Ma podpisanych ponad dwadzieścia kontraktów reklamowych z największymi markami. Poza sportem zajmuje się modelingiem. Dostała się na prestiżowy uniwersytet w Stanford, zdobywając 1580 punktów na 1600 możliwych. Wychowała się i żyje w USA, ale na stoku reprezentuje Chiny. W Państwie Środka szaleją na jej punkcie, na Zachodzie bywa za to nazywana „PR-owym produktem”. Przede wszystkim jednak – jest niesamowitą narciarką. Na zimowych igrzyskach zdobyła trzy medale, dwukrotnie zostając przy tym mistrzynią olimpijską. A to wszystko… w wieku zaledwie 18 lat. Poznajcie Eileen Gu.
*****
Tę opowieść trzeba zacząć od początku. Nie dlatego, że opowieści ogółem tego wymagają – po prostu tak łatwiej będzie uporządkować pewne sprawy. Dlatego też tekst o Eileen Gu rozpoczniemy nie od niej, a od przedstawienia jej rodziny – babci i matki, Yan. Bo już ich postaci sporo mogą nam powiedzieć o tej rodzinie.
Ta starsza jest już dobrze po osiemdziesiątce. Urodziła się w Szanghaju i większość życia spędziła właśnie w Chinach. Zrobiła tam zresztą całkiem niezłą karierę – pracowała na wysokim stanowisku w tamtejszym Ministerstwie Transportu, jej mąż za to w Ministerstwie Mieszkalnictwa i Rozwoju Obszarów Miejskich i Wiejskich. Sama miała dyplom naukowy z cenionego w Chinach uniwersytetu w Nanjing, w którym grała również w koszykówkę na niezłym poziomie. Była więc bardzo dobrze wykształcona, a w jej czasach nie było to oczywiste w przypadku większości mieszkańców Chin, zwłaszcza kobiet.
Nic dziwnego, że zapewniła dobry start swojej córce, która przez kolejne szczeble edukacji przechodziła zupełnie bezproblemowo, zostając absolwentką Peking University, kolejnej prestiżowej uczelni. Yan Gu mogła więc śmiało zbudować – na wzór swojej matki – karierę w Chinach. Ale postanowiła pójść w zupełnie inną stronę – wyjechała do Stanów Zjednoczonych, gdzie studiowała na dwóch kolejnych uniwersytetach, w międzyczasie zakładając nawet swoją firmę, która jednak nie przyniosła jej zysków i ostatecznie upadła.
To jej nie zraziło. Tworzyła kolejne biznesy, kilka okazało się sukcesami, w czym pomogły jej chińskie koneksje i znajomość rynku. Obok kariery w końcu pojawiło się też jednak inne wyzwanie – Eileen. Urodziła się, gdy Yan miała 40 lat, o ojcu wiadomo niewiele, poza tym, że był Amerykaninem. Napisać jednak, że matka wychowywała ją sama, byłoby sporym przekłamaniem. W San Francisco, gdzie mieszkały obie, szybko pojawiła się bowiem babcia Eileen, która po przejściu na emeryturę przyjechała do USA, by pomóc w wychowaniu wnuczki. Ponoć gdy tylko najmłodsza Gu zaczęła mówić, uczyła ją chińskiej poezji z czasów Dynastii Tang.
I to wcale nie musi być żart, serio. Jesteśmy gotowi w to uwierzyć. Bo babcia Eileen to tradycjonalistka, która… często suszyła wnuczce głowę o to, że ta jest narciarką. Nawet status jednej z najlepszych na świecie nie przekonał jej, że Eileen dobrze wybrała.
– Nigdy nie oglądała moich występów. Być może nigdy nie widziała, jak jeżdżę na nartach. Mówiła: „Robisz to dla zabawy. Mogłabyś być lekarką albo prawniczką” – opowiadała młodsza Gu. Niezmiennie jednak dodawała, że babcia i mama to dla niej najważniejsze osoby w życiu, które traktuje jak wzory do naśladowania. A znajomi i trenerzy Eileen powtarzają, że to w dużej mierze ich zasługa, że młoda zawodniczka nie odleciała w kosmos po swoich sukcesach, a nadal twardo stąpa po ziemi.
A przecież mogła. Bo osiągnęła niesamowicie wiele.
