– Uderzył mnie kolanem w twarz, z pełnym impetem, z pełną szybkością. Głowa mi się osunęła. Zacząłem machać ręką, żeby ktoś zadzwonił po pogotowie. Wyplułem kawałki zębów, które zdążyły mi się ukruszyć – 14 lutego, Tomaszów. Rafał Kotecki, zmasakrowany przez napastnika golkiper WKS Wieluń, spędza walentynki w miejscowym szpitalu, zaczynając wielomiesieczną, trudną walkę o powrót do zdrowia. Przeczytajcie wywiad ukazujący cienie polskiego futbolu na prowincji, przeczytajcie o tym co potrafi się dziać tam, gdzie na co dzień się nie zagląda. Obok świata, w którym dziesiątki tysięcy dostaje ostatni rezerwowy, równolegle istnieje świat, w którym postawienie na piłkę to ogromne ryzyko, a pogoń za marzeniami przypomina walkę z wiatrakami. To trzecia liga, daleko ale i blisko najlepszych – to te same rozgrywki, w których występują choćby rezerwy Legii, a także ŁKS czy Polonia.
***
Gdybym tylko złamał rękę albo nogę, zginąłbym w tłumie. Ale dlatego, że to poważniejsza kontuzja… Działacze postanowili mnie olać, więc ja postanowiłem to nagłośnić. Nie jestem człowiekiem, który chowa głowę w piasek i udaje, że się nic nie stało.
***
Rafał, wprowadź naszych czytelników w temat.
Trzeba zacząć od wiosny zeszłego roku. Walczyliśmy wtedy z WKS-em o utrzymanie, miałem świetną rundę, dobrze broniłem w kluczowych meczach, poszedłem poprosić o podwyżkę. Chciałem pięćset złotych więcej, czyli zarabiać 1700 zł. Miałem oferty z innych klubów III ligi, ale trener Lewandowski mnie cenił, a prezes zgodził się na moje żądania, więc zostałem. Jesień też miałem udaną, zimą chciałem spróbować sił wyżej – ktoś miał mi załatwić klub pierwszo bądź drugoligowy, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. W WKS akurat brakowało drugiego bramkarza, a ten jedyny średnio się spisywał według samego trenera Przybyła. Zacząłem trenować, pojechałem na sparing z rezerwami Śląska, zremisowaliśmy 1:1 a ja zagrałem na zero. W poniedziałek dogadaliśmy z prezesem szczegóły – w pierwszej chwili zapytał, czy będę grał za 800 złotych, no ale na to nie mogłem przystać. W końcu ustaliliśmy, że zostajemy przy poprzedniej kwocie, no to mówię dobra, nie chcę podwyżki, tylko żebyś mi dawał te pieniądze co wcześniej. Ćwiczyłem, wchodziłem na wysokie obroty, forma wracała. No i wtedy przyszedł ten nieszczęsny mecz. 14 lutego z Lechią Tomaszów.
W walentynki.
Walentynki, które zapamiętam do końca życia. Wszedłem w drugiej połowie, czułem się dobrze, miałem fajne interwencje, byłem z siebie zadowolony. Ale przyszła 70 minuta, poszła prostopadła piłka i rywal biegnąc bark bark z moim kolegą nie przeskoczył nade mną, w żaden sposób mnie nie uniknął, tylko wpadł na mnie z pełnym impetem. Dostałem kolanem w twarz, głowa mi się osunęła. Zacząłem machać ręką, żeby ktoś zadzwonił po pogotowie. Wyplułem kawałki zębów, które ukruszyły się od siły uderzenia i tak siedziałem, siedziałem aż przyjechała karetka.
Straciłeś przytomność?
Nie, nie. Wszyscy byli zdziwieni, że po takim zderzeniu nie straciłem przytomności. Ja nawet piłki nie wypuściłem z rąk. cały czas ją trzymałem.
Jak się zachował ten piłkarz? Masz w ogóle do niego pretensje czy to było przypadkowe zderzenie?
