Bayern nie uspokoił swoich kibiców po klęsce w Bochum. Rzutem na taśmę uratował remis w Salzburgu i choć przed rewanżem pozostaje faworytem, nie sposób spisywać mistrza Austrii na straty. Jego piłkarze zagrali dziś naprawdę koncertowo.
PARTNEREM PUBLIKACJI O LIDZE MISTRZÓW JEST KFC
Salzburg – Bayern 1:1. Wspaniała pierwsza połowa Austriaków
Dobrze się ten mecz oglądało. Świetne tempo, dużo piłkarskiej jakości, sporo wymian ciosów. Gospodarze zaczęli, jakby jutra miało nie być. Rzucili się na monachijczyków bez cienia respektu. Z pasją atakowali i z pasją bronili.
Salzburg przed przerwą zaprezentował kosmiczny poziom. Szybko zasłużenie objął prowadzenie, gdy po błyskawicznie wyprowadzonej kontrze do siatki trafił Junior Adamu, który niewiele wcześniej zmienił kontuzjowanego Noaha Okafora. Wynik mógł być wyższy, ale kilka szans podopieczni Matthiasa Jaissle zmarnowali. Najmocniej za głowę w geście rozczarowania łapał się Brenden Aaronson. Amerykanin znakomicie przedarł się w polu karnym i gdyby nie kapitalna interwencja Svena Ulreicha, cieszyłby się z pięknego gola.
Najbardziej w przypadku Salzburga imponował fakt, że nie trzymał się kurczowo korzystnego wyniku i to wcale nie wyglądało tak, że zaszył się głęboko na swojej połowie, czekając na jakieś nieliczne zrywy. Bayern kompletnie nie mógł uchwycić swojego rytmu i prędzej to on straciłby kolejne bramki niż doprowadziłby do wyrównania. Tak naprawdę bliski szczęścia był jedynie Serge Gnabry, który nawinął rywala, strzelił i zmusił do dużego wysiłku Philippa Kohna.
Salzburg – Bayern 1:1. Lewandowski bez sztycha
Po zmianie stron postawa gospodarzy nadal mogła się podobać, ale przestali być tak ekspansywni. Bayern całkowicie zdominował grę i szukał swoich szans. Przeważnie robił to nieporadnie, ciągle czegoś brakowało. Raz Coman sprawdził czujność Kohna, potem po jego podaniu wyśmienitą sytuację zmarnował Sane. On i Gnabry spieszyli jeszcze do dobitki, lecz bramkarz był szybszy.
Salzburg doczekał się swojej piłki meczowej. Pod koniec spotkania Ulreich co prawda obronił strzał Karima Adeyemiego, ale wydawało się, że nic nie uchroni Bayernu od utraty drugiej bramki przy dobitce. Adamu jednak pokpił sprawę i uderzył tak, że stojący przed linią Pavard zdołał skutecznie interweniować. A Adamu wcale nie musiał brać na siebie ciężaru odpowiedzialności, mógł podać do dwóch nieobstawionych kolegów…
Jak pewnie zauważyliście, ani razu nie wspomnieliśmy jeszcze o Robercie Lewandowskim. Z prostego powodu: dziś został nakryty czapką. Był bardzo czujnie pilnowany. Nawet jeśli jego zespół dochodził do jakichś sytuacji, piłka znajdowała się u innych zawodników. “Lewy” niczym się nie wyróżnił, choćby jednym momentem, jednym zagraniem. Miał zaledwie 31 kontaktów z piłką, wykonał raptem 18 podań (11 celnych, 61% celności), przegrał siedem z dziewięciu pojedynków na ziemi i trzy z czterech w powietrzu, nie oddał ani jednego strzału.
Paradoksalnie Polakowi pewne zasługi przy golu wyrównującym można zapisać, mimo że nawet nie dotknął piłki. Po wrzutce Pavarda i zgraniu głową Muellera, przepychał się z Kristensenem, dzięki czemu zamykający akcję Coman miał czas i miejsce, żeby strzelić jak trzeba. Nie zmienia to generalnej oceny występu Lewandowskiego, która nie może być pozytywna.
Znając życie, Bayern jakoś awans do ćwierćfinału przepchnie, ale będzie się musiał napocić. Z taką grą przeciwnik z wyższej półki może już okazać się przeszkodą nie do sforsowania.
Salzburg – Bayern 1:1 (1:0)
- 1:0 – Adamu 21′
- 1:1 – Coman 90′
Fot. Newspix