Szybko poszło. Był Błaszczykowski i nie ma. Nikt nie chce o tym pisać wprost, a to trochę dziwne. Wszyscy nagle machnęli ręką na jednego z najlepszych polskich piłkarzy XXI wieku. Bo Irlandia! Teraz najważniejsza Irlandia!
No dobrze, Irlandia ważna. Ale Błaszczykowski też istotny. To przecież Błaszczykowski, a nie Waldek Sobota.
Nawałka nic nie mówi publicznie. Jego prawo. To nawet nie taka zła taktyka, bo Smuda poległ na tym, że ilekroć się odezwał, to głupio. Lepiej więc milczeć, przynajmniej nikt nie będzie łapał za słówka. Ale że Błaszczykowski nic nie mówi? Że ignoruje wyczekujących go w strefie mieszanej dziennikarzy albo wymyka się innym wyjściem? To akurat trochę niecodzienne. Na jego miejscu wyłożyłbym kawę na ławę. Po pierwsze – co ma do stracenia? Po drugie – po co mu ten festiwal niedomówień?
Prawda jest następująca – gdyby chodziło o formę sportową, to Błaszczykowski by w kadrze był. Sęk w tym, że forma nie ma znaczenia. Znaczenie ma to, że Kuba się obraził i zaczął traktować trenera trochę jak pętaka. Zupełnie nie odbierał od niego telefonów, unikał kontaktu, a jak już do kontaktu doszło, to był opryskliwy, nieprzyjemny i ewidentnie naburmuszony. Selekcjoner miał dwa wyjścia: obrażonego piłkarza powołać na zgrupowanie i na miejscu popracować nad jego psychiką, albo dać sobie z człowiekiem spokój, przynajmniej tymczasowo. Wybrał opcję numer dwa, ale co z niej wynika w dłuższej perspektywie?
Pomyślmy…
Polska punktuje w kolejnych meczach i bez Błaszczykowskiego kwalifikuje się do Euro 2016. Czy wtedy Kuba zostanie powołany do szerokiej kadry na turniej we Francji? Gdy dziś pytam o taki scenariusz kilku osób, każda z nich stwierdza: „niekoniecznie”. Przecież już teraz na pytania o Błaszczykowskiego, kapitan reprezentacji Robert Lewandowski odpowiada pozornie nie na temat: „atmosfera w kadrze jest bardzo dobra”. A przecież w razie awansu będzie jeszcze lepsza, prawda? Pojawi się więc argument: po co ją mącić?
A gdyby Polska przestała punktować? Czy wtedy Nawałka w akcie desperacji chciałby się godzić z Błaszczykowskim? Może i by chciał, przecież kiedyś chciał już się godzić z Polanskim, więc wybaczać potrafi. Ale co na to Kuba? Skoro dzisiaj jest taki zły na trenera, taki w tej swojej złości nieprzejednany, to czy w razie nieotrzymywania powołań przez kolejne miesiące złość mu minie, czy może się nasili? Bardziej prawdopodobny wydaje się wariant numer dwa. A może tęsknota za kadrą tę złość trochę stłumi? Może przyjdzie refleksja i pokora?
Gdybym ja był trenerem i gdyby piłkarz mnie lekceważył, to raczej bym go kopnął w dupę. Dlatego – tu się Nawałce nie dziwię. Z drugiej strony, ja na szczęście trenerem nie jestem, bo być może trener jest osobą, która powinna potrafić czasami przymknąć oko na to czy tamto, usunąć się w cień, nawet dać sobie wejść na głowę, jeśli to konieczne i służy interesowi drużyny. Przypomina mi się Sabella, którego Lavezzi na oczach setek milionów ludzi, w czasie mundialu, oblał wodą, a ten udał, że tego nie zauważył. A przecież mógł zrobić rozpierduchę i Lavezziego z kadry wygonić. Tylko czy wówczas doszedłby do finału? „Mądrość trenera” czasami oznacza – umieć wybaczać i mieć słabą pamięć.
