Reklama

PRASA. Kiwior: W pierwszych meczach na „szóstce” były nerwy

redakcja

Autor:redakcja

19 lutego 2022, 08:51 • 11 min czytania 2 komentarze

Wywiad z Jakubem Kiwiorem, rozmowa z Danim Ramirezem i garść ligowych tekstów. Sobotnia prasa serwuje nam wieści z Polski i Magazyn Lig Zagranicznych. 

PRASA. Kiwior: W pierwszych meczach na „szóstce” były nerwy

Sport

Górnik Zabrze ostatnio wydał oświadczenie o transferach. Jak Jan Urban patrzy na ten temat?

– To normalne, że w okienku transferowym rozmawiamy o zawodnikach, tym bardziej w naszym przypadku, kiedy odchodzi od nas kilku graczy. Ja cały czas mówię, że nasza kadra jest niezbyt liczna i potrzebujemy nowych graczy. Pracujemy nad transferami, jeździmy, rozmawiamy. Mamy jeszcze trochę czasu. Jesteśmy w kontakcie z kilkoma zawodnikami, obserwujemy ich… W sumie zobaczymy, jak się to potoczy, bo czasami się długo rozmawia i nic z tego nie wychodzi, a czasami od razu coś się finalizuje. Podsumowując: mam nadzieję, że wydłużymy tę naszą krótką, kadrową kołderkę – kończy trener Urban. Na liście potencjalnych graczy zespołu z Zabrza jest ponoć doświadczony serbski snajper – Nemanja Cović. Wczoraj klub poinformował z kolei, że rozstał się z 20-letnim macedońskim napastnikiem Davidem Tosevskim. Jego wypożyczenie do rosyjskiego FK Rostów zostało skrócone. Młody zawodnik zaistniał tylko w rozegranych minionej jesieni meczach o Puchar Polski, w których zdobył dwie bramki. Jest czwartym graczem zabrzan, który zimą pożegnał się z „górnikami”. Wcześniej odeszli Vamara Sanogo, Filip Bainović oraz Jesus Jimenez. 

Piotr Lasyk sędzią meczu w Zabrzu. Marek Papszun pewnie nie jest zadowolony.

Sędzia z Bytomia w tym sezonie jeszcze nie sędziował Rakowowi. Może być to pokłosie ubiegłorocznych rozgrywek, gdy Lasyk podejmował decyzje, które były szeroko komentowane nie tylko przez szkoleniowca wicemistrza Polski. Arbiter prowadził dwa spotkania częstochowian w ubiegłorocznej kampanii – wyjazdowy mecz z Cracovią i „domowy” w Bełchatowie z Wisłą Kraków. Oba zakończyły się remisami. Zwycięstwo przy Kałuży częstochowianie stracili w ostatniej akcji meczu. Wówczas Ivan Fiolić strzałem z powietrza pokonał Jakuba Szumskiego. Zdaniem częstochowian, piłkarz „Pasów” był na spalonym. Po spotkaniu szkoleniowiec Rakowa wskazywał, że była to sytuacja „niejednoznaczna” i nie miał pewności, czy Lasyk popełnił błąd. Później jednak nie miał już wątpliwości, a na dodatek wskazywał na niepodyktowanie dla swojego zespołu rzutu karnego. Niewiele ponad miesiąc później doświadczony trener był już mniej powściągliwy. Wówczas Lasyk pokazał mu czerwoną kartkę i odesłał na trybuny. Szkoleniowiec wicemistrza Polski wskazywał arbitrowi z Bytomia kontrowersyjne decyzje, jak choćby brak czerwonych kartek dla piłkarzy Wisły. Dodatkowo sędzia nie uznał dwóch trafień dla częstochowian. – To kolejny mecz pana Lasyka, po którym czujemy się pokrzywdzeni – mówił wtedy trener Rakowa.

Reklama

Lech Poznań nadal boryka się z problemami zdrowotnymi.

W ostatnim czasie ekipę „Kolejorza” dopadła infekcja. Co ciekawe, okazało się, że zaatakowała głównie środek pola. Z jej powodu w ostatnim meczu z Bruk-Betem nie zagrał lider zespołu Joao Amaral, a niedostępny był również Radosław Murawski. Mniejszy wymiar minutowy otrzymywał z kolei trzeci pomocnik, Pedro Tiba, który – jak potwierdził trener Maciej Skorża – także zmagał się z podobnymi kłopotami. – Przez dłuższy okres nie mógł trenować z powodu infekcji. Do kadry meczowej z Termalicą wskoczył „za pięć dwunasta”, więc cieszę się, że w ogóle zagrał. Z każdym dniem wygląda coraz lepiej, więc możliwe, że szybko wróci do występów w pierwszej jedenastce – zobrazował sytuację Tiby Skorża. To jednak niejedyne problemy kadrowe Lecha. Wciąż nie może grać Artur Sobiech, który – jak się wydawało – wkrótce wróci do treningów z kolegami. Wiele wskazuje na to, że szwedzki napastnik, kapitan „Kolejorza”, z Lechią nie zagra. Ishak w spotkaniu z Bruk-Betem nabawił się kontuzji łydki, ale na jego szczęście badania wykluczyły dłuższą przerwę. 28-latek wkrótce wróci do gry, ale nie wiadomo, czy będzie to niedzielne spotkanie.  – Nie chciałbym się nad tym rozwodzić i wchodzić w szczegóły. Sytuację mamy dość dynamiczną. Szczerze mówiąc nie wiem, kto będzie mógł wsiąść do autokaru do Gdańska – powiedział 50-latek.

