Ostatnio mamy wrażenie, że polscy ligowcy mentalnie wciąż funkcjonują w realiach wczesnych lat 90-tych, kiedy po meczach można było wygadywać co ślina na język przyniesie, bo i tak nie sposób było tego zweryfikować. Nasi piłkarze często zapominają, że ich mecze nagrywane są wieloma profesjonalnymi kamerami i praktycznie każdą akcję można odtworzyć z różnych perspektyw, klatka po klatce. A potem kończy się takimi kwiatkami, jak po meczu Podbeskidzia z Cracovią – powtórki wyraźnie pokazały, że Stano został popchnięty, co nie przeszkodziło Polczakowi twierdzić, że Słowak potknął się o własne nogi. Albo po meczu Legii z Wisłą Michał Żyro opowiadał, że tylko trochę zagrał piłkę ręką, mimo że obraz TV był jednoznaczny. Wczoraj z kolei Arkadiusz Malarz postanowił trochę podyskutować z telewizyjnymi powtórkami.
Bramkarz Legii kompletnie zawalił mecz z Lechem, a w strefie mieszanej następująco skomentował swoje zachowanie:
Mieliśmy ostatnio spotkanie z sędziami i przepisy niby się zmieniły. Mówiono nam, że można zasłaniać się rękami, kiedy piłka leci prosto w twarz. I ja to zrobiłem. Wiedziałem że znajduję się poza polem karnym, to nie było celowe zagranie.
Widzimy tu dwie możliwości. Albo Malarz wymyślił sobie tanie usprawiedliwienie, albo dokonał najbardziej nieporadnego zasłonięcia twarzy, jakie w życiu widzieliśmy. Poniżej przygotowaliśmy dwie klatki z tego wydarzenia – górne przed kontaktem z piłką, a dolne po. Oceńcie sami.
Mamy tu do czynienia z klasycznym pajacykiem. Jeśli Malarz rzeczywiście w taki sposób zasłania twarz, to stanowczo odradzamy mu wchodzenie w jakiekolwiek konflikty lub – o zgrozo – bójki. Z tak trzymaną gardą mógłby zostać znokautowany nawet przez Marcina Najmana.
Inna sprawa, że w ogóle nie kupujemy tej historyjki z zasłanianiem twarzy. Całe zagranie, które możecie obejrzeć na stronie ekstraklasa.tv, nie przypomina reakcji bezwarunkowej, bardziej celowe odbicie. Malarzowi radzimy, by następnym razem wziął przykład z José Maríi Giméneza, który w sobotnim meczu Atletico popisał się trochę inną interwencją.
Urugwajczyk postanowił po męsku załatwić sprawę na boisku, a Malarz ograniczył się do opowiadania ckliwych historii po meczu.