Reklama

Nowy (nie)wspaniały świat Juliana Nagelsmanna

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

13 kwietnia 2022, 18:24 • 9 min czytania 32 komentarzy

Julian Nagelsmann ma swój świat. Popyla na hulajnodze elektrycznej, lubi być modnie ubrany, nie wstydzi się nawet eksperymentów z makijażem. Schlebia mu nieoficjalny tytuł najwybitniejszego przedstawiciela nowej ery światowych trenerów, ale burzy się, gdy wciska się go do szufladki „trenerów laptopowych”, bo wręcz kompulsywnie wszelakie informacje zapisuje w staroświeckim notesie. Właśnie przeżywa najtrudniejszy moment w szkoleniowej karierze. W najbliższych latach rozstrzygnie się, czy futbolowy świat Juliana Nagelsmanna aby na pewno jest tak piękny, cudowny i wspaniały, jak chcielibyśmy to widzieć. 

Nowy (nie)wspaniały świat Juliana Nagelsmanna

W piłce nożnej przegrywają wszyscy, nawet najwięksi, nawet najwybitniejsi – dla jednych to codzienność i machnięcie ręki, dla drugich to epokowy dramat i bolesny upadek z piedestału, a dla trzecich to idealna okazja do zatrwożenia się nad sensem własnych pomysłów i własnych filozofii. Przypadek Juliana Nagelsmanna klasyfikuje się do ostatniej grupy.

PARTNEREM PUBLIKACJI O LIDZE MISTRZÓW JEST KFC. SPRAWDŹ OFERTĘ TUTAJ

Odwlekanie niepięknej katastrofy

Klęska Bayernu z Villarreal w ćwierćfinale Ligi Mistrzów nie miała w sobie nic z pięknej katastrofy rodem z Greka Zorby. Nie było żadnego nieprzytomnego śmiechu i żadnego rytmicznego tańca po zawaleniu się słupów do taśmy kopalnianej. Bawarski okręt chybotał się na niespokojnych wodach od kilku miesięcy, manewrując między złowrogimi szarymi skałami i kasandrycznymi górami lodowymi, a jego kapitan lekceważył wszelkie niepokojące sygnały i prośby o zmniejszenie obrotów silnika w jakimś obłędnym pędzie ku poprawie tego, czego nie dało się poprawić.

W konsekwencji Julian Nagelsmann, ów kapitan, tydzień temu bezradnie rozkładał ręce i przyznawał, że Bayern zasłużył na porażkę w pierwszym meczu z Żółtą Łodzią Podwodną. W konsekwencji niedługo później w siedzibie klubu doszło do „spotkania kryzysowego”, w czasie którego młody trener musiał tłumaczyć się ze swoich decyzji dyrektorowi sportowemu Hasanowi Salihamidziciowi i dyrektorowi technicznemu Marco Neppe’owi. W konsekwencji mistrz Niemiec zaprezentował słabiutki futbol w rewanżowym spotkaniu z Villarreal, zremisował 1:1 i pożegnał się z rozgrywkami w aurze kompromitacji.

Reklama

Po wszystkim Nagelsmann musiał wysłuchiwać krytyki z barwnymi słowami Daniego Parejo na czele: – Nie znam tego trenera, ale okazał nam brak szacunku. Po losowaniu, gdy zobaczył, że zagra z Villarrealem, stwierdził, że chciałby rozstrzygnąć kwestię awansu już w pierwszym meczu. To był właśnie brak szacunku. Czasami tak jest, że gdy plujesz pod wiatr, to do ciebie wraca i dostajesz w twarz.

Julian Nagelsmann miał pić szampana, a sam sobie nawarzył gorzkiego piwa. I teraz musi nauczyć się pić.

