Reklama

Tak wiele różnych słońc. Przypadek braci Jaber

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

16 czerwca 2022, 12:03 • 11 min czytania 16 komentarzy

Świat zrodził ich przy murze oddzielającym wrogie terytoria i wepchnął w sam środek odwiecznego konfliktu międzypaństwowego. Abdallah Jaber wyrósł na jednego z najwybitniejszych piłkarzy w historii futbolu w Palestynie, Mahmoud Jaber przebija się w szeregach reprezentacji Izraela. „Biada temu, kto ma rację!”, niech przewrotnie zabrzmi szmonces ze zbioru „Przy szabasowych świecach. Wieczór drugi”, autorstwa  Horacego Safrina, bo u samych korzeni to porąbana opowieść o przewrotności człowieczego losu.

Tak wiele różnych słońc. Przypadek braci Jaber

Ludy dziedziczące spuścizny po starożytnych cywilizacjach i kulturach miewają pretensje do określania charakterów całych narodów dumnymi słowami. Palestyńczycy za najwyższą państwową wartość uznają „sumud” – „nieugiętą wytrwałość”, „zakamieniałą uporczywość”, „nieubłaganą zatwardziałość”. Izraelczycy charakteryzują się podobnie nieprzebłaganą gorliwością, choć pewnie za żadne skarby świata nie przyznaliby się do takiego aktu zgodności z dewizą państwa, którego istnienia formalnie nie uznają. Jest więc jakiś paradoksalny oddech w relacji tej dwójki piłkarzy, których braterskiej czułości i zamiłowania do futbolu nie rozdzielają ani nienawiści polityczne, ani reprezentacyjne koszulki.

„Abdallah już nigdy nie zagra dla Palestyny”

Takie słowa ranią. Szczególnie gdy stoi za nimi Jibril Rajoub, przewodniczący Palestyńskiego Związku Piłki Nożnej i Palestyńskiego Komitetu Olimpijskiego, jeden z poważniejszych polityków tymczasowej struktury administracyjnej zarządzającej obszarem Strefy Gazy i Zachodniego Brzegu Jordanu. Prawie siedemdziesięcioletni palestyński dygnitarz wypowiada się z manierycznością mafijnego bossa z amerykańskiego filmu. Zwyczajowo głosi antagonizujące poglądy. FIFA karała go już grzywną dwudziestu tysięcy dolarów za podżeganie do nienawiści i przemocy wobec reprezentacji Argentyny, szykującej się do meczu towarzyskiego w Izraelu, a także wszczęła dochodzenie w jego sprawie pod zarzutami „gloryfikowania terroryzmu”, upolityczniania piłki nożnej i używania rasistowskiego języka w odniesieniu do Izraelczyków, przyrównywanych przez niego do „szatana i nazistów”.

W tym wypadku jednak strzelał do swojego człowieka. „Dopilnuję, żeby Abdallah Jaber już nigdy nie zagrał dla Palestyny”. I nic, że Jaber opuścił zaledwie sześć spotkań drużyny „Lwów Kanaanu” od 2014 roku. I nic, że wbił się do pierwszej piątki palestyńskich zawodników z największą liczbą występów w narodowych barwach. I nic, że pełnił fundamentalną rolę w reprezentacji, która przeżywała najlepsze lata w krótkiej historii swojego istnienia. I nic, że brał udział w eliminacjach do mistrzostw świata. I nic, że identyfikował się z flagą i tradycją państwa, które ma obsesję na punkcie własnej flagi i własnej tradycji. I nic, że czuł się Palestyńczykiem w autonomicznym kraju, który za wszelką cenę potrzebuje potwierdzenia, że Palestyńczycy żyją w autonomicznym kraju.

Reklama

Wszystko przez pandemię.

West Bank Premier League – ta bogatsza i silniejsza, choć wciąż biedacka i słabiutka, z dwóch palestyńskich lig piłkarskich – pogrążyła się w chaosie strukturalnym, organizacyjnym i ekonomicznym. Al-Quds Hilal, klub Abdallaha Jabera, nie wypłacał pensji zawodnikom przez pięć miesięcy i wcale nie kwapił się do uregulowania należności. Najchętniej jednak trzymałby swoich piłkarzy na (nie)ważnych lub (nie)wygasających kontraktach w nieskończoność i złudnie liczył, że koronawirus minie, a wszelkie problemy rozwiążą się same. Jaber bezskutecznie próbował nagłośnić sprawę. Możni palestyńskiego futbolu zasłonili oczy, zatkali uszy i nabrali wody w usta. Prawie sześćdziesięciokrotny reprezentant Palestyny wykorzystał więc lukę w przepisach, żeby czmychnąć z niewywiązującego się z zapisów umowy Al-Quds Hilal i związać się z izraelskim Hapoelem Hadera.