Naprawdę interesuje mnie, jak rozwinie się sytuacja. Czy ktoś podejmie się roli mediatora? Może Jerzy Brzęczek otrzyma telefon ze sztabu, by Kubę trochę udobruchać? Może sam Nawałka uda się do Niemiec jeszcze raz, puszczając w niepamięć ostatnie z Błaszczykowskim kontakty (albo ich próby). Im dłużej ta sytuacja będzie trwała, tym chyba trudniej będzie ją rozwiązać, więc trzeba działać tu i teraz.
Zastanawia mnie jedno – rola Roberta Lewandowskiego. Rozumiem, że może się z Błaszczykowskim nie przyjaźnić i nie wysyłać mu życzeń na święta. To normalne. Pracowałem z wieloma osobami, na które nie mogłem patrzeć (a one na mnie). Niemniej „Lewy” jest teraz kapitanem. Jeśli uznajemy, że drzwi do kadry wciąż są dla Błaszczykowskiego otwarte, to Lewandowski jako pierwszy powinien wysyłać pozytywne sygnały: „Kuba jest dla nas bardzo ważny”, „z niecierpliwością czekamy, aż Kuba znowu będzie z nami”, „to kluczowy zawodnik, niedawny kapitan, oby wrócił jak najszybciej”. Proste zdania, sklecić je potrafiłby siedmiolatek. Z jakichś przyczyn Lewandowski jednak nie kleci, a przecież potrafi. I tu zasadne pytanie: czy aby na pewno nadaje się na kapitana? Gdybym ja był Błaszczykowskim i czytał wywiady z Lewandowskim, no to szczerze – kurwica by mnie strzelała. Każda wypowiedź to dyskretny, ale siarczysty plaskacz. Każdym zdaniem napastnik Bayernu śle do Dortmundu niezbyt pozytywny sygnał. Ani razu nie powiedział: „czekamy na Kubę”. Wysłał sto komunikatów, które można zinterpretować tylko w jeden sposób: wcale nie czekamy, a na pewno nie czekam ja.
„Temat Błaszczykowskiego jest zamknięty” – co to, do cholery, za zdanie?
Jak dla mnie – to jest słabe. To dolewanie oliwy do ognia, jakaś podła osobista satysfakcja, zamiast tak pożądanej postawy koncyliacyjnej.
W ogóle słabe jest też to, że kiedy Błaszczykowski był kapitanem drużyny, to żaden z piłkarzy jego roli nie kwestionował. Nikt nie mówił, że Kuba niepotrzebny, że się na kapitana nie nadaje, że psuje atmosferę. A teraz jakoś nikt nie potrafi uderzyć pięścią w stół i zapytać: „gdzie jest Kuba, do kurwy nędzy”? Zamiast tego jakieś rzucane mimochodem teksty w stylu „to decyzja trenera”. No wiadomo, chłopie, że to decyzja trenera, ale powiedz, co ty o niej sądzisz. I nie mów – jak Piszczek – że wolisz się ugryźć w język, bo gryźć w język to się może 17-letni junior, a nie niedawny finalista Ligi Mistrzów.
Jakaś więc dziwna ta kadra. Nawałka nie mówi nic, Błaszczykowski też nic, kapitan wysyła sygnały, że za najlepszym piłkarzem tej kadry w ostatnich latach nie tęskni, a reszta „gryzie się w język”. No dajcie spokój…
Tu trzeba działać na wielu poziomach. Okiełznać Błaszczykowskiego – na pewno się da, to przecież nie jest głupi człowiek. Przekonać Nawałkę – możliwe, skoro dało się go przekonać do idiotycznej podróży do Polanskiego, to do Kuby tym bardziej. Postawić do pionu Lewandowskiego – realne, przecież on też nie ma siana w głowie, to inteligentny gość. Tylko ktoś mu musi przypomnieć, jaka jest rola kapitana – albo nie przypomnieć, tylko wytłumaczyć od podstaw.