*****
Już na igrzyska jechała z łatką kandydatki do trzech medali. Trzech. A to w narciarstwie dowolnym nie tyle rzadkość, co wyjątek, choć sama Gu twierdzi, że wszystkie konkurencje są ze sobą spokrewnione. Jednak w Pekinie tylko jedna inna narciarka wystartowała we wszystkich – slopestyle’u, halfpipie i big airze. To Kelly Sildaru z Estonii, która zgarnęła brąz w pierwszej z nich. W pozostałych dwóch nie zmieściła się na podium. Eileen zgarnęła dwa złota i srebro.
Zgodnie z oczekiwaniami.
Najlepsze, że taki wynik naprawdę nikogo nie zaskoczył. Już zeszłoroczne X Games – w świecie sportów ekstremalnych impreza statusem dorównująca nawet igrzyskom – pokazały, że może to zrobić. Tam też dwukrotnie była najlepsza, tam też stanęła też na podium w big airze, w którym nigdy wcześniej nie rywalizowała profesjonalnie! Żadna debiutantka nie wykręciła wcześniej takich wyników. A przecież całkiem możliwe, że zrobiłaby to już rok wcześniej – wtedy jednak odpuściła wyjazd na zawody kosztem ukończenia szkoły.
Po X Games były też mistrzostwa świata. Startowała na nich ze złamanym palcem dłoni, co sprawiało, że po raz pierwszy musiała spróbować akrobacji bez kijków w rękach. Uwierzcie to wielka różnica dla kogoś, kto ma to wszystko wyliczone co do milimetrów. I co? I nic. Tam też zgarnęła trzy medale, jako pierwsza osoba w historii.
– Nie wiedziałam, jak komfortowo będę się czuć. Początkowo bardzo się z tym męczyłam, w trakcie kwalifikacji i treningów miałam problemy, nie czułam się pewna siebie. Dopiero w walce o medale poczułam się dobrze. Jestem szczęśliwa, że mogłam pokazać światu, jak dobrze jeżdżę na nartach, nawet mimo problemów – opowiadała po zdobyciu jednego z medali.
Wydawało się, że nikt jej nie zatrzyma. Była zbyt dobra.
Na igrzyska jechała jednak pod wielką presją. Jej nazwisko w Chinach było dobrze znane, miała tam już miliony fanów. Dla gospodarzy, którzy wcześniej na zimowych igrzyskach nie radzili sobie tak, jakby tego chcieli (do 2018 roku włącznie zdobyli “tylko” 13 złotych medali), była jedną z największych medalowych nadziei. Musiała czuć ciężar tych oczekiwań i zdawać sobie z niego sprawę. A jednak nie zawiodła. I ani przez moment nie wydawało się, by mogła to zrobić.
Już w big airze, zdobywając pierwsze złoto, pokazała się z fantastycznej strony. Miała już pewny medal, walczyła o mistrzostwo. W ostatniej próbie postanowiła wykręcić double 1620 – trick, którego nigdy wcześniej nie próbowała w oficjalnych zawodach. Ewolucję, którą jakakolwiek kobieta wylądowała wcześniej tylko raz. Postawiła wszystko na jedną kartę i wyciągnęła z talii asa. Wszystko poszło bezbłędnie.
– Poniósł mnie olimpijski duch. W igrzyskach chodzi o to, by robić coś nadzwyczajnego. Przed ostatnim skokiem myślałam: „czy powinnam tylko poprawić się odrobinę w stosunku do poprzedniego skoku i powalczyć o srebro, czy pójść na całość z nadzieją na złoto?”. Zdecydowałam się na to drugie. Każdy na igrzyskach jest wspaniałym sportowcem. By wygrać, musiałam postarać się o coś niesamowitego.
Niesamowitego spróbowała i dostarczyła. Nie tylko w big airze, ale też w halfpipie, w którym zgarnęła swoje drugie złoto.
– Osiągnęłam więcej, niż sobie założyłam. Jestem z siebie niesamowicie dumna i wdzięczna sportowi za to, że umożliwił mi zrealizowanie marzeń. Jestem szczęściarą, mogąc tu być – mówiła. A jej postawę chwaliły nawet rywalki, które przyznawały, że lepszej od Eileen po prostu nie ma. – Potrafi wykonać właściwie każdy trick, nawet ze swojej nienaturalnej strony, a do tego robi to tak, że wygląda to na coś zupełnie bezproblemowego – mówiła Brita Sigourney, brązowa medalistka z 2018 roku.