Przeszedł na stronę wroga, więc wykreślono go z reprezentacji i wygumkowano z historii, choć bronili go koledzy z boiska. Rami Hamadi, uznany tamtejszy bramkarz, pisał wyraźnie od serca: „Bolały mnie obelgi, które Abdallah Jaber znosił w mediach społecznościowych po opuszczeniu West Bank Premier League, aby grać po drugiej stronie zielonej linii – w Izraelu. Abdallah wielokrotnie powtarzał, że nie będzie reprezentował innej drużyny narodowej, a jego lojalność wobec Palestyny jest niekwestionowana i udowodniona na przestrzeni ostatnich lat.

Zaskoczyło mnie, że wielu ludzi nie zna rzeczywistości Palestyńczyków po drugiej stronie zielonej linii. Jako członek tej społeczności mogę powiedzieć, że jesteśmy szykanowani ze wszystkich stron – politycznie, społecznie i gospodarczo. Niejeden palestyński zawodnik sprawdził się na najwyższym poziomie izraelskiej ligi, udowadniając swoją wartość i umiejętności, mimo że musiał znosić rasistowskie drwiny ze strony faszystowskiej publiczności. Bracia i siostry, proszę, poświęćcie chwilę na wyobrażenie sobie, jak trudno jest palestyńskiemu graczowi grać na Teddy Stadium – twierdzy rasistowskiego Beitaru Jerozolima. Wytrwamy każdą obelgę. To jest nasza ziemia i nasz kraj. Proszę fanów, aby wspierali każdego palestyńskiego sportowca, bez względu na to, gdzie on lub ona jest. Proszę pamiętać, że palestyńska drużyna narodowa to drużyna wszystkich Palestyńczyków”.

Mahmoud ucieleśnia narodowe cechy

Mahmoud Jaber pławił się w uczuciu drobnej satysfakcji. Po latach uznawania złośliwej wyższości piłkarskiej starszego brata, w końcu udało mu się skraść show. W listopadzie ubiegłego roku jego Maccabi Hajfa pokonała Ihud Bnei Sakhnin, w którego barwach śmigał Abdallah Jaber. Przy tym – gwoli uczciwości – należy nadmienić, że próżno doszukiwać się jakichkolwiek zalążków poważnej zadry czy niezdrowej rywalizacji między tymi dwoma braćmi.

Reklama

Dwudziestodziewięcioletni Abdallah jest jednym z większych głosicieli talentu dwudziestodwuletniego Mahmoud. „To zdyscyplinowany i pokorny człowiek, który swoją wzrastającą pozycję w świecie piłki zawdzięcza głównie własnej pracy, bo na bieżni i siłowni spędza więcej czasu niż w łóżku podczas snu”, mawia aprobująco starszy brat o młodszym braciaku. Reszta izraelskiego środowiska tylko przetwarza ten przekaz na własną modłę. Choćby Dovev Gabay, weteran tamtejszej ligi, zachwycał się fizycznymi zdolnościami Mahmouda Jabera i przewidywał mu karierę w angielskiej Premier League.

Bo w istocie Mahmoud Jaber nie jest pierwszym lepszym grajkiem, a Izraelczycy wierzą nawet, że swoją grą ucieleśnia subtelne narodowe cechy – hardość połączoną z kunsztem. W czerwcu 2022 roku Alon Hazan powołał go na zgrupowanie izraelskiej reprezentacji przed meczami Ligi Narodów w dywizji B. Selekcjoner „Drużyny Wybrańców” najpierw przetestował go podczas dwudziestu dziewięciu minut przeciwko Islandii, a potem już się potoczyło i dołożył mu dwa pełnowymiarowe występy – ponownie przeciwko Islandii i premierowo przeciwko Albanii. Podołał. Nie dygał na robocie. Skończyło się dwoma remisami i jednym zwycięstwem.

Możni palestyńskiego futbolu zasłonili oczy, zatkali uszy i nabrali wody w usta. Jedynie tamtejsi dziennikarze trąbią, że Mahmoud Jaber to kolejny wyrzut sumienia piłki nożnej w strefie Strefie Gazy i Zachodniego Brzegu Jordanu. Przecież latami zgłaszał swoją chęć wzięcia udziału w projekcie budowania siły palestyńskiej reprezentacji. Przecież latami konsekwentnie odmawiał powołań do młodzieżowych i seniorskich kadr Izraela. Ale nic z tego, krew to krew, ziemia to ziemia.