Oczywiście, że mam pretensje. Moim zdaniem to było celowe, może tylko zawodnik nie spodziewał się takich obrażeń. Mecz był podostrzony, wcześniej nasz zawodnik kopnął ich bramkarza i dostał kartkę, już nie pamiętam – czy żółtą czy czerwoną. W każdym razie nie brakowało chamskich fauli no i podejrzewam to się wyładowało i na mojej osobie. Podobno ten chłopak podchodził do mnie, coś tam mówił, ale ja nie pamiętam tego, byłem w zbyt wielkim szoku. Moja dziewczyna później pisała do niego i jego żony na facebooku, że może chociaż wypadałoby przeprosić, ale pozostało to bez odzewu. Wiem tylko, że chłopaki zaczęli się przepychać między sobą, dobrze, że trener za mną stanął, bo jakby jeszcze na mnie wpadli to nie wiem czy by mnie wywieźli z tego boiska.
Ale doczekałeś się karetki.
Przyjechała karetka, dali mi jakieś prochy, zawieźli do Tomaszowa. Po badaniach stwierdzono, ze muszę czekać aż wróci karetka z Łodzi, by mnie… przetransportowała do Łodzi, bo oni się nie zajmują szczękówką, tym zajmuje się szpital Barlickiego. W tym czasie nie miałem telefonu ani nic, zapomniałem nawet numeru do dziewczyny. Dopiero z czasem przypomniał mi się numer do ojca, zadzwoniłem i poprosiłem, żeby skontaktował się z prezesem Szymickim, powiedział mu gdzie jestem, żeby przywieźli mi moje rzeczy i tak dalej. Prezes powiedział wtedy ojcu, że się mną zaopiekują, że nie zostawi mnie samego, dowie się co mi jest i oddzwoni. Nie oddzwonił. Przyszli z trenerem, leżałem na łóżku półprzytomny. Zapytali doktora co mi się stało, a potem rzucili torbę, no to trzymaj się trzymaj, do widzenia, i poszli. Byli może z minutę.
Znowu zostałeś sam.
Tak leżałem dwie godziny, aż przyjechała karetka i zabrali mnie do Łodzi. Dobrze, że jeden z sanitariuszy, którzy nią jechał,, został ze mną i wszędzie pomagał mi wszystko załatwiać. Bo ja nic nie mogłem podnieść, głowa mnie strasznie bolała, nie byłem też w stanie nic wypisać. Zabrał mnie też do okulisty, gdzie dużo czasu zeszło, bo trzeba było szybko działać – miałem zbyt duże ciśnienie w gałce ocznej spowodowane guzem i mogłem stracić wzrok. Sanitariusz spędził ze mną ładne kilka godzin, a towarzyszył mi do 21, choć kończył pracę o 18:30.
To była sobota. Operację ustalono na następny piątek, do tego czasu musiałem zostać w szpitalu. Prezes odezwał się sześć dni po zdarzeniu, dopiero w czwartek. W tym czasie już zdążył wypowiedzieć się w moim imieniu, między innymi “że nie mamy do nikogo z Lechii pretensji” – a przecież ja na przykład mam, więc kto mu dał prawo udzielać takich wypowiedzi? Dwudziestego lutego, już po naszej rozmowie, prezes w prasie powiedział: “Rafał jest już po operacji. Humor mu dopisuje” – no nie wiem jakim trzeba być człowiekiem, żeby stwierdzić, że humor mi dopisywał. Miałem czternaście śrub w twarzy, dwie płytki. Lekarz, który mnie operował, powiedział, że kości miałem tak pozapadane, że on jeszcze nigdy czegoś takiego nie widział. Rwali te kości hakami, by je wyprostować, wyciągali odłamki. I humor mi dopisywał? A jeszcze trener Przybył na tydzień przed startem rozgrywek powiedział: “szczęśliwie przed ligą ominęły nas większe kontuzje, no może zdarzały się drobniejsze urazy”. Bardzo tego pana gorąco pozdrawiam, jeśli mój uraz jest mały (Rafał doznał wieloodłamowego złamania ścian przedniej, bocznej górnej i tylnej zatoki szczękowej lewej z przemieszczeniem odłamów do wewnątrz; wieloodłamowego złamania kości jarzmowej lewej, bocznej i dolnej ściany oczodołu lewego, złamania skrzydła większego kości klinowej po stronie lewej. przyp. red.).
Prezes Szymicki dla radia Ziemi Wieluńskiej
Jak dalsze kontakty z prezesem?
Wyszedłem ze szpitala, miałem nadzieję, że się odezwie, zapyta czy czegoś nie potrzebuję, ale nic z tego.
Jaką miałeś umowę?