Marko Roginić trafia z Podbeskidzia do GKS-u Katowice.

26-letni napastnik znalazł się na zakręcie i ostatnio nie był na wznoszącej fali. W ekstraklasowym sezonie klubu z Rychlińskiego zdobył ledwie 2 bramki, po spadku został i dorzucił kolejne 2 trafienia, przez całą jesień wychodząc w pierwszym składzie ledwie 5-krotnie. „Góralom” na rękę było rozstanie z Roginiciem, będącym znaczącą pozycją na liście płac, dlatego do tej rundy przygotowywał się z IV-ligowymi rezerwami. Wciąż jednak mowa o zawodniku, który – nim pod Klimczokiem nastąpiła snajperska supremacja Kamila Bilińskiego – potrafił robić różnicę. 11 golami i bardzo dobrą grą przyczynił się niespełna 2 lata temu do awansu Podbeskidzia. Teraz wzmocni rywalizację w katowickim ataku.

Reklama

Super Express

Dani Ramirez o walce o mistrzostwo Polski.

– Lech rozpędził się już na dobre i mknie po tytuł?

– Pogoń i Raków to nasi główni konkurenci w tym wyścigu. Oni także mają ambicje, aby wygrać ligę. Nie odpuszczą nam. Jednak w moim odczuciu szczególnie groźny będzie Raków, który ma bardzo dobrego trenera. Nie można zapomnieć też o Lechii czy Radomiaku. Nie zdziwię się, gdy któryś z tych zespołów pokusi się o niespodziankę.

– Kto w Lechu zrobił największy postęp?

– Na pochwały zasłużył João Amaral. Gwarantuje dużą jakość. Ten sezon jest dla niego wyjątkowy. Udowodnił, że jest bardzo dobrym piłkarzem. Jakub Kamiński także zwraca na siebie uwagę. Jego transfer do Niemiec mnie nie dziwi, bo to chłopak z ogromnym potencjałem. Jest młody, a tak wiele zależy od jego gry. Życzę mu, aby podobnie prezentował się w Bundeslidze.

Przegląd Sportowy

Pogoń Szczecin ma nowego bohatera. Nie ma za to stopera.

On to znowu zrobił! Wahan Biczachczjan w dwóch poprzednich spotkaniach wchodził na boisko z ławki i zapewniał Pogoni punkty. W Mielcu znów zaczął na ławce, znów wszedł w drugiej połowie i… znów został bohaterem Portowców. To jego strzał w doliczonym czasie gry sprawił, że Pogoń wywiozła z Podkarpacia skromną wygraną. Stadion Stali Mielec nie jest najszczęśliwszym obiektem dla Pogoni. A może jest (był) wręcz dla niej przeklęty. Portowcy wygrali bowiem na Podkarpaciu tylko 3 z 20 spotkań w ekstraklasie. Ale w piątek w przypadku zawodników ze Szczecina o żadnych wymówkach nie mogło być mowy – drużyna, która chce gonić Lecha Poznań i zdobyć mistrzostwo Polski, powinna uniknąć potknięcia się w takim meczu. […] Z boiska musiał zejść kontuzjowany Benedikt Zech. Dla trenera Kosty Runjaica to poważny problem, bo oznacza, że szczecinianom brakuje aż trzech stoperów. Urazy leczą Konstantinos Triantafyllopoulos, ostatnio wypadł także Mariusz Malec. Z tego powodu w Mielcu w podstawowym składzie wystąpił dawno niewidziany Igor Łasicki (poprzednio – minutę – zagrał ponad rok temu). 

Jo Santos to nowa twarz w Radomiaku. Jak tu wylądował?

