Reklama

Peszko: Życie zaczyna się po trzydziestce, a ja mam marzenia

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

12 marca 2015, 10:28 • 10 min czytania 0 komentarzy

– W lutym miałem urodziny. Pojawiła się trójka z przodu. Młodym i zdolnym już nie jestem, ale ponoć życie zaczyna się właśnie po trzydziestce. Może dla mnie zacznie się od wznowienia kariery reprezentacyjnej? Mam swoje marzenia. Fajnie, gdyby z reprezentacją udało się awansować na mistrzostwa Europy do Francji – mówi w Fakcie i Przeglądzie Sportowym Sławomir Peszko.

Peszko: Życie zaczyna się po trzydziestce, a ja mam marzenia

FAKT

W Wiśle aż roi się od problemów. To dziś jest główny tekst w Fakcie.

Image and video hosting by TinyPic

Nowy prezes Robert Gaszyński, który miał uzdrowić Wisłę, na razie nie może pochwalić się zbyt wieloma sukcesami. Dodatkowo, w miarę stabilnie funkcjonująca półtora roku drużyna, zaczęła tracić punkty i kontakt z czołówką tabeli. – Rozumiem pewne zniecierpliwienie, wszyscy chcieliby, żeby rzeczy wrzucone do jednego kotła, nagle dały efekt. Z moich doświadczeń z pracy w korporacjach wyciągam wniosek, że trzeba skupiać się na priorytetach. W tej chwili najważniejszą rzeczą jest nasz cel sportowy – tłumaczył decyzję o zmianie trenera. Tyle że zwolnienie Franciszka Smudy z obowiązku świadczenia pracy sprawia, że Wisła będzie musiała wypłacać mu ponad 50 tysięcy złotych miesięcznie do 30 czerwca 2016 roku. – Inicjatywa jest teraz po stronie trenera, który może zaproponować porozumienie. Klub w tej sprawie wyczerpał już prawne możliwości – przyznał Gaszyński. Poza tym Smuda nie ukrywał, że Wisła zalega mu z wypłatą kilku pensji, ale tu jego interesy zabezpiecza ugoda związana z procesem licencyjnym. We wtorek ogłoszono, że podpisano porozumienie z Gminą Miejską Kraków, dotyczącą spłaty zadłużenia za korzystanie ze stadionu. Wisła miała za jego użytkowanie płacić 2 miliony złotych rocznie i 100 tysięcy złotych za każdy mecz, ale nie była w stanie wywiązać się z tych zobowiązań. Obecna umowa na wynajem stadionu kończy się 30 czerwca, a rozmowy w sprawie nowej (musi być zawarta 30 dni przed startem nowego sezonu) idą opornie. Jeśli nie zostanie podpisana, Biała Gwiazda znajdzie się w takiej sytuacji jak obecnie Widzew.

Reklama

Sędzia Marciniak popełnia błędy i idzie odpocząć.

Szymon Marciniak (34 l.) nagle zniknął z ekstraklasy. W minioną niedzielę w ostatniej chwili został odwołany z meczu Podbeskidzie – Korona (2:2), a teraz okazuje się, że nie będzie również sędziował żadnego spotkania w najbliższej ligowej kolejce. Marciniak ostatnio nie miał dobrej passy: popełniał błędy w meczach Jagiellonia – Korona (1:2) i Legia – Śląsk (1:1, k. 3:1) o Puchar Polski. (…) – Ze względu na dogrywkę w meczu o Puchar Polski, Marciniakowi należał się odpoczynek pod względem fizycznym,, ale biorąc pod uwagę przebieg spotkania w Warszawie, także pod względem mentalnym. Przecież dziś na mecz Wolfsburg – Inter w Lidze Europy, a pod koniec marca w eliminacjach Euro 2016. Dlatego w najbliższej ligowej kolejce też nie posędziuje – mówi szef arbitrów Zbigniew Przesmycki (64 l.).

Pawełek zagra z blachą w ręku.