Byłem normalnie zgłoszony, ale kontraktów jako takich nie ma. Wszystko jest na tak zwaną gębę, bo prezes mówi, że to jest klub nieprofesjonalny i u niego kontraktów nie ma. Ale zawsze było tak, że jak się na coś umawialiśmy, to było.
Ale ubezpieczenia są jakieś?
Ubezpieczenie? Gdyby nie moja mama, która mnie ubezpieczyła, to podejrzewam, że nigdy bym się nie wypłacił. Z tytułu ubezpieczenia klubowego dostałbym około 800 złotych, co jest śmieszną kwotą biorąc pod uwagę to, co mi się stało. W artykule dla Łódzkiego Futbolu prezes mówi, że przychodził do szatni i mówił, żebyśmy się ubezpieczali sami. No to niech poda dokładny dzień kiedy tak zrobił, bo rozmawiałem z chłopakami i odkąd jestem dwa lata w klubie, nikt nigdy z działaczy nie przyszedł i nie powiedział, że jesteśmy tak nisko ubezpieczani.
To co w klubie czeka tych, którzy są kontuzjowani?
To jest bardzo dobre pytanie. Wysyłają cię na jakieś USG albo coś, ale pieniędzy USG to już nie zawsze zwracają.
Jesteście zdani na własną rękę?
Powiem, ze w 80% przypadków tak. Jak jakieś USG się załatwi tak, że nie trzeba płacić, to trzeba być zadowolonym. Wtedy minął tydzień, zadzwoniłem do prezesa, bo miałem wyznaczonych sześć wizyt w Łodzi, dzień po dniu. Powiedziałem: prezesie, potrzebuję 2000 złotych, mam sześć wyjazdów, to mnie będzie kosztować 600zł (Rafał mieszka w Częstochowie – przyp. red.), do tego maści na bliznę i krople do oczu to 200 złotych, leki za ponad 200 więc to już prawie tysiąc, a gdzie jest życie, gdzie są opłaty, gdzie są jakiekolwiek pieniądze dla siebie? No więc on mówi: dwóch tysięcy ci nie wyślę, ale dam 1600. Spytałem więc, czy te 1600 będą na pewno. Na pewno na pewno, we wtorek wyślę, tak przekonywał. Był czwartek.
W poniedziałek zadzwonił do mnie wiceprezes, Michał Świątek. Wita się i od razu z takim głupim zapytaniem, czy klub WKS coś mi kojarzy. A potem że słuchaj, wysyłam ci 1000 złotych i się ciesz, że klub cię nie zostawił. Ja pytam jakie 1000 złotych, jak miało być 1600, a to już była obniżka? Gdzie taka kwota, jak ja mam dojazdy, leki? Powiedziałem, że chcę się spotkać, porozmawiać na temat tego wszystkiego. Te 1000 złotych wysłali, w sobotę był mecz z Galewicami, stawiłem się na rozmowę. Najpierw pogadałem ze Świątkiem: słuchaj, ja sobie nie życzę, żebyś ty do mnie mówił, żebym się cieszył bo dostaję 1000 złotych, gdy za ten klub zostawiłem kawał zdrowia.
Reprezentowałeś wtedy klub. Jego barwy.
Tak. On na to wtedy, żebyśmy nie zachowywali się jak dzieci, że nie o to mu chodziło. To o co chodziło? Chłopie, powiedziałeś: ty się ciesz! Jakbyś miał mnie za przeproszeniem w dupie i robił mi wielką łaskę. Ty byś był zadowolony jakby tobie się tak stało? Więc stwierdził, że się źle zrozumieliśmy i spytał, czy będzie zgoda między nami. Odpowiedziałem, że będzie zgoda, jak będzie się zachowywał normalnie.
Prezes Szymicki z kolei obiecał przesłać kolejne 1000 złotych, ale pamiętajmy, że tych zaległości było dużo, dużo więcej, niektóre sięgały jeszcze jesieni. Do października dług wynosił 2200 złotych plus 80 litrów paliwa, z czego wysłał mi dwa razy po 800 złotych, raz na konto, raz do ręki, po co musiałem jechać do Wielunia. Z tego zostało 600 złotych długu plus paliwo, za listopad liczona jest połowa czyli 850, łącznie 1450 plus pensja lutowa, więc tych zaległości uzbierało się więcej. Wysłał mi ten drugi tysiąc i to były ostatnie pieniądze jakie otrzymałem. A przecież ja na same wyjazdy do lekarzy wydałem już 2200 złotych, a nie wspominam o lekach, maściach.
