Najpierw marzył o karierze w Hiszpanii i grze w Primera Division, która miała najbardziej odpowiadać jego stylowi. Później deklarował chęć pozostania w Legii do końca kariery, śladami Miroslava Radovicia, chociaż dziś to już nie najlepszy przykład. A teraz? Jakub Kosecki z szacunkiem wypowiada się o Lechii Gdańsk i nazywa ją jedynym klubem w Polsce, do którego mógłby odejść z Legii. I właściwie trudno się „Kosie” dziwić. Wraz ze zniżką sportowej formy zmieniły się też jego ambicje. Czyli trzeba było zweryfikować zarówno najbliższe cele, jak i marzenia.
W rozmowie z portalem Legia.net Kosecki wypowiedział się następująco:
Lechia Gdańsk, to poza Legią, jedyny klub w Polsce, w którym mógłbym zagrać. Jeśli miałbym odejść z Legii do innego klubu w Polsce, to tylko tam. Nie ukrywam sympatii do tego klubu, kibice mnie tam dobrze wspominają. Na trybunach i poza nimi byłem szanowany. Pochlebia mi to, że taki klub był mną zainteresowany, tym bardziej, że aspiracje w Gdańsku są coraz większe.
Można odnieść wrażenie, że Kuba podskórnie czuje, iż to może być jego ostatnia runda w Legii i pomału szykuje sobie grunt pod transfer. Tym bardziej, że już zimą cała transakcja była bliska finalizacji. Jak dotąd czas działa na niekorzyść Koseckiego, a decyzja o pozostaniu w Legii nie wydaje się najlepsza. Lewoskrzydłowy rzadko pojawia się na boisku i coraz częściej ląduje na trybunach. Trudno przypuszczać, by jego sytuacja nagle miałaby się odmienić.
Historia Koseckiego w Legii pokazuje też, jak niewiele warte są te wszystkie deklaracje piłkarzy o planowanych karierach i przywiązaniu do klubowych barw. Jeżeli zawodnik czuje się mocny, odważnie mówi o swoich celach i nie kryje się z chęcią odejścia. Jeżeli znajdzie się pod formą lub zostanie wykluczony przez kontuzje, pojawiają się słowa o przywiązaniu do miasta i kibiców. A kiedy sytuacja robi się naprawdę nieciekawa, zaczynają się umizgi w stronę drużyn, o których niegdyś nawet nie wypadało wspominać.
Perypetie Koseckiego przypominają trochę ścieżkę, którą niegdyś podążał Patryk Małecki. Można zresztą powiedzieć, że mamy tu do czynienia z podobną dynamiką rozwoju, albo raczej regresu. Były piłkarz Wisły również przebąkiwał kiedyś, że w Polsce może występować tylko przy Reymonta. Kiedy sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli – jako wiślak pełną gębą – dopuścił ewentualność grania w klubie, z którym krakowscy kibice mają zgodę. Ale i tej obietnicy nie udało mu się dotrzymać, bo ostatecznie wylądował w Pogoni.
Dziś w Szczecinie Małecki ma niezbyt silną pozycję i niewykluczone, że niedługo znowu będzie musiał poszukać sobie klubu. Na tę chwilę, nawet gdyby wrócił do formy sprzed kontuzji, nie miałby żadnych szans na załapanie się z powrotem w Wiśle, ani w zaprzyjaźnionych z kibicami Śląsku czy Lechii. Czyli znowu musiałby postąpić wbrew własnym deklaracjom.
Podobnie może być z Koseckim, któremu dziś pochlebia, że Lechia Gdańsk rozważa jego zatrudnienie. Pytanie tylko, czy za jakiś czas nie będzie mu schlebiać zainteresowanie Bełchatowa czy innego Podbeskidzia.