Miało być tak pięknie

W serialu dokumentalnym emitowanym na Amazon Prime, pozwalającym zajrzeć za kulisy sezonu 2020/21 w Bayernie, umieszczona została scena pożegnania Hansiego Flicka ze swoją drużyną. – Panuje tu niesamowita mentalność, czegoś takiego nigdy nie widziałem, ale czasami nawet ja czuję się kompletnie wyczerpany – mówił doświadczony fachowiec, który na bawarskim poletku wygrał wszystko, co dało się wygrać w piłce klubowej i osiągnął zawrotną średnią punktową – 2.53. W gabinetach trzydziestojednokrotnego mistrza Niemiec zachowano zaskakująco olimpijski spokój, jak na jednak dosyć niespodziewane odejście trenera, który po latach oczekiwania w cieniu właściwie z dnia na dzień wdrapał się na sam szczyt klubowego futbolu. Wszystko dlatego, że śmietanka klubowych decydentów przemawiała jednym głosem – odchodzi Hansi Flick, przyjdzie Julian Nagelsmann.

Ponoć nie brano pod uwagę żadnego innego kandydata.

Ponoć nie liczył się nikt inny.

Albo Nagelsmann, albo wakat.

Reklama

Trzeba zapłacić dwadzieścia milionów euro Lispkowi? Proszę bardzo, bierzcie, dziękujcie i pijcie z nich wszyscy w waszych napojach energetycznych. Bayern inwestował w trenera, tak jak inwestuje w piłkarzy. Nie szastał jakąś obłędną sumą. Tym bardziej, że nie sprowadzał sobie kota w worku. To nie był Hansi Flick, który po latach zarządzania z drugiego szeregu, nagle zaczął zarządzać z pierwszego planu. O Nagelsmannie głośno jest od samego początku. Nosi tytuł rewolucjonisty i cudownego dziecka niemieckiej szkoły trenerskiej. Szybko wyleczył się z marzeń o karierze piłkarskiej, przeszedł przez etapy pracy z młodzieżą, wykorzystał szansę w Hoffenheim, potem trafił do RB Lipsk, z którym dotarł do nawet do półfinału Ligi Mistrzów. Niby wciąż był trenerem, w którego gablocie stał jedynie puchar za młodzieżowe mistrzostwo Niemiec, ale futbol to nie tylko trofea, ale też wizja, potencjał, filozofia, proces i liczby. A ten bardzo młody wciąż człowiek, młodszy od wielu aktywnych piłkarzy ze światowego topu, przebojem wdarł się do bundesligowej czołówki:

  • brązowy medal Bundesligi z RB Lipsk (19/20),
  • srebrny medal Bundesligi z RB Lipsk (20/21),
  • brązowy medal Bundesligi z Hoffenheim (17/18),
  • czwarte miejsce w Bundeslidze Hoffenheim (16/17).

Stawianie na Juliana Nagelsmanna gwarantowało podążanie z duchem nowoczesności i obiecywało dynamiczny rozwój przez lata. Nowy trener Bayernu posiadał własną sprecyzowaną wizję futbolu w ramach nowej niemieckiej fali szkoleniowej i był skazany na wielkość, co przyznawali właściwie wszyscy jego podopieczni. Kapitalnie o jego warsztacie opowiadał chociażby Marco Terrazzino (były piłkarz Hoffenheim) w wywiadzie udzielonym Jakubowi Białkowi po przyjściu do Lechii Gdańsk: – To było dla mnie nieprawdopodobne – być tak młodym, a mieć już tak znakomitą aurę, pasję, miłość do piłki, pozytywna energię, takie wewnętrzne przekonanie, które wytwarza u ciebie myśl, że ten gość chyba wynalazł piłkę nożną. 

Marco Terrazzino: U Nagelsmanna czułem się, jakby to on wymyślił piłkę nożną

Nieprzypadkowo też Nagelsmann w 2018 roku odmówił Realowi Madryt. Tłumaczył to wyznawaniem cnoty cierpliwości. Tłumaczył się zaledwie trzydziestoma latami na karku i zżymał się na „chęć ludzi do posiadania największego domu, najdroższego samochodu”, na „pogoń za zbyt szybkim wejściem na szczyt” i dodawał, że „jeśli zasłuży na szansę, to ona przyjdzie do niego sama”. Trzy lata później wydawał się gotowy.

Poprawić prawie idealne

Julian Nagelsmann może i nie przejmował drużyny Bayernu bezpośrednio po najlepszym momencie kadencji Hansiego Flicka, bo ten przypadł na wiosnę i lato 2020 roku, ale niewątpliwie wymagano od niego poprawienia prawie idealnego systemu. Systemu, w ramach którego operował najlepszy piłkarz świata (Robert Lewandowski), kilku graczy w ponownych rozkwitach swoich karier (Thomas Müller, Manuel Neuer), kilku piłkarzy na światowym poziomie (Serge Gnabry, Joshua Kimmich, Lucas Hernandez, Leon Goretzka, Alphonso Davies), kilku zawodników do odbudowania albo zbudowania (Leroy Sane, Benjamin Pavard, Jamal Musiala). Systemu, w którym hulała ofensywa, w którym rządził środek pola, w którym błyszczały skrzydła, w którym sprawnie organizowała się defensywa.

Julian Nagelsmann nie miał kopiować Hansiego Flicka. Miał odnaleźć zardzewiałe elementy monumentalnej machiny, wymienić je na sprawne trybiki i uczynić Bayern maszynkę do wygrywania – zawsze i wszędzie. Początkowo szło mu to fenomenalnie, bo bawarski zespół pod jego wodzą zaczął bić wszelkie możliwe rekordy strzeleckie. Wcale nie tracił mało, ale był w stanie zgnieść absolutnie każdego samą tylko ofensywą. Barcelonę rozniósł 3:0, Borussię Dortmund pokonał 3:1, Lipsk zdominował 4:1, Herthę Berlin i Dynamo Kijów – 5:0, Bayer Leverkusen – 5:1, Benfikę – 5:2, Bochum – 7:0.

Nic nie robił sobie z krótkiej kołderki, z niezbyt imponującej ławki rezerwowych, z jakichś tam zgrzytów z Borussią Monchengladbach (1:1) czy FC Koeln (3:2), które potrafiły postraszyć jego zespół wysokim pressingiem i zaskakująco intensywnością napierania w środku pola, bo gdy tylko Bayern wrzucał trzeci albo czwarty bieg, rywal nagle przestawał nadążać, rywal nagle ginął gdzieś w tle. Pierwsze poważniejsze ostrzeżenie przyniosło dopiero jesienne starcie z Augsburgiem. Tak przynajmniej widzi to sam zainteresowany.

– To był pierwszy raz, gdy jako trener Bayernu byłem naprawdę zły. Musimy grać dużo lepiej niż z Augsburgiem. Gratulacje dla nich. Ich zwycięstwo nie było niezasłużone. Przez cały sezon tracimy gole w ten sam sposób. Rozmawialiśmy o tym przed meczem, a później i tak to się stało. Przeciwnik nie miał błyskotliwych momentów, a i tak strzelił nam dwa gole. Tak samo było z Eintrachtem. Zawsze stoję za moją drużyną. To świetny zespół ze świetnymi piłkarzami, ale musimy pracować nad swoimi słabościami. Tracimy zbyt wiele łatwych goli – powiedział trener Bayernu po porażce 1:2.

To była słuszna diagnoza i zapowiedź większego kryzysu, ale siedem kolejnych zwycięstw, przeplecionych uznanym za wypadek przy pracy blamażem ze Źrebakami w Pucharze Niemiec (0:5), niepokojąco uśpiło jego czujność. Oczywiście: tylko na chwilę.