To jednak nie tak, że problemów nie miała. Jak sama przyznawała, już po zakończeniu zmagań, dwa tygodnie spędzone w Pekinie były „okresem największym wzlotów i upadków, jakich doświadczyła w swoim życiu”.
By zrozumieć dlaczego tak je traktowała, musimy cofnąć się o kilka lat.
*****
To był czerwiec 2019 roku, Eileen miała ledwie 15 lat. Już wtedy podjęła jednak decyzję, która miała wpłynąć nie tylko na całą jej karierę, ale wręcz życie – zdecydowała się, że na arenie międzynarodowej będzie reprezentować Chiny, chcąc w ten sposób uhonorować ojczyznę swojej matki i własne korzenie. Początkowo nie budziło to wielkich kontrowersji, choć niektórzy nie ukrywali rozczarowania tym, że zawodniczka wychowana na amerykańskich stokach, nie będzie reprezentować tego kraju.
Trenerzy Eileen i sam amerykański związek podeszli do tego jednak ze sporym zrozumieniem.
– Mamy wiele szacunku dla jej decyzji i wspieramy ją w stu procentach. To naprawdę świetna rzecz, móc uhonorować swoje pochodzenie w taki sposób – mówił Mike Jankowski, trener kadry USA. Kadry, której Gu miała zostać wzmocnieniem. Bo to warto podkreślić – Stany nie straciły zawodniczki jednej z wielu, a narciarkę, która już jako piętnastolatka była blisko seniorskiej reprezentacji. Gdyby nigdy nie zmieniła barw, pewnie i tak pojechałaby na igrzyska w Pekinie.
Barwy jednak zmieniła. I okazało się to bombą działającą z opóźnionym zapłonem.
Bo w chwili, gdy to robiła, nie była jeszcze szerzej znana w USA. Nikogo przesadnie to nie oburzało, co najwyżej kilka osób ze środowiska. Niemal nikt nie czepiał się tego, co Eileen napisała wtedy na Instagramie, gdzie twierdziła, że „była to dla mnie niezwykle trudna decyzja. Jestem dumna ze swojego pochodzenia, ale równie dumna z amerykańskiego wychowania”. Wtedy bomba spokojnie tykała, czekając na swój moment.
Ten nadszedł przed igrzyskami, zwłaszcza wobec pogorszenia się relacji amerykańsko-chińskich i kolejnych skandali, które wychodziły z Państwa Środka – traktowania mniejszości (na czele z Ujgurami) czy sprawy tenisistki Shuai Peng, która po oskarżeniu jednej z wysoko postawionych postaci o molestowanie seksualne, na długi okres zaginęła bez słowa, a gdy już się pojawiła w chińskich mediach, obawy o jej bezpieczeństwo wcale nie zmalały.
Wtedy Amerykanie zauważyli, że jedną z największych nadziei medalowych Chin, jest być może nawet ich rodaczka. Być może, bo Chiny w teorii nie zezwalają na podwójne obywatelstwo, ale dla sportowców mających szanse na medale często robią wyjątki – prawdopodobne jest więc, że Eileen nadal ma oba paszporty: chiński i amerykański. Choć sama nigdy tego nie potwierdziła, podobnie jak nie zaprzeczyła posiadaniu drugiego z nich. Zwykle na podobne pytania odpowiada – czy to po angielsku, czy po mandaryńsku – wyuczoną formułką:
– Od małego mówiłam, że gdy jestem w USA, to jestem Amerykanką, a gdy jestem w Chinach, gdzie co roku jeździłam z mamą, to jestem Chinką. Tę podwójną narodowość utrzymuję poprzez kontakty z przyjaciółmi i możliwość komunikowania się z ludźmi w obu językach – mówiła. Twierdziła też, że decyzji o reprezentowaniu Chin nie podjęła nagle. – Myślałam o tym, odkąd skończyłam 11 lat i ogłoszono, że igrzyska odbędą się w Pekinie.