Tak wiele różnych słońc

„Jest tak wiele różnych słońc, mamy tylko jeden glob, a żyjemy w odmiennych światach”, śpiewa Dire Straits w kawałku „Brothers in Arms”. To też niezgorszy obrazek miasta At-Tajjiba, w którym na świat przyszli Abdallah Jaber i Mahmoud Jaber. Samarię – krainę historyczną położoną między Galileą a Judeą, w której zachodniej części leży At-Tajjiba – podział administracyjny dzieli na większą część palestyńską i mniejszą część izraelską. Samą At-Tajjibę – trzydziestopięciotysięczne wieżyczkowe i wciąż izraelskie miasteczko – na północnych, wschodnich i południowo wschodnich rubieżach od ziem Autonomii Palestyńskiej oddziela mur bezpieczeństwa. Jeśli gdziekolwiek człowiek na samym starcie życia dowiaduje się, że istnieje podział na Żydów i Arabów lub Arabów i Żydów, to właśnie w takich miejscach.

No chyba, że akurat kopie piłkę. Kapitalnie o zjawisku wzajemnej nienawiści dwóch zwaśnionych krajów, ale i oswajaniu tamtejszych dzieciaków z obcością przez futbol opowiada książka „Mecz to pretekst”, autorstwa Michała Kołodziejczyka i Anity Werner, którzy rozwinęli się w tym temacie w rozmowie z Joanną Wiśniowską w Gazecie Wyborczej.

– Żydowskie dzieci myślą, że ich palestyńscy rówieśnicy mają długie brody? – pyta Wiśniowska.

– Tak usłyszeliśmy od osób prowadzących w Centrum Szymona Peresa w Tel Awiwie warsztaty, w których piłka jest narzędziem komunikacji między skonfliktowanymi stronami. Najpierw w jednym rogu boiska siedzą dzieci żydowskie, w drugim – palestyńskie. Mali Żydzi patrzą podejrzliwie, gdy podjeżdża autokar z małymi Arabami. Na każdym kroku słyszą, że Palestyńczycy są terrorystami, wysadzają autobusy, więc spodziewają się, że na mecz przyjedzie ktoś taki. Aż tu organizatorzy dają obu drużynom takie same stroje i nagle się okazuje, że wszyscy wyglądają tak samo. Weźmy język. Dzieciakom z Izraela język drugiej strony kojarzy się z wojną, cierpieniem, utratą bliskich. Zdarza się, że żydowskie dzieci pierwszy raz słyszą arabski, a palestyńskie – hebrajski. Choć żyją po sąsiedzku, nie znają nawet tak prostych słów jak „podaj”. A tu muszą poznać chociaż podstawowe zwroty. Kiedyś podczas zajęć zaczął się ostrzał, wszyscy zeszli do schronu. Dookoła spadały rakiety, a izraelskie dzieci tuliły w schronie te palestyńskie – odpowiadają Kołodziejczyk i Werner.

– Nagle okazuje się, że i jedni, i drudzy mają imiona? – dopytuje dziennikarka.

– To nie jest już Arab, tylko Mahmud czy Hasan, a z drugiej strony to już nie Żyd, tylko Mosze lub Itzik. To konkretne osoby – puentują reporterzy.

Jakież to piękne.

I aktualne również w przypadku braci Jaber.

Ich dziadek Abdullah Jaber nazywany jest najlepszym piłkarzem w historii istnienia miasta At-Tajjiba. Ich ojciec Nabil Jaber też występował w lokalnym klubie i odnosił drobne sukcesy. Abdallah Jaber i Mahmoud Jaber zarazili się piłkarskim bakcylem i zaprogramowali się na zrobienie karier większych niż ich przodkowie. Nigdy nie zajmowała ich polityka. Szanowali obie kultury – i żydowską, i arabską. Skupiali się głównie na rozpychaniu się łokciami w futbolowym środowisku.

Abdallah nie mógł przebić się w Izraelu, więc odszedł do West Bank Premier League, gdzie w ostatniej dekadzie należał do czołowych piłkarzy. Mahmoud cierpliwie pokonywał kolejne szczeble w Maccabi Hajfa, a gdy nie grał, poszedł na wypożyczenie do drugoligowego Hapoelu Nof HaGalil, ale szybko wrócił do klubu-matki, bo był za dobry na marnowanie swojego potencjału poza elitą. Bracia Jaber są na różnych etapach swoich karier. Abdallah Jaber powoli zjeżdża do bazy, a Mahmoud Jaber dopiero bierze zamach. Gdzieś obok trwa wojna.

Nie kocha, nie lubi, nie szanuje

ONZ orzekł, że ten konflikt między dwoma arabsko-żydowskimi państwami, trawiący wcale niemały skrawek ziemi na Bliskim Wschodzie od połowy minionego wieku, jest asymetryczny na niekorzyść Izraela i nie może dobrnąć do pokojowego zakończenia, dopóki trwa izraelska okupacja terytorium palestyńskiego i systemowa dyskryminacja Palestyńczyków ze strony Izraelczyków. Rok temu bezpośrednią przyczyną eskalacji dwustronnej agresji stała się sprawa wywłaszczenia arabskich rodzin z ich jerozolimskich domów, ale lista grzechów i grzeszków, resentymentów i żali po obu stronach swoją długością przywodzi na myśl rozkładanie nieskończenie długiego zwoju papirusu.