Tadeusz Pawłowski (62 l.) z utęsknieniem czeka na powrót do bramki Mariusza Pawełka (34 l.). Jak dowiedział się Fakt, piłkarz będzie grał wiosną z metalową blachą w lewej dłoni. Mariusz Pawełek (34 l.) uczestniczy w treningach bramkarskich po operacji złamanego palca. Doświadczony bramkarz marzec poświęci na rehabilitację, a do gry najprawdopodobniej wróci 4 kwietnia, gdy Śląsk podejmie Podbeskidzie. – W poprzednim tygodniu zdjęto mi szwy z palca. Cały czas uczestniczę w treningu bramkarskim, ale jeszcze nie mogę brać udziału w gierkach – mówi Faktowi piłkarz Tadeusza Pawłowskiego (62 l.).

Image and video hosting by TinyPic

Życie zaczyna się po trzydziestce – przekonuje Sławomir Peszko.

Reklama

Często rozmawialiście?
– Tak, byłem zaskoczony, że trener znajduje czas, żeby dzwonić do piłkarza, który teoretycznie nie był w ostatnim czasie jednym z ważniejszych na jego liście. To było miłe. Widać, że selekcjoner jest bardzo pracowity. Wie wszystko na temat mojej gry. Wcześniej w Kolonii odwiedzali mnie Jarosław Tkocz i Hubert Małowiejski. Kontakt był więc nieustający.

To chyba ostatnio dzwonek, żeby zrobić coś więcej w reprezentacji.
– W lutym miałem urodziny. Pojawiła się trójka z przodu. Młodym i zdolnym już nie jestem, ale ponoć życie zaczyna się właśnie po trzydziestce. Może dla mnie zacznie się od wznowienia kariery reprezentacyjnej? Mam swoje marzenia. Fajnie, gdyby z reprezentacją udało się awansować na mistrzostwa Europy do Francji. Jeszcze nigdy nie brałem udziału w turnieju finałowym. Wielu szans, żeby być uczestnikiem takiej imprezy, już mieć nie będę.

GAZETA WYBORCZA

Jak polubić Ligę Europejską? – pyta Rafał Stec.

Image and video hosting by TinyPic

Metoda jest banalnie prosta: popaść w kryzys, przegrywać na potęgę w Lidze Mistrzów i zsuwać się w rankingu UEFA. Właśnie nauczyli się tego Włosi. Nie tylko politycy recytują słowa ze sporządzonych przez partyjnych marketingowców “przekazów dnia”. Przed dwoma laty brytyjscy dziennikarze zorientowali się, że trenerzy klubów rywalizujących w Lidze Europejskiej wypowiadają podejrzanie zbliżone frazy i dotarli do dokumentu “Odkryj emocje”, w którym UEFA instruowała uczestników rozgrywek, jak je zachwalać. Było tam m.in. o “prestiżu” i “bogatej historii”, bo kontynentalni działacze usiłowali zagadać brutalną prawdę – potentaci uboższą siostrę Ligi Mistrzów ostentacyjnie ignorowali. I ignorują do dziś. Gdy Patrice Evra biegał jeszcze w koszulce Manchesteru United, rzucił w wywiadzie, że gra w LE jest poniżej jego godności. Jawną pogardę dla LE – a wcześniej Pucharu UEFA – okazywali zwłaszcza Włosi wysyłający na boisko piłkarzy już nie drugo-, lecz trzeciorzędnych. Parma wypróbowywała juniorów bez śladowego doświadczenia seniorskiego, a Juventus nie umiał pokonać naszego Lecha między innymi dlatego, że kazał się bić z poznaniakami zawodnikom nienadającym się do poważnych wyzwań w Serie A. Paradoks polegał na tym, że wszyscy rywalizujący w krajowej lidze deklarowali, iż mierzą w awans do europejskich pucharów, by po awansie traktować je jako zbędny balast. I sprawiać wrażenie, że chcą z nich czym prędzej odpaść. To najnowsze stadium komercjalizacji futbolu – w przeszłości grało się o trofeum dla chwały, dziś umiera się wyłącznie za mecze, które przynoszą duże pieniądze. A w LE ich nie ma.

SUPER EXPRESS

Tymczasem Przemysław Tytoń jest w Elche idolem. Co prawda, okazuje się, że tylko jednym z kilku, głównie dla najmłodszych, ale… O Polaku mówi Victor Orta, dyrektor sportowy Elche.

