Zaczęło się od Gražvydasa Mikulėnasa i Tomasa Žvirgždauskasa, którzy pod koniec lat 90. robili świetną robotę w Polonii Warszawa. To właśnie wtedy oczy polskich działaczy i skautów zwróciły się w stronę krajów bałtyckich. Było przede wszystkim niedaleko i niedrogo, a piłkarze oferowali względnie wysokie umiejętności w stosunku do ceny. Na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat trafiło się też kilka perełek, na czele z Artjomsem Rudņevsem, chociaż warto podkreślić, że akurat on nie przychodził bezpośrednio z ligi łotewskiej, tylko w międzyczasie otrzaskał się na Węgrzech. Jakkolwiek patrzeć, rynek krajów bałtyckich zawsze cieszył się u nas dużym zainteresowaniem i do tej pory jest regularnie przeczesywany.
Najlepszym dowodem jest tu relacja portalu 90minut.pl z listopadowego meczu reprezentacji Litwy z Ukrainą. Przytoczmy fragment:
Vytautas Černiauskas i Fedor Černych zagrali w reprezentacji Litwy w zremisowanym bezbramkowo wyjazdowym towarzyskim meczu z Ukrainą. Emilijus Zubas spędził całe spotkanie na ławce rezerwowych. W reprezentacji Litwy cały mecz rozegrali Georgas Freidgeimas (kiedyś Łódzki KS) oraz były obrońca Jagiellonii Białystok i Korony Kielce Tadas Kijanskas. W wyjściowym składzie znalazł się także Deivydas Matulevičius (w przeszłości Odra Wodzisław Śląski i Cracovia), który został zmieniony w 66. minucie. Dziewięć minut później na boisko wbiegł Mindaugas Kalonas (były gracz Stomilu Olsztyn). W 82. minucie Vytautas Andriuškevičius (wcześniej Lechia Gdańsk) zmienił Donatasa Kazlauskasa.
Gdyby powyższa relacja powstawała dziś, należałoby zakończyć: “Donatasa Kazlauskasa (obecnie Lechia Gdańsk)”. Jeden mecz i dziewięciu zawodników w mniejszym lub większym stopniu związanych z polską ligą.
W ostatnim czasie zainteresowanie piłkarzami z krajów bałtyckich zauważalnie spadło, jednak praktycznie w każdym okienku transferowym mamy wzmocnienia bezpośrednio z klubów tamtejszych lig. Zimą Lechia pozyskała wspomnianego Kazlauskasa, natomiast Górnik Łęczna zakontraktował Evaldasa Razulisa. Pierwszy nie gra w ogóle – również z powodów zdrowotnych – a drugi po trzech fatalnych meczach wypadł ze składu ekipy Jurija Szatałowa. Przypadek? Możliwe, chociaż bardziej prawdopodobna jest tu inna teoria.
Otóż piłka nożna na Litwie, Łotwie i Estonii przeżywa niesamowity regres. Żeby go zobrazować, posłużymy się rankingiem krajowym UEFA. Wiadomo, jest to pewne uproszczenie, ale mniej więcej oddaje sytuacje tamtejszych klubów. Wyspy Owcze, Walia, Armenia, Andora, San Marino i Gibraltar – tylko te europejskie ligi są klasyfikowane niżej niż estońska. Natomiast Litwie i Łotwie udało się wyprzedzić jeszcze Maltę.
Kraje bałtyckie oglądają więc plecy takich mocarstw, jak Luksemburg, Albania, Macedonia czy Liechtenstein, chociaż akurat ci ostatni są reprezentowani przez grający w lidze szwajcarskiej FC Vaduz. Nie zmienia to faktu, że ligi, z których tak chętnie bierzemy piłkarzy, zajmują kompromitującą pozycję w europejskiej piłce. Grubo ponad 40 państw ma silniejsze rozgrywki krajowe, a słabiej kopią tylko totalni outsiderzy. Jednym słowem – dno.
Obecnie w kadrach klubów Ekstraklasy mamy pięciu piłkarzy sprowadzonych bezpośrednio z lig krajów bałtyckich: Kazlauskasa, Zubasa, Razulisa, Černomordijsa i Rakelsa. Podstawowym zawodnikiem swojej drużyny jest tylko ten ostatni, a warto pamiętać, że Łotysz przybył do Polski już cztery lata temu i zdążył zaliczyć kilka rund grzania ławy. Trudno więc o lepszy powód, by na jakiś czas odpuścić sobie przeczesywanie tego rynku.