Taką wersję wypadków potwierdzali też jej znajomi, którzy mówili, że decyzja Eileen nigdy nie była polityczna czy wyliczona na jakiekolwiek zyski. Ona faktycznie chciała uhonorować swoje korzenie, mówili. Sama Eileen powtarza, że to dla niej niezwykle ważne – ponoć płakała po X Games, gdy ktoś powiedział jej, że zdobyła na nich pierwsze złoto dla Chin w całej historii imprezy.
Czy w to wszystko wierzyć? To trudne pytanie. Zwłaszcza, gdy zobaczymy, co dzieje się wokół Gu od momentu, gdy zmieniła paszport.
*****
Red Bull. Tiffany&Co. Louis Vuitton. Luckin Coffee. Visa. Victoria’s Secret. Bank of China. To tylko część firm, z którymi Eileen miała podpisane umowy sponsorskie jeszcze przed igrzyskami. Fachowcy od marketingu i reklamy doliczyli się 23 sponsorów, szacując, że w zeszłym roku – tylko z umów tego typu – narciarka zarobiła 31.4 miliona dolarów.
W Chinach w trakcie igrzysk twarz Gu była obecna na każdym kroku. Przez reklamy stała się tak rozpoznawalna, że nawet w tak wielkim mieście jak Pekin ludzie regularnie zatrzymywali ją na ulicy. Powtórzmy: przed igrzyskami. Przed trzema medalami. Przed staniem się bohaterką narodową. Teraz wielu sugeruje, że za niedługo Eileen wyciągać 100 milionów dolarów rocznie. Z samych reklam.
Tego kapitału by nie było, gdyby nie jej korzenie. A przede wszystkim – decyzja o reprezentowaniu Chin.
– Eileen to w tej chwili największa sportowa postać w Chinach. Jest niezwykle utalentowana, ale też pracuje każdego dnia na wszystkie swoje sukcesy – mówiła jej trenerka. A chińscy specjaliści od reklam porównywali wybuch jej popularności do „Linsanity” – szaleństwa na punkcie Jeremy’ego Lina, które pojawiło się, gdy ten wchodził w znakomitym stylu do NBA. Podobnie jak Lin (mający amerykańsko-tajwańskie korzenie), tak i Gu łączy Wschód z Zachodem. A przez to jest niezwykle cenna dla firm z tego drugiego, które w Chinach często miały problemy, bo oskarżano je choćby o to, że nie potrafią dopasować reklam do rynku i źle traktują miejscową kulturę.
W momencie gdy sięgają po Eileen, nie ma z tym żadnego problemu. Jej twarz na banerze czy w telewizji wystarczy, by reklama była udana.
Pod tym względem przypomina nieco tenisowe gwiazdy – Naomi Osakę, która mimo wychowania w Stanach zdecydowała się reprezentować Japonię i tam stała się niezwykle popularna, czy Emmę Raducanu, Brytyjkę, mającą chińskie korzenie, która również stała się w Chinach dużą postacią. Ale z Eileen Gu nie może się równać. Eileen Gu występuje w chińskich barwach. Dla Chin rzuciła same Stany Zjednoczone.
W dodatku trafiła w odpowiedni moment – eksperci mówią, że w Chinach w ostatnich latach obserwuje się nawrót tendencji patriotycznych, chwilami wręcz nacjonalistycznych. Poczucie własnej tożsamości jest dla Chińczyków ważne, a Eileen swoją decyzją i występami do tego pasuje. Oczywiście, ma to dwie strony medalu – choćby takie, że wiele osób na Zachodzie krytykuje jej decyzję o zmianie barw, często w niewybrednych słowach.
– Jestem sportowcem, więc po prostu robię to, co kocham i staram się opowiedzieć własną historię – odpierała ataki krytyków Gu. Ataki, które zresztą… nadchodziły też z Chin. Bo tam też trafiają się ludzie, którzy niekoniecznie Eileen kochają. I paradoksalnie mówią to samo, co Amerykanie – że narciarka musi wybrać, bo nie może być jednocześnie i Chinką, i Amerykanką. Ona jednak twierdzi inaczej. I na razie jej to wychodzi.
