym miejscu na ziemi. Ale traf – albo przeznaczenie – chciał, żeby to była akurat Italia.
– Roztapialiśmy się tam jak śnieg w pełnym słońcu. Ludzie uśmiechali się do nas i ciepło nas witali. Tymczasem w domu ludzie dookoła mnie znikali. Umierali. Alkohol, narkotyki, wojny gangów. Mury ZSRR pękały, ale ludzie przestawali wierzyć i gubili się w świecie, który ich otaczał – wspominał w jednej z rozmów Szewczenko.
Nie będzie przesadą stwierdzenie, że napastnik Dynama Kijów był jednym z tych, który jeszcze dawał rodakom nadzieję. Fantastycznie grający klub z Ukrainy rozbijał Barcelonę i Real, dotarł do ćwierćfinału, a potem nawet półfinału Ligi Mistrzów. „Szewa” miał wówczas grać jak Mbappe, a Walerij Łobanowski powiedział, że to biały Ronaldo. A gdy ponad dwie dekady temu zachwycałeś tak, jak dziś zachwyca gwiazda PSG, sprawa była prosta – zgłaszali się po ciebie Włosi. W tym przypadku był to AC Milan i potężny Silvio Berlusconi. Może lekko zachęcony przez kibiców, którzy „przywitali” Andrija na San Siro jeszcze przed transferem.
– Pamiętam, jak Ariedo Braida przywiózł na Ukrainę Adriano Gallianiego. Nagadał mu, że musi mnie obejrzeć. Tamten mecz akurat mi nie wyszedł, ale Braida przekonał Gallianiego, że to nic nie znaczy. Potem przyszli do mojego domu i dali mi koszulkę Milanu z moim nazwiskiem na plecach. Powiedzieli, że w niej wygram Złotą Piłkę. Razem z ojcem zaczęliśmy się śmiać – wspomina eks-snajper Rossonerich.
Szewczenko Milanowi nie odmówił, Berlusconi pobił na nim ówczesny rekord transferowy klubu. A potem przekonał się, że Braida i Galliani mieli rację.
Jak Ukrainiec podbił Serie A
– Pierwsza rzecz, jaką pamiętam po transferze do Milanu to powitanie, jakie zgotowała mi tamta ekipa. Costacurta, Ambrosini, Albertini, Maldini… Praktycznie od razu po wejściu do szatni czułem się, jakbym był w domu – opowiadał w „La Gazzetta dello Sport” przy okazji 120. urodzin klubu. – Oglądałem w telewizji mecze Ligi Mistrzów z udziałem Rossonerich. Pamiętałem mecze z Steauą, Olympique Marsylia czy zdominowanie Barcelony. W tamtych czasach było w tym klubie tyle gwiazd, że ciężko było nawet wybrać jednego idola. Byłem kibicem Milanu od dziecka, to jego losy śledziłem najbardziej, obok Dynama Kijów. Marzyłem, żeby kiedyś zagrać w tym klubie – kontynuował.
Można powiedzieć, że ładnie przedstawił się milionom słuchaczy. W tamtym sezonie porównywalnym wyczynem mógł być chyba tylko dublet wbity liderowi z Turynu. W drodze po tytuł Capocannoniere prześcignął Gabriela Batistutę i Hernana Crespo. Zagraniczne gwiazdy ligi o statusie pół-bogów. Nie bez znaczenia w tym wyścigu było to, że i druga wizyta Szewczenki na Olimpico przyniosła mu gola – wtedy rzutem na taśmę uratował Rossonerim remis z Romą. Momentalnie do statuetki najlepszego strzelca dorzucił także tytuł najlepszego obcokrajowca w Italii. Nieco zawstydzony całkiem niezłym włoskim podziękował władzom klubu za zaufanie.
Andrij Szewczenko – najlepszy snajper we Włoszech?
Z tym włoskim to zresztą niezła akcja. Szewczenko wyjeżdżał z Ukrainy, która była przesiąknięta ZSRR do szpiku kości. Nic dziwnego, że językiem, którym się posługiwał, był rosyjski. W Mediolanie nauczył się perfekcyjnie parlać w języku południowców, ale ukraińskiego nie zna do dziś. Co prawda obiecywał, że ojczystą mowę pozna… – Odpowiem na wszystkie pytania. Nie jestem jednak gotowy, by odpowiadać w języku ukraińskim, ale jestem zdeterminowany, aby się go nauczyć – mówił na marcowej konferencji prasowej. Ale to raczej obietnica z serii „mówiłem, mówiłem, różne rzeczy mówiłem”, bo Andrij do dziś po ukraińsku nie rozmawia. Przypomnijmy – nie tylko selekcjoner kadry narodowej, ale i eks-polityk.
W każdym razie włoska przygoda „Szewy” rozkręcała się z roku na rok. Napastnik Rossonerich trzykrotnie zdobył ponad 20 goli w Serie A. Miał w zasadzie jeden słabszy sezon – 2002/2003. W pozostałych – wyłączając rok po powrocie z Anglii – mógł się pochwalić bramką co 139 minut. To kapitalne statystyki jak na tak długi okres. Za poświadczenie tego niech posłuży tabela najlepszych „nowożytnych” snajperów ligi włoskiej według średniej goli/mecz (tylko piłkarze z +100 bramkami).
