Z jakąś taką nieśmiałością w Polsce podchodziliśmy do przenosin Majewskiego z Polonii do Forest. Talent miał niepodważalny, mało kto tak w tamtym czasie potrafił wyróżniać się w Ekstraklasie kreatywnością. Niektórzy twierdzili jednak, że Championship szybko go wypluje, bo nie jest dostatecznie silny fizycznie jak na te rozgrywki, i powinien wybrać raczej jedną z technicznych lig. Inni z kolei uważali, że tego właśnie mu potrzeba, bo do swojej nieszablonowości dołoży waleczność, a i naturalne predyspozycje sprawią, że wybije się ponad przeciętność.
Pierwszy rok narobił nam wszystkim apetytu, a krytyków skutecznie uciszył. Forest w lidze zajęło trzecie miejsce, oglądając tyły wyłącznie ekip wówczas z innej planety – Newcastle i WBA. “Maja” radził sobie bardzo dobrze, szybko zyskał uznanie trenerów, kibiców, jego styl się podobał, a popierał go liczbami. Dość powiedzieć, że był szóstym najlepszym asystentem ligi, do spółki między innymi… z Gylfim Sigurðssonem. Ich kariery, delikatnie mówiąc, poszły później nieco innym torem. Kto wie jak potoczyłaby się przygoda Majewskiego, gdyby nie przegrane Play-Offy z Blackpool. Nottingham było faworytem, miało najsilniejszą pakę od lat, ale zawiodło. Awans wówczas mógł sprawić, że “Maja” wskoczyłby na zupełnie inny poziom, zresztą – po tamtym sezonie mówiło się o zainteresowaniu Polakiem ze strony ekip Premier League, między innymi Aston Villi. Ostatecznie został, w Championship i w Forest, 18 marca 2010 przeniósł się tam na dobre transferem definitywnym.
I pochłonęła go przeciętność, tak jak i jego drużynę. Miewał wyłącznie wyskoki, błyskotliwe, krótkie okresy, a nigdy już nie zbliżył się do tej regularności, którą prezentował w pierwszym roku, kiedy walczył o kontrakt. Potrafił strzelić hat-tricka (dwukrotnie, raz Huddersfield, innym razem Crystal Palace), by potem zakładać na boisku czapkę niewidkę przez kilka spotkań. Najlepszą formę złapał bodaj tuż po podpisaniu nowego kontraktu w 2013 roku, wtedy to w trzech meczach strzelił pięć goli. Fornalik był na tyle pod wrażeniem, że nie tylko go powołał, ale od razu wstawił do pierwszej jedenastki na arcyważny mecz z Ukrainą. Jak to się skończyło – wszyscy wiemy. Nie chcemy przesądzać, bo różne rzeczy widział futbol, ale na pewno ani trochę nie zdziwimy się, jeśli to był łabędzi śpiew dwudziestoośmioletniego Majewskiego w reprezentacji.
“Raddy” aktualnie siedzi na trybunach Huddersfield. Ściągano go tam, by dzielił i rządził, by był jedną z gwiazd, by rozdawał karty. Niestety, wszystko potoczyło się inaczej, także ze względu na sprawy pozasportowe – “Maja” miał problemy rodzinne, o których nie chce opowiadać w prasie, ale także narodziła mu się córeczka, a to zawsze nieco odrywa od boiska. Niedawno zagrał pierwszy raz od kilku miesięcy, ale trzydzieści minut z Rotherhamem (klasycznie, na dziesiątce) okazało się epizodem, a nie początkiem powrotu na murawę.
Co dalej? Majewski ma kontrakt z Nottinghamem obowiązujący do czerwca 2016 roku. Wątpliwe, by gdzieś dano mu porównywalne pieniądze, więc w grę w przyszłym sezonie też będzie wchodzić wypożyczenie. Pytanie: czy znajdą się chętni skłonni pokryć uposażenie Polaka? W Polsce raczej wątpliwe, by ktoś chciał wyłożyć taką kasę. W Anglii, po fiasko w Huddersfield, także może być o to trudniej niż kiedykolwiek.
Ale trudno jego przygodę uznać za kompletną klapę. Majewski zagrał 162 mecze w Nottingham i może nie poprze tego oszołamiającymi liczbami (19 goli, 22 asysty) jak na playmakera, ale mimo wszystko, grał. Nie odbił się od Anglii jak w swoim czasie wielu innych.