Jej konto na Weibo – chińskim odpowiedniku Twittera – obserwują miliony, a gdy wygrywała pierwsze złoto olimpijskie, serwery portalu nie wytrzymały ruchu na jej profilu. Na Instagramie też przebiła już granicę sześciu zer. Niemal cały czas otrzymuje setki wiadomości z Chin dziękujących jej za występy. Równocześnie chwalą ją ludzie z Zachodu, fani narciarstwa dowolnego. Wydaje się, że Gu znalazła złoty środek, który pozwala jej utrzymać się na wąskiej linie rozpiętej pomiędzy USA a Chinami.
Pytanie brzmi: jak długo będzie w stanie tak balansować?
*****
Krytycy zwracają uwagę przede wszystkim na to, jak Gu uchyla się od trudnych pytań. Momentami wygląda to trochę, jak jedna z najsłynniejszych scen z Matrixa – gdy Neo unika kolejnych wycelowanych w niego kul. Co sądzi o Ujgurach? Nic nie sądzi, nie odpowie. Shuai Peng? Cieszy się, że zajrzała na igrzyska i wszystko u niej okej. „New York Times” w dość długim artykule pisał, że Eileen to PR-owy produkt – równocześnie chce podobać się wszystkim, nie urazić nikogo i uważa na swoje słowa, jak tylko jest w stanie.
Zawsze towarzyszy jej zresztą ktoś, kto może przerwać wywiad czy wspomóc ją przy trudnych pytaniach. Jej matka nie zgadza się za to na jakiekolwiek wypowiedzi do artykułów o córce, o ile nie będzie mogła ich autoryzować (co na Zachodzie nie jest normą). Sponsorzy Gu działają na podobnych zasadach. Taka ostrożność wydaje się przesadzona, ale paradoksalnie nie może dziwić – w Chinach wystarczy jedno złe słowo czy tweet, by kariera nagle się skończyła. Przekonała się o tym choćby Chloé Zhao, laureatka Oscara za reżyserię filmu „Nomadland”, której wyciągnięto stare cytaty, uznane w Chinach za „niepatriotyczne”.
Efekt? „Nomadland” oraz „Eternals” – dwa filmy reżyserowane przez Zhao – do dziś nie zostały wyświetlone w chińskich kinach.
Paradoks polega na tym, że Eileen nie boi się wypowiadać na trudne tematy. Robi to jednak tylko wtedy, gdy ma pewność, że jej to nie zaszkodzi. Wspierała ruch Black Lives Matter, stawała w obronie mniejszości azjatyckiej w Stanach, opowiadała o rasizmie, jakiego sama doznawała z powodu bycia jej częścią. Gdy jednak chodzi o chińską politykę i jakikolwiek drażliwy temat związany z Państwem Środka, następuje cisza.
A miliony z umów reklamowych lecą na konto.
Gu swoje milczenie tłumaczy w prosty sposób: chce łączyć, a nie dzielić, a polityka ją nie interesuje. – Obracam się w oblodzonej śnieżnej konstrukcji w kształcie litery U, która ma prawie siedem metrów. To nie ma nic wspólnego z polityką. Chodzi o przesuwanie ludzkich granic i dawanie widzom radości z oglądania tego. […] Nie ma potrzebny mnożyć podziałów. We wszystkim, co robię, staram się być jak najbardziej otwarta, wkładam w to serce. Chcę, by wszyscy mogli czuć się częścią wspólnoty i używam sportu, by zasypać podziały. Nie próbuję jednak rozwiązywać politycznych problemów – mówiła dziennikarzom przy różnych okazjach.
Krytyków, którzy powtarzali, że owszem, może to wszystko prawda, ale ostatecznie postawiła przede wszystkim na pieniądze, uciszała stwierdzeniem, że „ma dobre serce i sama najlepiej zna powody podejmowanych przez siebie decyzji”. A jeśli ktoś myśli inaczej, to sam dobrego serca nie ma. W jej intencje zresztą w dużej części można wierzyć. Często powtarza choćby, że chce inspirować, zwłaszcza młode dziewczyny, zwłaszcza w Chinach.
– Mój największy cel? Mam nadzieję, że jakaś dziewczynka siedząca w domu, zobaczy narciarstwo dowolne po raz pierwszy i pomyśli: „Może też mogłabym to robić”. […] Pamiętam, jak moimi idolami byli sami mężczyźni. To się zmieniło dopiero, gdy trener pokazał mi video z Kayą Turski i pomyślałam: „O, dziewczyny też mogą robić takie rzeczy”. Sporty ekstremalne od lat są zdominowane przez mężczyzn. Nie mają takiej reprezentacji i różnorodności, jaką mieć powinny. Więc dla mnie, jako młodej dziewczyny o międzypaństwowych korzeniach jest ważne to, że mogę to zmienić. Chciałabym też, żeby młode dziewczynki w Chinach dostrzegły, że mogą pójść taką drogą jak ja – dodawała.