Image and video hosting by TinyPic

To pan wpadł na pomysł, żeby latem wypożyczyć Tytonia z PSV Eindhoven. Ilu bramkarzy było na waszej liście życzeń?
– Zacznę od tego, że Tytonia chciałem sprowadzić już wcześniej, gdy pracowałem w Sevilli. Wtedy nie wyszło, ale nie zapomniałem o nim. Latem z trenerami Elche zrobiliśmy listę sześciu bramkarzy, którzy są w naszym zasięgu finansowym. Tytoń był numerem jeden, choć transakcja parę razy stawała pod znakiem zapytania. I nie chodziło o pieniądze, tylko o niezdecydowanie PSV. Jednego dnia godzili się na wypożyczenie, drugiego zmieniali zdanie i tak w kółko. Na szczęście udało się.

Początek Polak miał kiepski, po jednym z meczów wygwizdali go nawet kibice Elche.
– To był przykry moment, ale na szczęście krótki. Tytoń potrzebował czasu na aklimatyzację. Widziałem, jak świetnie prezentuje się na treningach i byłem pewien, że odpali. I co? Teraz jest rewelacją ligi. Momentem zwrotnym były grudniowe mecze Pucharu Króla przeciw Valladolid. W obu zachował czyste konto. A ostatnie spotkania to już jego koncert. Teraz jest jednym z idoli kibiców Elche, zwłaszcza tych najmłodszych. Przepadają za nim za to, że chyba nigdy nie odmówił autografu czy wspólnego zdjęcia.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Oto okładka.

Image and video hosting by TinyPic

Wracamy do wywiadu z Peszką.

Nawałka chwali pana między innymi za waleczność.
– Tego akurat nigdy mi nie brakowało. Umówmy się, że nie jestem wirtuozem futbolu. Nie zacznę nagle kompletować hat tricków, robić no look passów czy ruletki z piłką. Mam swoje zalety na boisku i poza nim. Ewentualne braki nadrabiam pracowitością i walecznością. Nie jestem typem, który odstawi nogę. Nie kalkuluję.

Takie podejście przyda się na twardych Irlandczyków?
– Na pewno nie będę się bał walki bark w bark. Przecież grałem na Wyspach. Wiem, z czym je się tam chleb. W Anglii nikt się nie oszczędza. Wielu Irlandczyków gra w tym kraju, dlatego spodziewam się podobnego podejścia w Dublinie. Zdaję sobie sprawę, jak ważny to będzie mecz i dla nas, i dla rywali. Presja będzie maksymalna, ale znam ją zarówno z boiska, jak i codziennego życia. Zresztą pewnie jak każdy. Nie ma się czego bać.

Image and video hosting by TinyPic

Na miliony przyjdzie czas – to tytuł wywiadu z Ondrejem Dudą.

To jak, zna się pan na piłce?
– Nie wiem. Ja w piłkę gram.

Potraficie atakować?
– Spróbujemy w meczu z Wisłą, trener Berg zadecyduje. Coś tam umiemy. W tamtej sytuacji uśmiechnąłem się, bo koledzy tej pani zaczęli się śmiać. Kulturalnie zadałem pytanie.

(…)

Ostatnio pana ojciec powiedział, że jeszcze nie chce pan zarabiać milionów.
– Na razie. Kiedyś będę chciał. Życie piłkarza to też pieniądze. Nie tylko marzenia o wygraniu Ligi Mistrzów, które mam, ale też zabezpieczeniu się na przyszłość. Chcę mieć fajny samochód, ładny dom. Skoro w futbolu można dobrze zarobić, to dlaczego nie?

Do każdego piłkarza można się przyczepić. Czy to o formę, włosy, ciuchy, torebki. Do pana trudno, jakiś grzeczny ten Ondrej Duda.
– Ja grzeczny? Nie powiedziałbym. Obojętne jakie ma się włosy, ubrania czy samochody. Trzeba być kulturalnym, ale też wiedzieć, czego się chce. Ja mam poukładane w głowie, a ważne jest to, co w niej, a nie na niej.

Image and video hosting by TinyPic

Biała Gwiazda w kłopotach – do tego tekstu, który cytowaliśmy już w Fakcie, również powracamy.