Jak przelał mi ten drugi tysiąc to zadzwonił, że trzeba uciąć mi stypendium, bo musi sprowadzić bramkarza i jemu też zapłacić. Powiedziałem, że takich rzeczy na telefon nie załatwiam, przyjechałem, WKS grał z Ursusem u siebie. Wypisałem wszystkie zaległości. To co było, plus to co za marzec, kwiecień, maj, czerwiec połowę, bo tak się rozliczamy, łącznie zostało 7100 plus paliwo. On patrzy na kartkę i mówi, co to jest tutaj te 1700 co miesiąc. No jak to co to jest, wypłata moja, którą ustalaliśmy i na której spłatę uprzednio się zgadzał. A on, że nie na taką kwotę się umawialiśmy, poza tym musi mi obciąć do 800, bo nowy golkiper. Powiedziałem: zadzwoń sobie do byłego wiceprezesa, Przemka Michnika (już się nie udziela w klubie), on był przy ustalaniu kwoty, zadzwoń do trenera Lewandowskiego, on też potwierdzi. A on na to, że nigdzie nie będzie dzwonił. Więc zrobiłem to sam, i wszyscy potwierdzili to co mówiłem, przekonywali, żebym ani złotówki nie opuszczał, prezes Michnik wspominał, że sam wypisał dokument o podwyższeniu stypendium dla mnie.
On na to, że dostanę z ubezpieczalni pieniądze. Odparłem: z tej ubezpieczalni, z której maksymalnie dostanę 800 złotych, co mi nawet wyjazdów nie wróci? Spytałem go wtedy wprost: w czym mi klub pomógł? No w czym? A on wtedy: a co ty sobie myślałeś, że klub będzie cię sponsorował, że jesteś na Bóg wie jakie kwoty ubezpieczony? Ja byłem w stanie się dogadać, opuścić kwotę, byleby dostać większą sumę od razu w całości i móc jakoś ją zagospodarować, ale taka opcja nie wchodziła według niego w grę. Szymicki powiedział też, że jeśli zgłoszę go do sądu, to już żadnych pieniędzy nie zobaczę.
Potem, tak myślę, zaczęła się już złośliwość. Potrzebowałem na przykład z klubu pisma dla adwokata, bo sądzę się z Lechią Tomaszów o zadośćuczynienie. Powiedziałem prezesowi – przygotuj to pismo, przyjadę do Kleszczowa jak będziecie grać, odbiorę. Mam tam 60 km, przyjeżdżam, Szymickiego oczywiście nie ma, a ja straciłem czas, pieniądze – był tylko Świątek na meczu, pisma nie miał. Wiedziałem też, że pierwszego klub dostaje pieniądze z gminy. Rozmawiam i pytam kiedy mogą coś przelać. A Świątek że to nie takie proste, że dopiero zanieśli fakturę i nie wiadomo kiedy będą przelewy. Ale co się stało, już w czwartek przed świętami chłopaki mieli kasę na kontach, ale mnie pominięto.
Wszyscy dostali kasę, tylko ty nie?
Nawet tacy, których już nie było w klubie, ale WKS im coś zalegał dostali, a ja nic. Ostatnie pieniądze dostałem na początku marca, które jak mówię, nic mnie nie poratowały. Świątek zadzwonił i powiedział, że można umówić spotkanie z całym zarządem przy okazji następnego meczu w Wieluniu. No ale ja mówię, przecież to dopiero za dwa tygodnie, nie można jakoś wcześniej? Ja mam pilne wydatki. A on, że nie, bo nikomu nie będzie się chciało specjalnie w środku tygodnia przyjeżdżać. Do tego nie dostanę żadnych pieniędzy aż do wyjaśnienia sprawy.
Prezes Szymicki już w ogóle przestał odbierać telefon. I miarka się przebrała, gdy zostałem bez pieniędzy na święta. Musiałem pożyczać po rodzicach. To było straszne, tak poszkodowaną osobę zostawić bez środków na Wielkanoc. Inne chłopaki chociaż mogły iść do pracy, a gdzie ja pójdę? Dostałem L4, widzę podwójnie. W czerwcu będę miał najprawdopodobniej kolejną operację na oko.
Ty pracowałeś i grałeś czy skupiałeś się na grze?
Tylko grałem. Postanowiłem się poświęcić piłce całkowicie. Byłem kiedyś na testach w Dolcanie, w Legii…
W Legii? Jak tam trafiłeś?
Byłem kilka lat w SMS-ie Łódź, potem w Victorii Częstochowa, a stamtąd na testy do Legii.
I jak tam było?
No fajnie. Jak to w Legii. Tam jest chyba najlepiej w Polsce. Nie powiem, zapachniało wtedy tą ligą. Pierwszy raz poczułem się jak prawdziwy piłkarz, taki doceniony.
Czemu nie wyszło?
No nie wiem, czegoś zabrakło. Niby trenerzy twierdzili, że wszystko w porządku, ale… sam nie wiem. Może menadżera brakło, żeby pociągnąć temat? O, sprawdzam 90minut. 27 listopada 2012, Legia testuje Rafała Koteckiego.
Nie tak dawno temu. A Dolcan?
Tam trafiłem na testy, gdy akurat Rafał Leszczyński miał odejść do GKS Bełchatów. Gdyby odszedł, to pewnie bym został w Dolcanie, ale transfer nie doszedł do skutku i trener Liberda, wówczas trener bramkarzy w klubie, powiedział, że czterech bramkarzy jest mu niepotrzebnych.
Wspomniałeś o sprawie wobec Lechii Tomaszów. Jak tu stoją sprawy?
W sprawie Lechii prowadzę postępowanie w sprawie zadośćuczynienia. Dostałem pismo z przeprosinami, ale przecież tym nie zapłacę za leczenie czy paliwo. Uważam, że chłopak miał dość czasu, żeby móc mnie wyminąć, wyhamować, przeskoczyć mnie, czy też po prostu uderzyć nawet z mniejszą siłą, niż z tą, z którą uderzył. Jakby to było pęknięcie jednej kości, to zapewne byłoby inaczej, ale takie coś?
Cały czas myślisz o powrocie na boisko?
Jak najbardziej. Ja się łatwo nie poddaję. Na chwilę mnie to dobiło, nie ukrywam, bo takie postępowanie Lechii i mojego klubu… Byłem przybity. Nie radziłem sobie. Potrzebowałem pomocy psychologa.
Kiedy mógłbyś wrócić do gry?
Na razie, jak mówię, widzę podwójnie, więc potrzebuję operacji. Jeśli zgodnie z planem dojdzie ona w czerwcu do skutku, to i tak potem czeka mnie od trzech do sześciu miesięcy przerwy. Ale wrócę. Jestem ambitnym człowiekiem i poświęcałem swój czas, często kosztem rodziny, jeździłem na boisko w święta nie święta, chodziłem na siłownię, stawiałem na zdrowe odżywianie, suplementację, bo chciałem i chcę coś w piłce osiągnąć, zagrać w jak najwyższej lidze. Sam organizowałem sobie dodatkowe treningi bo wiem, że tylko w ten sposób mogę coś osiągnąć, bo z całym szacunkiem, ale pracując normalnie po dziesięć godzin dziennie człowiek nigdy nie da tyle z siebie ile ktoś stawiający typowo na piłkę. Jak ja się za coś biorę to zawsze z pełnym impetem i profesjonalizmem, za co nie raz byłem wyśmiewany. Tak to już jest jak komuś nie zależy, żeby grać jak najwyżej i nigdy tak naprawdę nie rozumiał co to jest pasja, miłość do tego co się wykonuje.
***
Tyle Rafał. Patrzymy też na racje drugiej strony. Oto Wypowiedź z ŁódzkiFutbol.pl: Skontaktowaliśmy się również z Tomaszem Krawczykiem, doświadczonym arbitrem piłkarskim, który feralnego dnia był asystentem sędziego głównego: – Nie było to specjalne zagranie. Bramkarz wyszedł do piłki, a napastnik Lechii był zasłonięty. Próbował przeskoczyć rywala, ale niestety już nie zdążył. Przykre zdarzenie i groźna kontuzja – powiedział Krawczyk. Do tego anonimowa wypowiedź rzekomego widza zajścia: “Relacjonowałem ten mecz i to zdarzenie to kompletny przypadek. Podanie z głębi pola, szybki Stańdo próbuje wyprzedzić bramkarza, ale spóźnia się dosłownie o ułamek sekundy. Pech chciał że trafił nogą w twarz bramkarza.”