- Ciro Immobile – 0,60
- Gabriel Batistuta – 0,58
- Zlatan Ibrahimović, David Trezeguet – 0,57
- Andrij Szewczenko, Gonzalo Higuain – 0,56
- Mauro Icardi, Giuseppe Signori – 0,55
Przy czym znów – wyłączając rok po powrocie z Anglii średnia Szewczenki skacze do 0,61. Możemy więc uznać go za najlepszego napastnika, jaki w ostatnich 30 latach biegał po boiskach na południu Europy. Ukrainiec w dalszym ciągu strzelał też bramki na Stadio Olimpico.
- vs Lazio – 7 z 13, które strzelił tej drużynie
- vs Roma – 4 z 8
Z miasta, które rozpaliło w nim miłość do Włoch, ze stadionu, na którym dziś powalczy o historyczny sukces, tylko cztery razy wyjeżdżał jako przegrany, jeśli wszedł na boisko na choćby minutę. W połowie z 16 meczów na Stadio Olimpico strzelał gola. Tak, Szewczenko zdecydowanie wjeżdża dziś do Rzymu jak do siebie.
Włoska miłość i pomoc Berlusconiego
Ale Włochy i Andrij to nie tylko relacja opisywana bramkami i trofeami. Dwukrotny król strzelców Serie A, dwukrotny najlepszy snajper Ligi Mistrzów, zdobywa wszystkich pucharów, jakie mógł zdobyć w Italii, a także triumfator Champions League – to wszystko brzmi fajnie, jednak na końcu żadne tytuły nie znaczą tyle, ile rodzina. Skoro Szewczenko zostawił dla niej klubową miłość swojego życia i miejsce, w którym mógł zażyczyć sobie wszystkiego, co przyjdzie mu na myśl, a zostałoby to spełnione (Galliani i Berlusconi na poważnie mówili, że chcą go zatrzymać w Mediolanie z WSZELKĄ cenę), to Ukrainiec musiał nieźle zwariować na punkcie swojej kobiety.
Kobiety, którą poznał we Włoszech.
Andrij i Kristen Pazik wpadli na siebie na pokazie mody Giorgio Armaniego. Gdyby nie to, że oboje mówili po włosku, nic by z tego nie wyszło, bo modelka mająca polskie korzenie nie za bardzo rozumiała rosyjski, a Szewczenko niekoniecznie umiałby odmienić być lepiej niż Misiek Koterski w „Dniu Świra”. Kolejna rzecz łącząca go z Italią to dziecko. Pierworodny syn „Szewy” – Jordan – urodził się w 2004 roku w Mediolanie. Mógłby więc bez problemu grać dla włoskiej kadry narodowej. Mógłby też zostać prominentnym włoskim politykiem, bo ma nad sobą wyjątkowego zwierzchnika. Jego ojcem chrzestnym został bowiem sam Silvio Berlusconi. Były premier Włoch wziął odpowiedzialność nie tylko za przyszłość rodu Szewczenków, ale i za tatę Andrija.
– Łączą nas relacje większe niż piłkarz-właściciel klubu. Berlusconi pomaga mojej rodzinie jak tylko może. Gdyby nie Silvio mój tata by umarł. Pomógł nam zorganizować transplantację serca dla ojca. Nie chodziło tu o pieniądze, a o organizację operacji we właściwym czasie. Nie mogliśmy czekać, a Berlusconi wykorzystał swoje znajomości, żeby przyśpieszyć sprawę – opowiadał w 2003 roku Andrij.
Oczywiście potem padł słynny już cytat o przestraszonym piesku, ale Silvio nigdy nie odwrócił się od swojego ulubionego napastnika. Inaczej przecież nie pomógłby Szewczence w próbie odbudowania kariery, kiedy ten został już ostatecznie skreślony z Chelsea. Zresztą: Romanowi Abramowiczowi zajęło trzy lata, żeby w końcu namówić Andrija na transfer. W tym celu miał nawet poprosić swoją żonę o zaprzyjaźnienie się z Kristen, co zresztą się udało. The Blues chwytali się więc naprawdę wszystkiego, żeby oderwać Andrija od Włoch.
Reprezentacja Ukrainy – włoski sztab Szewczenki
Nutka włoskości została w nim jednak na zawsze, nawet gdy zamienił sportowe Ferrari na rodzinne samochody (ciężko byłoby upchnąć czwórkę dzieci w brykę z Maranello). Mimo że Andrij Szewczenko skończył ukraińską szkołę trenerską, w swojej pracy wzoruje się na Włochach. Pomaga mu w tym włoski sztab:
- Mauro Tassotti, asystent
- Andrea Maldera, asystent
- Andrea Azzalin, trener przygotowania fizycznego
- Luigi Nocentini, analityk
Dla porównania w tym samym sztabie znalazło się miejsce tylko dla jednego rodaka Andrija. Byłego bramkarza Ołeksandra Szowkowskiego. Eks-snajper Milanu ma zresztą plan na to, żeby w przyszłości znaleźć pracę na Półwyspie Apenińskim. Po takich wynikach z ukraińską drużyną narodową nie powinien mieć z tym większego problemu. Póki co do Włoch wpada tylko na wakacje, czym zawsze chwali się w mediach społecznościowych. W tych samych mediach wciąż może czytać pozdrowienia od tifosich, którzy wspominają go jako wielkiego bombera. Kiedy Italię sparaliżowała pandemia, która najbardziej dotknęła Lombardię (jej stolicą jest Mediolan – przyp.), Szewczenko mocno przejął się tą sytuacją i okazywał Włochom wsparcie.
– Kocham ten kraj. To mój drugi dom – mówił w „LGdS”. Kto wie, być może dziś znów poczuje w Rzymie takie szczęście, jak wtedy, gdy w wieku 12 lat poznawał tu, czym właściwie jest wolność?
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix