Mówisz „reprezentacja Irlandii”, myślisz “Keane, Given, O’Shea” – stare wygi, które rzekomo ciągle nie doczekały się godnych następców. Ale jednak z jakiegoś powodu miejscowa prasa żyje dziś zupełnie kimś innym. Chłopak nazywa się Harry Arter. Szerzej nieznany, bo jak dla nas, to trochę taki irlandzki Sylwester Patejuk. Ma 25 lat, nigdy dotąd nie grał w ekstraklasie jakiegokolwiek kraju, nie zadebiutował też w kadrze, a jednak udowadnia, że wypada na niego mieć oko. Bo w nodze ma młotek. A co ciekawe – to również klubowy kolega Artura Boruca.
Na poziom, z którego się wywodzi, w Anglii mówią „non-league football” i mowa tu o wszystkich piłkarskich rozgrywkach znajdujących się poniżej czterech najwyższych lig w kraju. Arter grał nawet w szóstej. Przez długi czas miał tyle wspólnego z poważnym futbolem, że… jego siostra, Carly, jest żoną reprezentanta Anglii Scotta Parkera. Ponoć nawet radził się go, jak ma się zachować.
– Pierwsza rzecz, jaką chciałem zrobić, to wyjść na trening z tymi wszystkimi topowymi graczami – mówił tuż po przyjeździe na zgrupowanie, które stanowi jego pierwszy kontakt z kadrą seniorską.
Jak wielu młodzieżowców, niegdyś odpadł w przedbiegach, próbując dostać się na salony. Jako dzieciak, wyleciał z Charltonu. Alan Pardew widział w nim przyszłość, ale co innego lekarze, którzy zdiagnozowali przewlekłe zapalenie ścięgna Achillesa, które w końcu spowodowało jego pęknięcie. Co było dalej, nietrudno zgadnąć. Rok rozbratu z futbolem, zmiana trenera i w końcu rozstanie z Charltonem.
Kopał więc Arter w piątej, szóstej lidze, w amatorskich rozgrywkach, i dopiero tam wypatrzyło go Bournemouth. Drużyna mająca jeszcze niewiele wspólnego z obecną, która tyle co awansowała na trzecioligowe boiska. Chociaż prowadzona już wówczas przez obecnego menedżera Eddie’go Howe’a.
Młody Irlandczyk kosztował Bournemouth dokładnie cztery tysiące funtów, co tylko dowodzi, jak wyboista i długa była jego droga do reprezentacji Irlandii.
Co w tej historii szczególnego? Jak sam mówi: “tylko tyle, że jest całe mnóstwo chłopaków, którzy trafiają do „non-league” i już nigdy stamtąd nie wychodzą”.
Martin O’Neill wielokrotnie w obecnym sezonie zahaczał w weekendy o angielskie wybrzeże, gdzie dzielnie walczą o awans do Premier League i nie ukrywa, że Arter mu się niezwykle spodobał. – Wiem, że dla Artura Boruca niedzielny mecz może być szczególny, bo 60. w reprezentacji – mówi pomocnik. – Jeśli wszyscy Polacy są tacy jak on, to znaczy, że są szaleni. Właśnie tak go nazywamy: The Madman. Co nie zmienia faktu, że jest świetnym bramkarzem.
Arter to środkowy pomocnik, ale pozycja najwyraźniej nie przeszkadza mu w notowaniu asyst, których w tym sezonie ma cztery i strzelaniu goli, których uzbierał już osiem. W tym aż sześć po strzałach zza pola karnego. Jak w ostatniej kolejce, w meczu z liderem tabeli – Middlesbrough.
Albo cztery dni wcześniej przeciw Cardiff.