Opowiadała też o tym, jak narciarstwo zbudowało jej pewność siebie. Jak pozwoliło jej dojść na szczyt. Zwiedzać świat. Osiągać swoje cele. Poczuć się wolną.
Podobnie jak i inne zajęcia.
*****
Eileen w Chinach postrzegana jest niemal jako osoba doskonała. Doszło do tego, że chińscy rodzice – tradycyjnie narzucający wielką presję na swoje dzieci – boją się, że nigdy nie zdołają wychować kogoś takiego jak Gu. Być może jednak wyjdzie to wszystkim na dobre – już teraz pojawiły się bowiem głosy, że dzieciom powinno dać się dużo więcej swobody, tak jak to było w przypadku nastoletniej Eileen, która sama wybierała swoje zainteresowania i angażowała się w to, co chciała.
Dzieci miałyby więc nie być marionetkami w rękach rodziców, a spełniać własne marzenia. Czy przykład Gu coś zmieni – nie wiadomo. Tym bardziej, że już teraz zarzuca się jej, że miała start, jakiego w Chinach nie będzie miał nikt. Wychowała się w końcu w USA, trenowała z tamtejszą kadrą, znakomitą w swoim fachu, miała do dyspozycji sporo pieniędzy i świetne ośrodki narciarskie. Nie zmienia to jednak podstawowego założenia – Eileen nigdy nie była przesadnie ograniczana przez matkę.
No, może poza samym początkiem.
Bo na nartach pierwszy raz stanęła, gdy miała trzy lata. Jej matka pokochała ten sport, sama wyrobiła sobie papiery instruktorskie, pracowała nawet od czasu do czasu w tej roli. Bała się jednak o córkę, bo ta podobno jeździła niesamowicie szybko. Stwierdziła więc, że zamiast zjazdowego, bezpieczniej będzie ją zapisać na treningi narciarstwa dowolnego, nie do końca wiedząc, z czym to się je. Tą jedną decyzją stworzyła wielką postać.
Inna sprawa, że Eileen niekoniecznie musiała zostać wielką narciarką. W czasach szkolnych trenowała też koszykówkę, łucznictwo, jeździectwo, taniec, wspinaczkę, piłkę nożną czy tenis. Była też świetną lekkoatletką, należała do szkolnej reprezentacji, najlepiej wychodziły jej biegi przełajowe. Lekkoatletyczna drużyna jej szkoły z nią w składzie zajęła zresztą drugie miejsce na stanowych mistrzostwach, a Eileen tak zależało na występach w jej barwach, że była gotowa rezygnować z ważnych imprez narciarskich.
Innymi słowy: była wszechstronnie utalentowana. Zawsze dobrze się uczyła, ostatnie dwa lata szkoły (prywatnej, ze sporym czesnym, wracając do możliwości i startu) ukończyła w trybie przyspieszonym, w rok. Potem zdała też egzaminy na Stanford, jedną z najbardziej prestiżowych uczelni w USA, z niemal idealnym wynikiem – zdobyła 1580 punktów na 1600 możliwych. Od razu wzięła jednak rok przerwy od edukacji, by przygotować się dobrze do igrzysk. Na uniwersytet pójdzie jesienią tego roku.
Na tym nie kończy się lista jej zajęć. Aktualnie pisze książkę. Już publikowała swoje artykuły i przemyślenia w kilku dużych serwisach czy gazetach. Lubi jedzenie, jej wymarzoną pracą byłby „ktoś, kto testowałby potrawy z całego świata”. Ale jest przede wszystkim narciarką. Poza tym jednak sprawdza się w modelingu, to jej drugi świat, który też bardzo lubi. Jak mówiła rok temu, po X Games:
– Najtrudniejszy moment przyszedł jednak dopiero po zawodach. Istnieje coś, co nazywa się „depresją poolimpijską”, gdy schodzi z ciebie całe to napięcie, podniecenie związane ze startem, do którego przygotowywałeś się całe życie. I nagle czujesz się pozbawiony celu. Po X Games czułam się zagubiona, przez tydzień byłam na adrenalinowym haju, potem to wszystko ze mnie zeszło. Wtedy zorientowałam się, że w moim życiu potrzebuję też innych rzeczy, którymi mogłabym się zająć poza narciarstwem.