Odpowiedź Rafała: Po pierwsze pytanie do sędziego czy aby na pewno był na tym meczu, ponieważ napastnik biegł prawie że bark w bark z obrońcą, nie robiąc nic w kierunku tym, żeby kontuzja się nie wydarzyła. Nie uważam, żeby to był kompletny przypadek, ale samo stwierdzenie słowa “spóźniony” oznacza błąd. Jeżeli w pracy zrobimy coś źle, to popełniamy błąd i jest to nasza wina. To moja wina iż Dawid Stańdo podjął błędną decyzję i wleciał mi w twarz?
A teraz rozmowa z Michałem Świątkiem, wiceprezesem WKS Wieluń.
Według pana klub zrobił wszystko co mógł wobec kontuzjowanego piłkarza? Według opowieści Rafała był pozostawiony samemu sobie.
Według mnie zawsze można zrobić więcej, a z perspektywy czasu to najlepiej widać. Czy można było zrobić coś wcześniej, czy przewidzieć jak się wszystko potoczy. Wie pan, na początku otrzymałem informację, że jego powrót do zdrowia określił na dużo szybszy niż to teraz wygląda, teraz to jest fatalna sytuacja. To się zmieniało z czasem. Zawsze można coś zrobić lepiej i tutaj też mogliśmy się lepiej zachować, aczkolwiek nie zgodzę się, że zostawiliśmy go całkowicie samego sobie. Po drugie należy pamiętać, że jesteśmy zrzeszeniem amatorskim, ludzie którzy działają w klubie robią to w czasie wolnym. Nie jesteśmy w stanie zapewnić takiej opieki jak klub ekstraklasowy…
Prezes Szymicki 16 lutego dla radia Ziemi Wieluńskiej
Ja to rozumiem, ale tu nie było zainteresowania za bardzo. 6 dni po zdarzeniu pierwszy telefon z klubu, ciągłe sytuacje, gdzie to on musi do was przyjeżdżać by rozmawiać… Człowiek przeszedł tragedię reprezentując klub. A tu takie obcesowe sytuacje, że jak on chciał się spotkać z zarządem, to że nikomu się nie będzie chciało przyjechać.
Nie udzieliłem takiej wypowiedzi, na pewno nie użyłem takich słów. Zapytałem czy termin przy okazji meczu z Otwockiem mu pasuje i powiedział, że mu pasuje. Jeśli kategorycznie nalegałby na wcześniejsze spotkanie, na pewno by do tego doszło. Gdy mówiłem, czy kojarzy WKS, chodziło mu o mnie, bo od niedawna działałem w klubie. Gdy mówiłem, że powinien się cieszyć, to w takim kontekście, że w kasie są pustki.
Przede wszystkim sednem sprawy są zmieniające się warunki wypłaty. Inną negocjował, inną otrzymał.
Jeśli chodzi o stypendium, które wypłacamy, to po kontuzji pojawiła się rozbieżność. Rafał mówił o kwocie, którą zarabiał w poprzedniej rundzie, czyli 1700 zł. On ją ustalał w poprzedniej rundzie, ale rozstaliśmy się w zimę, Rafał jeździł na testy, my mieliśmy sobie szukać innego bramkarza, ale w końcu złożyło się tak, że my nie znaleźliśmy bramkarza, a on klubu no i do nas wrócił. Ale jesteśmy w trakcie restrukturyzacji i nikt ma nie tu takich pieniędzy na stypendium. Nie dalibyśmy drugiemu bramkarzowi takiej kwoty. Gdyby nie było tego sporu o wysokość stypendium, to w ogóle nie byłoby sprawy. Chcę dodać jeszcze, że pierwszy kwartał funkcjonowaliśmy z zerem złotych na koncie, ponieważ czekaliśmy na środki z gminy z tytułu promocji, te dostaliśmy w kwietniu. W związku z tym, że Rafałowi zdarzyła się taka tragedia, to ja osobiście poszedłem do jednego z wieluńskich sponsorów, wynegocjowałem dla niego kwotę 2000 złotych i te pieniądze zostały przekazane. Jako jednemu jedynemu ze wszystkich piłkarzy. Gdy doszły pieniądze z miasta, to zawodnicy dostali przelewy, też nie wszystkie, np zaległości z ubiegłego roku albo stycznia, bo tak to u nas wygląda niestety, a Rafał też by pewnie dostał, gdyby nie to, że musieliśmy się spotkać i ustalić sprawę wysokości stypendium. Ja nie widzę u nas złej woli. Może powinniśmy wysłać część pieniędzy tamtych jako zaliczkę, nie wiem. I naprawdę, jest mi bardzo przykro, że tak to wyszło i teraz opiera się o media. Ja Rafałowi mówiłem, że zgoda buduje, niezgoda rujnuje i na pewno się dogadamy. Głowę sobie dam uciąć, że w Polsce w różnych klasach rozgrywkowych takich sytuacji jest wiele, ale ludzie się jakoś dogadują, nie chodząc do prasy, do mediów. Przykro jest, że ta kontuzja jest tak poważna, naprawdę mu współczuję i chcę się dogadać. Teraz mamy spotkać się w sobotę.