Brazylijczyk trafi ł do Radomiaka dzięki kontaktom Mołdawianina Octaviana Moraru, który od dłuższego czasu działa w beniaminku ekstraklasy, a obecnie pełni rolę dyrektora sportowego. Jo Santos i Moraru spotkali się w 2015 roku w Zimbru, a później działacz sprowadzał piłkarza jeszcze do dwóch rumuńskich klubów, w których pracował: najpierw do wspominanej już Politehniki, a dwa lata później do FC Hermannstadt. – Przychodziłem do drużyn, w których działał Octavian, bo imponuje mi jego styl pracy, poza tym te zespoły, przynajmniej na początku, prezentowały się dobrze, a ja czułem, że robię postęp – tłumaczy nam Brazylijczyk. Najgorzej wspomina jednak przygodę z Hermannstadt, gdzie zetknął się z tym, co denerwowało też Moraru i co jest typowe dla rumuńskiej piłki klubowej: problemami fi nansowymi i brakiem jakiegokolwiek myślenia o przyszłości. – Przez trzy miesiące nie dostawałem pensji. Właściciel zmieniał trenerów, a gdy interesowała się mną jakaś drużyna, chcieli za mnie milion euro, mimo że niedługo kończył mi się kontrakt. Panował chaos. W końcu jednak, tuż przed zamknięciem okna transferowego, usłyszałem, że mogę odejść. Ostatecznie zrzekłem się części pieniędzy, które byli mi winni. Bardzo dużo ich tam straciłem. Opuściłem Hermannstadt przed rundą wiosenną sezonu 2020/21. Nie byłem zaskoczony tym, że drużyna kilka miesięcy później spadła z ligi – opisuje Brazylijczyk. – Zajmujemy wysoką pozycję w lidze i nie ma w tym żadnego przypadku. Od pierwszego dnia w Polsce widzę, że mamy dobrych piłkarzy, ale ten zespół wyróżnia coś innego: Radomiak to zjednoczona grupa, w której każdy zawodnik słucha trenera, który ma pomysł na każdy mecz, a do tego wszyscy sobie pomagają. Jesteśmy jak rodzina i dzięki temu możemy bardzo dużo osiągnąć – przekonuje. 

Problemy z Arturem Borucem przekonały Legię do transferu austriackiego golkipera.

Artur Boruc nie zagra w trzech najbliższych meczach Legii, bo musi pauzować za czerwoną kartkę, którą został ukarany w starciu z Wartą (0:1). To szansa dla Cezarego Miszty. 20-latek pewien gry może być jednak tylko w najbliższym spotkaniu w Niecieczy. Niewykluczone bowiem, że w starciu z Wisłą Kraków między słupkami stanie Richard Strebinger. Wczoraj Austriak przyleciał do Warszawy na testy medyczne i jeśli wypadną pomyślnie, ma podpisać kontrakt, którego warunki już zostały uzgodnione. 29-letni golkiper z Wiednia był już w stolicy w poprzednim tygodniu – pojawił się przy Łazienkowskiej na spotkaniu z Wartą, zwiedzał też miasto, a znajomym mówił, że mu się podobało. Strebinger próbował przebić się w Hercie Berlin i Werderze Brema, ale w Bundeslidze rozegrał tylko dwa mecze. W 2015 roku trafi ł do Rapidu Wiedeń. W najbardziej utytułowanym (32 mistrzostwa) klubie Austrii był podstawowym bramkarzem. Na początku tego sezonu doznał jednak kontuzji barku, która na kilka miesięcy wykluczyła go z gry (ostatni raz wystąpił 11 września). Obecnie jest już w pełni sił, w czwartek siedział na ławce w meczu z Vitesse Arnhem (2:1) w Lidze Konferencji. Strebinger ma za sobą jeden występ w reprezentacji Austrii (2018). Niespełna trzy lata temu był rezerwowym w przegranym meczu przeciw Polsce na inaugurację eliminacji EURO 2020. Tamto zgrupowanie kadry było ostatnim, na które został powołany.

Jakub Kiwior o udanym czasie we Włoszech.

Musiał tłumaczyć niuanse taktyczne?

Już wiele rozumiem, ale oczywiście zawsze mogę Arka dopytać, a trochę tej taktyki mamy. Na każdego rywala przygotowujemy się inaczej, zawsze w tygodniu mamy dwa dni poświęcone na szlifowanie detali. Naturalnie wcześniej w trakcie zajęć trener też coś podpowie. Że na najbliższego przeciwnika lepiej zagrać w taki i taki sposób, jednak krótko, w kilku słowach. Tak poważniej to dopiero w ciągu tych dwóch dni. Na szczęście wszystko jest pokazywane w taki sposób na nagraniach czy tablicy, że z reguły wszystko chwytam. Poza tym koledzy chętnie pomagają.

W jaki sposób?

Dużo podpowiadają, nawet w czasie gierki treningowej, żebym od razu poprawiał błędy, szczególnie co do rozegrania w pomocy, np. żebym poczekał na ruch rywala, przytrzymał piłkę.

No właśnie, bo trener Thiago Motta przekwalifi kował pana ze stopera a defensywnego pomocnika. Jak do tego doszło?

Tamtego dnia ciągle padało, boisko było kompletnie zalane, piłka stawała w miejscu, więc zarządzono skrócone zajęcia. Rozgrzewka, „dziadek” i gierka na małym boisku, nieco większym nie połowa pełnowymiarowego. I trener Motta pokazuje mi na kartce, że zagram w środku pomocy. – Jakub, ty tutaj, OK? – zapytał. Oczywiście, że OK, choć myślałem, że to tylko tak jednorazowo. Potem w szatni zapytał mnie, czy kiedykolwiek grałem na „szóstce”.

Duża różnica w porównaniu z występami na stoperze?

Duża. Nie miałem doświadczenia na tej pozycji i musiałem się błyskawicznie uczyć. Na początku trudno było mi grać tyłem do przeciwników, kiedy zdecydowaną większość życia robiłem to przodem i widziałem, jak się do mnie zbliżają. Tak jak mówiłem, bardzo pomagają koledzy. Podpowiadają na treningach i w trakcie meczów, bym na bieżąco korygował ustawienie. Nie schodź, bądź wyżej, tu się ustaw. Detale, które starałem się chłonąć i myślę, że je załapałem. Już czuję się lepiej w drugiej linii, bo w pierwszych meczach nerwy były nieco większe niż zazwyczaj. 

Gareth Bale coraz bliżej odejścia z Realu.

Real niebawem uwolni się od konieczności płacenia mu wielkich pieniędzy, bo w czerwcu kończy się jego sześcioletni kontrakt. – Chce zakończyć swoje sprawy w klubie w taki sposób, na jaki zasługuje – powiedział Ancelotti. Bale walczy, aby powiększyć długą listę sukcesów. Bo choć jego pobyt w Madrycie można uznać za rozczarowanie, to wywalczył wszystkie możliwe trofea. Łącznie zdobył ich 14, w tym cztery medale za triumf w Lidze Mistrzów. Co dalej? Ponoć rozważa zakończenie kariery w wieku 33 lat, jeśli z Walią nie awansuje do mistrzostw świata. Jeżeli zdecyduje się dalej grać, to tak korzystnej umowy już nie podpisze, choć dalej ma ogromną wartość marketingową. Na Instagramie obserwuje go 46 milionów internautów, dla porównania Robert Lewandowski ma 24,3 mln śledzących. Bale pod względem popularności na tym portalu jest na ósmym miejscu na świecie wśród czynnych piłkarzy. Ma to jednak niewielkie przełożenia na boisko.

W Monachium po dwóch słabszych meczach zaczynają myśleć o tym, co jest nie tak.

Oczywiście o kryzysie nie ma sensu jeszcze mówić, bo to raptem dwa mecze i Bayern w dalszym ciągu ma komfortową sytuację w lidze oraz jest faworytem do awansu do ćwierćfi nału Champions League. Ale dwa ostatnie spotkania uwidoczniły problemy zespołu Juliana Nagelsmanna, który winy nie szuka jednak tylko u siebie i piłkarzy, ale również w gabinetach prezesów. A wszystko z powodu braku zimowych transferów. W oknie na początku roku Bawarczycy rzadko kiedy są aktywni, taką mają fi lozofi ę, że zespół wzmacnia się latem, a nie w przerwie między rundami. Zupełnie inne podejście ma Nagelsmann, który wyznał wręcz, że jest „wielkim fanem zimowych transferów”. Zdaniem trenera to idealna okazja, żeby dokonać odpowiednich zmian w zespole. I już pod koniec rundy jesiennej szkoleniowiec sygnalizował, że przydałoby mu się wzmocnienie defensywy. A w ostatnich dwóch spotkaniach to właśnie obrona była najsłabszym punktem bawarskiego zespołu. Cztery gole stracone z Bochum można było jeszcze jakoś wytłumaczyć tym, że gospodarze mieli szczególny dzień, bo niemal każdy strzał kończył się wyjątkowo efektownym golem i już więcej taki mecz im się nie powtórzy. Ale w Salzburgu co kilka minut, zwłaszcza w pierwszej połowie, w polu karnym Bayernu był popłoch i gdyby gracze mistrza Austrii byli bardziej skuteczni, Bayern miałby teraz dwie porażki z rzędu.

fot. Newspix

Najnowsze

Liga Narodów

Michał Probierz wyprowadzony z równowagi. „Opowieści o oblężonej twierdzy to zwykłe mity”

Antoni Figlewicz
19
Michał Probierz wyprowadzony z równowagi. „Opowieści o oblężonej twierdzy to zwykłe mity”

Felietony i blogi

Komentarze

2 komentarze

Loading...