* * *
Analiza meczu na gorąco to nie jest prosta sprawa. Łatwo o pochopne wnioski. Mimo wszystko, eksperci są od tego, żeby widzieć więcej niż przeciętny kibic i chociaż trochę wyjaśnić, co z czego wynikało. W niedzielę eksperci C+, Tomasz Wieszczycki i Krzysztof Przytuła, wystawili noty piłkarzom Barcelony i Realu. Przyznaję, że trochę mnie zdziwili, ponieważ obaj uznali, że na najwyższą notę – osiem – zasługuje Javier Mascherano. Poza nim jeszcze komuś dali ósemkę (no, na pewno Pique, był perfekcyjny), ale tak czy siak Argentyńczyk był wśród gwiazd spotkania.
Hmm, no dobra. Może skupiałem się na innych zawodnikach, a spektakularny występ Mascherano niesłusznie mi umknął. Ale potem na stronie fcbarca.com zobaczyłem, że Mascherano jednak nie był najlepszy, tylko najgorszy – nota 3,5, poparta statystykami. Przez cały mecz zaledwie jeden odbiór i dwie straty. Powiedzmy sobie szczerze, że nie jest to dorobek, którym powinien się chwalić zawodnik grający na pozycji defensywnego pomocnika.
Przypominam sobie te wszystkie mecze, w których piłkarzy – także tych polskich – oceniano nie na podstawie tego, jak faktycznie zagrali, lecz na podstawie tego, jak postrzegali ich komentatorzy bądź eksperci w studiu. Bo komentator – jeśli jest przychylny – może „ukryć” słabą dyspozycję zawodnika bardzo sprawnie, poprzez przemilczenie nieudanych zagrań i przesadne eksponowanie tych nielicznych dobrych, chwalenie aktywności i wytykanie innym piłkarzom nienadążania za pomysłami kolegi. Nawet sami sobie nie zdajemy sprawy, jak łatwo nas – jako masę – otumanić.
* * *
A skoro o Canal+ wspomniałem… To oczywiście najlepsza stacja sportowa, jaka kiedykolwiek powstała w naszym kraju. Właśnie obchodzi dwudzieste urodziny, piękna sprawa. Dzięki temu jubileuszowi, przypomniało mi się, że i ja w tym roku mam co świętować.
Otóż jako dziennikarz skończyłem pełnoletność. Pracuję w zawodzie równe 18 lat.
Poniżej jeden z moich pierwszych artykułów z „Przeglądu Sportowego” (ha, pracowałem w „PS” ze dwa lata przed Pawłem Zarzecznym!), ten akurat opublikowany na początku kwietnia 1997 roku. Ale dam sobie rękę obciąć, że pierwszy był w marcu, jakoś koło dziesiątego, więc osiemnaście lat już mi definitywnie stuknęło. Sprawozdanie z meczu Piaseczna z Hutnikiem nie jest perfekcyjne, zwłaszcza ten fragment o łyżwiarstwie wywołuje ból zębów, ale wybaczcie – miałem 14 lat.
Jak się dziwnie toczą losy ludzkie. W ataku Hutnika grał Andrej Prohorenkovs, a na trybunach było 400 osób (wiecie, że gdy zaczynałem pracę, to niejednokrotnie… liczyłem kibiców, żeby być dokładnym?). Spośród tych wszystkich ludzi – piłkarzy, gapiów, dziennikarzy – podejrzewam, że tylko ja i Prohorenkovs kilka lat później wylądowaliśmy w tym samym miejscu: w Portugalii, gdzie Łotwa uczestniczyła w Euro 2004. Byłem na meczu tej drużyny z Niemcami, wynik 0:0. Nawet nie skojarzyłem, że w podstawowym składzie Łotyszy występuje zawodnik, którego kilka lat wcześniej widziałem na boisku w Piasecznie…
A skoro o Canal+ wspomniałem, to… na Twitterze ktoś wrzucił mój archiwalny tekst na temat tej stacji. Styczeń 1998, czyli autorem 15-letni Krzyś. Jeśli komuś chce się czytać, to zapraszam.