Znalazła więc ich dużo. Ale to modeling jest aktualnie numerem dwa. Eileen była twarzą Louis Vuitton, gościła na okładkach największych pism modowych świata (m.in. „Cosmopolitan”, „Elle” czy „Vogue”), już w 2019 roku – na zaproszenie jednej z chińskich firm – pojawiła się na Fashion Week w Paryżu. A dwa lata później była obecna na Met Gali, jednym z najsłynniejszych eventów modowych, odbywającym się w Nowym Jorku.
Niezła kariera, jak na osiemnastolatkę, co?
*****
I właśnie tu może kryć się sekret do rozgryzienia Eileen – w jej wieku. Bo i owszem, może jest w dużej mierze produktem speców od marketingu, którzy mówią jej, jak ma się zachowywać, co mówić i co publikować w social mediach (choć nie ustrzegła się wpadek – raz zasugerowała, że jej chińscy fani mogą przeglądać zablokowane w Państwie Środka serwisy internetowe, po prostu instalując VPN, który… też jest tam nielegalny), z drugiej strony jednak, ta dziewczyna ma ledwie 18 lat.
I żyje kilkoma żywotami naraz.
Sama mówi, że w głowie ma przełącznik. Kiedy chodziła do szkoły, to włączała tryb uczennicy. Na stoku i skoczniach jest narciarką, jedną z najlepszych na świecie. Gdy pozuje do zdjęć, zamienia się w modelkę, zresztą też już światowej sławy. A kiedy spotyka się z przyjaciółmi, staje się normalną nastolatką, której nie obchodzi to, ile ma milionów na koncie, po prostu chce się dobrze bawić.
– Weźmy modeling. To całkowicie inny świat niż narciarstwo. Myślę, że to ważne, by w swoim życiu móc robić wiele różnych rzeczy. Ja to kocham. Paris Fashion Week był pewnie najlepszym tygodniem mojego życia, lepszym niż wszystkie na stoku. Moda pozwala mi zrównoważyć efekt treningów. Tam też potrzeba umieć się wyrazić i pokazać swoją osobowość, jak w trakcie wykonywania ewolucji. W świecie mody potrzeba kreatywności, pewności siebie i umiejętności dopasowania się oraz szybkiego uczenia. To wszystko pomogło mi stać się lepszą narciarką – opowiadała.
Sama mówi, że takie życie jej nie męczy, choć zobowiązań ma mnóstwo, a po igrzyskach będzie ich jeszcze więcej. – Gdy możesz czegoś spróbować, zawsze tego spróbuj. Najwyżej okaże się, że tego nie lubisz – powtarza. Ona spróbowała wielu rzeczy. Na razie we wszystkim okazała się dobra. Na razie też udaje jej się całkiem udanie być gwiazdą i w Stanach, i w Chinach.
Mimo uderzającej w nią od czasu do czasu krytyki, wciąż ma znacznie więcej kibiców, niż wrogów. Tych pierwszych liczyć można w milionach, drugich co najwyżej w tysiącach. Eileen Gu podbiła serca nie tylko swoich rodaków, ale i fanów na całym świecie. Zdążyła już pojawić się też w rankingach najbardziej wpływowych czy obiecujących osób przed trzydziestką. A przecież dopiero niedawno stała się pełnoletnia.
Nic dziwnego, że chińscy rodzice patrzą na nią z podziwem. Bo pewnie długo nie będzie drugiej takiej postaci.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix
Źródła: Al Jazeera, Associated Press, BBC, Bloomberg, CNN, Defector, ESPN, Forbes, Fox News, Guardian, Highsnobiety, Houston Chronicle, Insider, IWC Journal, Mercury News, NBC, New Statesman, NPR, Olympics, QZ, Red Bull, Reuters, Strait Times, Sup China, Sydney Morning Herald, The New York Times, USA Today, X Games oraz social media Eileen Gu.