Na górze króluje polityka i globalne interesy.

Na dole cierpią i giną ludzie.

I piłkarze.

Izrael nie uznaje niepodległości Palestyny, więc przez lata prowadził szowinistyczną i rasistowską narrację wobec Arabów, podkręcaną chociażby działaniem nacjonalistycznego stołecznego Beitaru Jerozolima, który ustawowo i ideowo chlubił się mianem „na zawsze czystych” i zatrudniał tylko Żydów. Kiedyś w większym stopniu niż teraz ten dziesięciomilionowy kraj z Bliskiego Wschodu dbał też o podcinanie skrzydeł rozwojowi palestyńskiej reprezentacji i palestyńskiego futbolu.

Zablokował komunikację między obszarem Strefą Gazy i Zachodnim Brzegiem Jordanu. Utrudniał swojego „sąsiadowi” zorganizowanie domowego meczu przez dziesięć pierwszych lat funkcjonowania tamtejszej federacji. Regularnie aresztował arabskich piłkarzy. Tak skończyła się obiecująca kariera Mahmouda Sarsaka. Dwudziestodwulatka, bezpodstawnie oskarżonego o związki z Islamskim Dżihadem i zamach terrorystyczny na izraelskim żołnierzu, dziewięćdziesięciodniowy więzienny strajk głodowy doprowadził do stanu fizycznego, w którym – po wyjściu zza krat – nie był w stanie uprawiać zawodowego sportu, choć wcześniej był zdrowym chłopiskiem i członkiem piłkarskiej reprezentacji olimpijskiej Palestyny. Tak też prysły marzenia Zakarii Daouda Issy, palestyńskiego gwiazdora z lat dziewięćdziesiątych, zamkniętego na szesnaście lat za układy z Hamasem, któremu w izraelskim więzieniu nie zapewniono opieki medycznej i po dziewięciu latach odsiadki zmarł na raka.

Nieprzypadkowo największym triumfem w historii kadry „Lwów Kanaanu” było chwilowe prześcignięcie Izraelu w rankingu FIFA. W międzyczasie, jeszcze za kadencji Seppa Blattera, Międzynarodowa Federacja Piłki Nożnej za jeden z nadrzędnych celów przyjęła sobie rozwiązanie tego palącego konfliktu za pośrednictwem siły piłki nożnej. Nie wyszło, bo pyszny Blatter, który w skrajnej arogancji nie przeliczył sił na zamiary i wpływów na rangi, zderzył się z wiekową potęgą bliskowschodniego sporu, wykazującą się w ciągłych prośbach obu stron o wykluczenie politycznych przeciwników z organizacyjnych struktur. Na domiar złego stołek byłego prezydenta FIFA stawał się coraz gorętszy, bo każdy miesiąc przybliżał wybicie korupcyjnego szamba i czas ostatecznego upadku tej niesławnej figury. Gianni Infantino, choć też trudni się bohaterskim zbawianiem świata z futbolówką w portfelu, zasłonił oczy, zatkał uszy i nabrał wody w usta.

Kochajmy się jak bracia

Skoro więc Palestyny i Izraela na międzynarodowej stopie nie pogodził nawet futbol, biada zakusom wszystkich innych mediatorów. Nadzieja musi zrodzić się w rodzinie.

Mahmoud Jaber: – Mam telefon do brata. Zawsze mogę zadzwonić. Ponarzekać, wygadać się, spytać o radę. I zawsze zostanę wysłuchany. Bo to najlepszy gość na świecie.

Abdallah Jaber: – Czy go chwalę? Czy jestem oszczędny w miłych słowach? Co to za pytanie? Umarłbym dla niego i za niego. Jestem gotów poświęcić dla niego wszystko. Codziennie modlę się, żeby mu się udało. 

Bracia Jaber nie mogą liczyć na międzynarodową sławę. Kochają ich w rodzinnym mieście At-Tajjiba. Doskonale znają ich w Palestynie i w Izraelu. Nienawidzić będą ich tylko fanatycy z zaślepkami na oczach. Niczyja to wina, że człowiek urodził się w takim, a nie innym miejscu na ziemi, jeśli nie robi nikomu krzywdy i nie wpisuje się w interes większego zła. Cóż, kochajmy się jak bracia, choć brzmi to głupio i trywialnie, a akcja dzieje się cztery tysiące kilometrów od czubka naszego nosa.

Czytaj więcej o związkach polityki ze sportem:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

16 komentarzy

Loading...