Prezes Gaszyński zakładał, że mecze Wisły będzie oglądać średnio 15 tysięcy widzów. Na dwóch pierwszych w tym roku zjawiło się po 9 tysięcy. – Czy ktoś pójdzie na kiepski chłam do kina? Nie mówię, że na boisku jest chłam, ale wszyscy wiemy, że znaczna grupa kibiców przychodzi wtedy, kiedy są wyniki – wyjaśnił przyczyny marnej frekwencji. Tyle że ci, którzy przychodzą na stadion, stoją w długich kolejkach po bilety. – Kiedy przed świętami idziemy do sklepu, są kolejki przed kasami. Tak samo jest przed meczem – tłumaczy Gaszyński i zachęca kibiców do kupowania wejściówek przez internet. Gdy obecny prezes obejmował stanowisko, liczono, że szybko podpisze umowę sponsorską, która podreperuje finanse klubu. Na razie poza komunikatami “prowadzimy rozmowy” konkretów brak.

Z ambitniejszych materiałów mamy jeszcze tekst o Rudiku z Górnika Łęczna, ale go odpuszczamy. Spójrzmy na inne, mniejsze teksty – podstawowy piłkarz Ruchu, Helik zarabia poniżej średniej krajowej.

Michał Helik, który wyrasta na najsolidniejszego obrońcę Ruchu, ma jeden z najniższych kontraktów w klubie. – Pieniądze na razie nie są dla mnie najważniejsze – mówi 19-latek. W pierwszych wiosennych meczach defensywa Niebieskich spisywała się przeciętnie. Lepiej było w ostatnim spotkaniu z Pogonią Szczecin (2:1). Największe pochwały zebrał właśnie Helik, który w środku formacji zagrał ze starszym o 20 lat Marcinem Malinowskim. Wychowanek Ruchu, jako piłkarz na dorobku, jest jednym z gorzej opłacanych zawodników z Cichej. Nieoficjalnie wiemy, że zarabia ok. 3–4 tys. zł. Helik przekonuje, że dla niego to bez znaczenia. – Proszę mi uwierzyć, że w moim wieku i miejscu, w którym jestem, pieniądze na razie nie są najważniejsze. Tak naprawdę to na razie spłacam dług zaufania, którym obdarzył mnie trener. Na zarabianie przyjdzie czas. Zresztą duże pieniądze często szkodzą młodym piłkarzom, więc może i dobrze, że nie mam takiego problemu – uśmiecha się Helik.

Poza tym:
– Lech kombinuje w ataku
– Górnik z Podbeskidziem przy jednym stole
– Pawełek wróci w kwietniu
– Gerson nie ma czasu na porażki

Image and video hosting by TinyPic

Zagłębie chciałoby wykupić Stolarskiego. Problemem jest jednak cena.

Piłkarz jest wypożyczony z Lechii do miedziowego klubu do końca rozgrywek 2014/15. Do tej pory częściej się leczy i poddaje rehabilitacji, niż gra. Od sierpnia rozegrał zaledwie… 4 spotkania (w tym tylko jedno w pełnym wymiarze czasu). Jednak w Lubinie wysoko cenią potencjał tego gracza i uważają, że to jeden z najlepszych Polaków z rocznika 1996. Problem w tym, że nie oni jedni są tego zdania. Reprezentant Polski juniorów już wcześniej był w orbicie zainteresowań wielu klubów, w tym nawet Juventusu Turyn. Lechia byłaby skłonna go sprzedać, ale nie za czapkę śliwek. Za ile? Dokładnej kwoty biało-zieloni ponoć nie określają, ale nieformalnie dali Zagłębiu do zrozumienia, że skoro rok temu sami zapłacili za niego Wiśle Kraków pół miliona złotych, to nie chcą być stratni. – Znamy koszty, jakie poniosła Lechia przy transferze tego piłkarza. Zapoznaliśmy się z nimi zimą, kiedy gdańszczanie mieli prawo do skorzystania z klauzuli wcześniejszego powrotu piłkarza z wypożyczenia. Jesteśmy zainteresowani transferem definitywnym Stolarskiego, jednak sytuacja jest płynna. Przede wszystkim wiele zależy od tego, czy latem będziemy w ekstraklasie, choć głęboko wierzymy, że tak się stanie – deklaruje Piotr Burlikowski, dyrektor Zagłębia.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...