Kiedy pan ostatnio rozmawiał z Rafałem?
Ostatnio przy okazji meczu z Legią Warszawa pytałem go o zdrowie, bo pojechał z nami na mecz (10 kwietnia), autokarem klubowym jechaliśmy razem. Miał żale na jakieś osoby w klubie, że jakaś tam rozmowa nie poszła po jego myśli, nie chcę mówić wprost, z kim tam się pokłócił i o co… Naprawdę jego dobro leży mi na sercu i rozumiem, że jest wielce poruszony i zdenerwowany tym, że zdrowie i granie mu uciekło, że czeka go okropna operacja w perspektywie.
Jak to możliwe, że jest taka różnica zdań w sprawie tak podstawowej jak wysokość wypłaty? Nie macie jakichś dokumentów mogących rozstrzygnąć sprawę? Rafał mówi, cytuję: “Gdybyśmy się nie porozumieli co do wysokości stypendium, to ja bym nie grał nie widząc co i jak. Prezes teraz udaje i się wykręca bo nie wie po prostu co powiedzieć. Jestem człowiekiem, który stawia sprawę jasno i rzetelne, tak aby później nie było niejasności. Na pewno nie wszedłbym w sezon nie wiedząc za ile gram.”
Nie byłem w zeszłej rundzie w zarządzie, ale dam sobie ręce uciąć, że teraz była umówiona inna stawka. Nikt teraz w klubie nie ma takich pieniędzy z tytułu stypendium.
Ale nie ma żadnego dokumentu? Czegoś rozstrzygającego?
Nie ma, ale była rozmowa, a słowo też jest wiążąca. Chodziło o 1200, mało tego, kiedy rozmawiałem z Rafałem w Kleszczowie, że musimy obniżyć stypendium bo ściągamy nowego bramkarza, to ustaliliśmy na 1050 i Rafał się zgodził. Powiedziałem dobra, to są warunki odpowiednie dla mnie i ciebie, przedstawię je zarządowi i myślę, że je zaakceptujemy. Byliśmy umówieni na spotkanie w sobotę, 18 kwietnia, przy okazji meczu z OKS Otwock, ale zanim do tego doszło pojawił się artykuł w ŁódzkimFutbolu, a teraz zainteresowali się państwo. Ja wiem, że on próbował się dodzwonić do prezesa w święta, ale nie wiem, czy prezes zrobił sobie wtedy całkiem wolne, czy zostawił telefon na klubie… Szkoda, że Rafał nie zadzwonił wtedy do mnie, ale tak się poczuł urażony tym brakiem odbioru od prezesa…
Chyba brakuje u was kontaktu z piłkarzem. Zainteresowania. Pokazania, że to jest wasz człowiek.
Pod tym względem moglibyśmy się z nim częściej kontaktować, to tak, ale wydaje mi się, że jak się na coś umawialiśmy to jest to wiążące. Postaramy się z nim porozumieć, jednak dobra wola zawsze musi pojawić się z obu stron i publikacja tego materiału nie zmieni nic w tej sprawie bo intencja dojścia do consensusu jest i będzie taka sama z naszej strony, jedyne na co może wpłynąć fakt tej publikacji to negatywny odbiór naszego klubu w środowisku, a co tak bardzo staramy się poprawić. Sprawę tak czy inaczej będziemy omawiać z Rafałem w sobotę. Naprawdę ubolewam nad tym że Rafał uważa, że tylko przez media może rozwiązać ta sprawę.
Rozmawiał Leszek Milewski. Podziękowania dla redakcji LodzkiFutbol.pl