Pod koniec listopada pisaliśmy o jubileuszu Mateusza Klicha, z okazji 75. oficjalnego meczu, który spędził w Wolfsburgu w roli widza. Ktoś złośliwy mógłby nawet wtedy powiedzieć, że Polak został przekwalifikowany na nową pozycję, środkowego ławkowicza. Problem w tym, że Klich miał zazwyczaj problem nawet z tym, by znaleźć się ławce Wilków. Jakby się dobrze na tym zastanowić i zarachować, to można dojść do wniosku, że “Clichy” był jednym z najdroższych kibiców w historii Wolfsburga, a może nawet całej Bundesligi.
Zimą naturalnie nie wydarzył się cud, a Klich nadal zwiedzał trybuny. Zresztą, tak naprawdę nie ma czemu się dziwić. Wolfsburg gra w tym sezonie jak natchniony, a jego środek pola prezentuje się po prostu wybornie. Innymi słowy, nie ten rozmiar butów. Dlatego wieść o transferze Mateusza do Kaiserslautern była sporą ulgą. Słabsza liga, słabszy klub. Nic tylko się odbudować, odzyskać rytm gry i pokazać, co się potrafi. A nadal mamy w pamięci występy Klicha w Zwolle – na holenderskich boiskach Polak udowodnił, że nie jest jakimś piłkarskim hochsztaplerem i wbrew pozorom potrafi prosto kopnąć piłkę. 6 goli, 12 asysty – całkiem porządny wynik, nawet jeśli ktoś niespecjalnie sobie ceni poziom Eredivisie.
Entuzjazm opada, gdy człowiek bliżej przygląda się sytuacji Kaiserslautern. Po pierwsze, 1. FCK walczy w tym sezonie o awans. Po drugie, tuż za ich plecami czai się Karlsruher. Po trzecie i chyba najważniejsze, Kaiserslautern ma całkiem niezły środek pomocy. Żeby nie było, nie są to żadni wymiatacze, ale mimo wszystko. Między innymi reprezentant Finlandii, młodzieżowy reprezentant Turcji i reprezentant Norwegii.
Klich trafił do Czerwonych Diabłów 6 stycznia. Moment na transfer był idealny, trwała przerwa zimowa, zaliczył okres przygotowawczy z nową drużyną. Minął miesiąc, ruszyła 2. Bundesliga, Kaiserslautern zagrało swój pierwszy mecz. A Klich, standardowo, spędził go w roli kibica.
Potem kwadrans z VfR Aalen, kolejne spotkanie z FSV Frankfurt na ławce, z Greuther Fürth Klich znów pojawił się na ostatni kwadrans. Wczoraj Kaiserslautern grało w Pucharze Niemiec przeciwko Bayerowi Leverkusen, więc żądni wrażeń i popisów Mateusza odpaliliśmy mecz. Patrzymy na pierwszy skład – nie ma go. No trudno, pewnie wejdzie z ławki, w końcu kiedy ma się ogrywać, jak nie w pucharze. I tak czekaliśmy, czekaliśmy, czekaliśmy, aż usłyszeliśmy końcowy gwizdek sędziego.
Podsumowując: Kaiserslautern z Polakiem w kadrze rozegrało już pięć meczów, a Klich na możliwe 450 minut wybiegał jedynie pół godzinki. Bieda. Nie będziemy jeszcze Mateusza skreślać – na jego regularną grę na niemieckich boiskach czekamy już od ponad trzech lat – więc wytrzymamy jeszcze kilka tygodni. Jednak jeśli nie zdoła się przebić nawet w Kaiserslautern… no cóż, wtedy będzie naszym głównym kandydatem do miana największego zawodu sezonu wśród polskich piłkarzy grających na Zachodzie.
Choć nawet tę rywalizację Klich może przegrać, bo póki co Rafał Wolski zapowiada się na mocnego kontrkandydata.