Trzy mecze bez porażki, pięć punktów, w tym dwa przywiezione z ciężkich terenów. Kazimierz Moskal początku swojej ponownej pracy w Wiśle z pewnością nie zaliczy do najgorszych. Ciężko jednak nie zauważyć, że to mogło być prawdziwe wejście smoka. Jeden warunek: jego piłkarze musieliby być w pełni skoncentrowani do ostatniego gwizdka sędziego. Wtedy do wygranej z Cracovią moglibyśmy doliczyć sześć punktów z wyjazdów do Warszawy i Białegostoku. W obu tych meczach krakowska drużyna w samej końcówce, w sposób dość frajerski, dzieliła się punktami.
Są powody, by pluć sobie w brodę – taki scenariusz oznaczałby przecież, że Wisła już znajdowałaby się na pudle. Kończymy jednak z gdybaniem. Ostatnimi czasy wyjazdy do Białegostoku nie były zbyt przyjemne dla krakowskiej drużyny. Nie chodzi nam nawet o srogie lanie 2-5 z zeszłego sezonu, Wisła na Podlasiu cieniowała dość regularnie. Dziś powinna przełamać złą passę. Zabrakło skupienia, zaszkodzili jej też sędziowie.
Jak na śmigus-dyngus przystało, w pierwszej połowie mieliśmy sporo „piłkarskiego lania wody”. Niby nie dało się zasnąć, bo na murawie coś się działo, ale konkretów niewiele. W zasadzie tylko jeden – Dzalamidze konkretnie zakręcił Burligą, a Tuszyński z zaskakującą łatwością wygrał pojedynek główkowy z Głowackim. 1-0. Jak pokazały powtórki, ta bramka nie powinna zostać uznana – Gruzin był na spalonym. Sędzia Jakubik wraz z asystentami byli dziś najsłabsi na boisku.
Co jeszcze zapamiętamy z tej części gry? Chyba tylko wygłupy krakowskich skrzydłowych. Tak, tak – wygłupy, bo ciężko było to nazwać grą w piłkę. Tę zaprezentował dopiero po przerwie Wilde-Donald Guerrier, który zmienił Boguskiego. Sami jesteśmy tym zaskoczeni, w końcu takie występy zdarzają się Haitańczykowi ledwie raz na sezon. Asysta przy bramce Brożka, gol dający prowadzenie – tyle z protokołu, lecz to nie wszystko, co zaprezentował nam dziś mistrz fotografii. A to w imponujący sposób ograł w polu karnym Popchadze i Tarasovsa (po czym spieprzył strzał), a to błysnął otwierającym drogę do bramki podaniem, a to zaliczył efektowną wymianę podań ze Stiliciem (co zazwyczaj było niemożliwe). Ostatnio był na kadrze, chyba go tam podmienili. Sprzedaż odzieży z jego serii po tym meczu może drastycznie wzrosnąć.
Ma chłop jednak też pecha, bo splendorem musi podzielić się z Patrykiem Tuszyńskim. Trenerski nos nie zawiódł dziś Michała Probierza, który postawił na niego w ataku kosztem najlepszego strzelca Ekstraklasy. Nie brakowało wcześniej głosów, że Patryk marnuje się na skrzydle i ten występ jest potwierdzeniem tej tezy. Bramka w ostatniej minucie – czapki z głów.
PRZECZYTAJ NASZ WYWIAD Z PATRYKIEM TUSZYŃSKIM
Tytułem zakończenia – po tym co zobaczyliśmy dziś w wykonaniu obu drużyn, jesteśmy niemal przekonani, że to nie był ostatni mecz Jagiellonii z Wisłą w tym sezonie.