Nie przywykliśmy do Bayernu na innym miejscu niż fotel lidera. Wiadomo, to dopiero początek sezonu, ale Bawarczycy w przeszłości raczej szybko zaznaczali swoją dominację i pokazywali rywalom, że pierwsze miejsce jest zajęte. Teraz jest inaczej, po serii czterech meczów bez zwycięstwa Bayern osunął się w tabeli i po prostu musiał dziś wygrać z Bayerem, żeby pokazać, iż kryzys był chwilowy. No i tak też się stało – goście nie mieli na Allianz Arena żadnych szans.
Dużo mówiło się o problemach Bayernu ze skutecznością, bo sytuacje dla ekipy Nagelsmanna były, ale Bayern nie potrafił ich wykorzystywać. Dobrze to było widoczne choćby w starciu z Augsburgiem, kiedy oczywiście świetnie bronił Rafał Gikiewicz, ale by być uczciwym, trzeba powiedzieć, że od takiej ekipy jak Bayern wymagałoby się przy tylu sytuacjach choćby jednej sztuki. A nic nie chciało wpaść.
Na pewno więc szybkie otworzenie wyniku bardzo pomogło Bayernowi. Świetnie z prawej strony urwał się Musiala, dograł do Sane, a ten z pomocą delikatnego rykoszetu pokonał Hradeckiego. Była ledwie trzecia minuta na zegarze i Bawarczycy poczuli się pewniej, w Hradeckim nie zobaczyli kolejnego Gikiewicza i poszli za ciosem.
Bayern Monachium – Bayer Leverkusen 4:0. Dominacja gospodarzy
Mistrzowie Niemiec momentami wręcz się bawili. Kiedy Davies dostał piłkę po zagraniu piętą, chciał szukać podania, by tę koronkę jeszcze mocniej dopracować, a wystarczyło strzelać. Sabitzer minimalnie niecelnie ładował z wewnętrznego podbicia po wrzutce bezpośrednio z rożnego. I tak dalej, i tak dalej. Bayern był wszędzie, nie pozwalał Bayerowi na wiele, wydawało się, jakby gospodarze pressowali każdy metr kwadratowy boiska.
Kolejne gole były kwestią czasu i rzeczywiście, najpierw trafił Musiala, potem Mane, a wynik ustalił Mueller. I jeśli wspomnieliśmy o Gikiewiczu, to Hradecky miał do niego cholernie daleko – uderzenie Musiali było spokojnie do obrony, a Fin puścił to niezgrabnie pod pachą przy pierwszym słupku. Gol Mane? Okej, tutaj trudno się bardzo czepiać, ale pewnie lepszy bramkarz doleciałby do tej futbolówki, w końcu Senegalczyk nie uderzył za mocno i nawet kolejny rykoszet nie wpłynął specjalnie na lot piłki.
A gol Muellera… Katastrofa. Cyrk. Żenada. Fin przyjął sobie piłkę, ale tak… że się poślizgnął i Niemiec walnął mu na pustaka. Naprawdę, za takie wpadki zbiera się opieprz na orliku, a facet gra w Bundeslidze. W Kickerze ma średnią not 3,5 i tym występem swojej sytuacji nie poprawi. Zakładamy, że dostanie szóstkę, bo Leverkusen mogłoby powiesić ręcznik w bramce i skończyłoby z podobnym bagażem goli. A może i mniejszym, w końcu trudno sobie wyobrazić, że ręcznik podaje rywalowi.
Bayern – Bayer 4:0. Goście niemal asystowali
Ta bramka Muellera padła już w drugiej połowie – jak można się domyślić obraz meczu się nie zmienił. Okej, Bayern trochę spuścił nogę z gazu, Bayer zagęścił środek i nie proponował tam rywalowi już autostrady, ale było wiadomo, kto wygra. Kto jest lepszy. Bayer raz czy dwa mógł się pokusić o honorową bramkę, natomiast to tyle.
Bardzo spokojne zwycięstwo Bayernu. Rywala właściwie nie było, w najlepszym razie przyjechał tutaj na wycieczkę, ale szkoda paliwa, żeby tarabanić się do Monachium i nie tyle co statystować, a asystować Bayernowi.
On sobie sam mimo wszystko poradzi.
Bayern Monachium – Bayer Leverkusen 4:0
Sane 3′ Musiala 17′ Mane 39′ Mueller 84′
WIĘCEJ O NIEMIECKIM FUTBOLU:
- Gikiewicz: – W Augsburgu pytają mnie, dlaczego nikt nie dzwoni z kadry
- Imprezowicz, który wyszedł na prostą dzięki Polakowi, podbija Bundesligę
- Red Bull bez tauryny. Dlaczego zwolniła ekspansja Lipska?
Fot. Newspix