Dziurawy jak Bayern

Bo od początku 2022 roku Bayern Monachium trapią demony niestabilności:

  • styczeń: 1:2 Borussią Monchengladbach,
  • luty: 2:4 z Bochum, 1:1 z Salzburgiem,
  • marzec: 1:1 z Bayerem Leverkusen, 1:1 z Hoffenheim,
  • kwiecień: 0:1 i 1:1 z Villarreal.

Długo nie znajdowano powodów do wielkiego niepokoju. Nagelsmann próbował upchnąć cały ofensywny potencjał swojego zespołu w jednej jedenastce (delegował więc często na murawę jednocześnie Lewandowskiego, Muellera, Comana, Gnabry’ego, Sane i Musialę, nie zważając na zgubienie balansu między obroną a atakiem), ewidentnie przeginał z przeciąganiem wajchy do przodu, straceńczo lekceważył marnie funkcjonującą obronę z fatalnym i wiecznie nienadążającym Upamecano na czele, ale przecież jego zespół wciąż wygrywał z dziką częstotliwością, a żeby było mało strzelał prawie trzy gole na mecz.

A umówmy się: niełatwo polec na większościach frontów, jeśli statystycznie wpakowujesz rywalom trzy brameczki na spotkanie.

Bayernowi udała się ta niechlubna sztuka. Julian Nagelsmann, w swoi pierwszym roku pracy w Bawarii, stanowczo przedwcześnie, niespodziewanie i w kiepskim stylu odpadł z Pucharu Niemiec, stanowczo przedwcześnie, niespodziewane i w kiepskim stylu odpadł z Ligi Mistrzów, a do tego wszystkiego kompletnie zdestabilizował ten zespół. Bo choć Robert Lewandowski wciąż seryjnie strzela gole, bo choć Thomas Müller wciąż seryjnie zalicza asysty, bo choć Joshua Kimmich to wciąż lider, bo choć rozwija się Jamal Musiala, bo choć wybitne momenty częściej niż wcześniej miewa Leroy Sane, w kluczowych momentach sezonu zespół mistrza Niemiec okazał się nagi i bezradny.

Pożar w rajskim ogrodzie

Bayern cierpiał na promującej skrajnie ofensywny styl gry filozofii Nagelsmanna.

Bayern błądził w promującym grę z trójką stoperów z tyłu ustawieniu Nagelsmanna.

Bayern tracił dużo goli w bliźniaczy sposób. W sposób, który wynikał bezpośrednio z pomysłów Nagelsmanna.

Bayern zbyt często miał twarz Upamecano i Sabitzera, dwóch pupilków młodego trenera z czasów wspólnej pracy w Lipsku, którzy podążyli za nim do Bawarii i zaliczają właśnie szokująco kiepskie wejścia do nowego klubu.

Sąd nad trwającym, acz dogorywającym, sezonem w wykonaniu Bayernu będzie druzgocący dla trzydziestoczteroletniego szkoleniowca. Trwa największy kryzys w jego dotychczasowej karierze trenerskiej. Nigdy nie spotkał się z krytyką na taką skalę, nigdy nie kwestionowano jego warsztatu do tego stopnia. Tu i teraz nikt nie chce słuchać bajek o jego wybitnym umyśle, niestworzonych światach i wiekopomnych pomysłach. Społeczność Bayernu pragnie rozliczyć nieudany początek zmiany na królewskim tronie przy Säbener Straße

Julian Nagelsmann mierzy się z określającym go wyzwaniem. Długo wspinał się na szczyt, a kiedy już się na nim znalazł, zanim zdążył się rozejrzeć i zachwycić rajskimi widokami, zachybotał się na skutek pierwszego silniejszego podmuchu wiatru. Dysponuje najlepszym sprzętem i najbystrzejszym umysłem. Ma wszystko, żeby w dłuższej perspektywie utrzymać się na wierzchołku. Chyba, że zgubią go kolejne fałszywe ruchy. Albo brak zdolności utrzymywania równowagi…

Czytaj więcej o Bayernie Monachium:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

32 komentarzy

Loading...