Do tej pory tak daleko dochodziła tylko w Paryżu, na ziemnych kortach. W Australii dwukrotnie była w czwartej rundzie – w 2020 roku przegrała w niej z Anett Kontaveit, sezon później lepsza okazała się Simona Halep. W tym roku w tej fazie na drodze Igi Świątek niespodziewanie stanęła inna Rumunka – nierozstawiona Sorana Cirstea. I choć sprawiła jej wielkie problemy, to Polka awansowała do upragnionego ćwierćfinału.
Doświadczenie vs młodość
Cirstea to przede wszystkim setki rozegranych meczów. Rumunka ma na karku 31 lat, ale wielkich sukcesów próżno u niej szukać – raz tylko awansowała do ćwierćfinału Roland Garros. Miało to miejsce w… 2009 roku. Iga miała wtedy osiem lat. Owszem, Sorana przez lata potrafiła imponować solidnością na przestrzeni pojedynczych spotkań. Zdarzało jej się też pokonywać zawodniczki ze ścisłego topu. Jednak nigdy nie była w stanie utrzymać doskonałego poziomu gry na przestrzeni całych wielkich turniejów.
Idze z kolei już raz się to udało – wiadomo, na Roland Garros w 2020 roku, gdy w Paryżu okazała się najlepsza, i to bez straty seta. Od tamtego czasu jednak, choć zawsze prezentowała się solidnie, w jej wielkoszlemowych kampaniach brakowało pewnego błysku. Gdy przychodziło do starć z trudniejszymi rywalkami, Polka jakby się zacinała, nie grała najlepiej, popełniała sporo błędów. Zdarzało się nawet, że mecze kończyła ze łzami w oczach, nie do końca radząc sobie z emocjami.
W tym sezonie miało się to zmienić, choćby za sprawą roszady w sztabie szkoleniowym – Piotra Sierzputowskiego na stanowisku trenera Polki zastąpił Tomasz Wiktorowski, były szkoleniowiec Agnieszki Radwaskiej. Iga mówiła przy tym, że chciałaby wrócić do agresywnej gry, jaką prezentowała, gdy była jeszcze młodą, zaskakującą świat tenisistką, a nie (choć wciąż młodą) faworytką do wielkich zwycięstw. My dodawaliśmy, że chcielibyśmy zobaczyć Świątek, która w trudnych meczach jest w stanie wygrzebać się z tarapatów i wygrać. Bo rok temu tego zdecydowanie brakowało.
I choć w głowie, gdy to mówiliśmy, mieliśmy raczej rywalki z najlepszej “10” światowego rankingu, okazało się, że wielki test Idze urządziła dziś właśnie Cirstea.
Zaskoczenie
Rumunka zresztą już do IV rundy doszła zupełnie niespodziewanie, po drodze pokonując kilka trudnych rywalek. Jak jednak mówił nam Adam Romer, redaktor naczelny magazynu Tenisklub, gdyby przyjrzeć się jej meczom dokładniej, zobaczylibyśmy, że Sorana jeszcze nie przeszła w pełni poważnego sprawdzianu.
– Trzeba powiedzieć, że poprzednie rywalki Rumunki miały swoje problemy. Nie było wiadomo, w jakiej naprawdę formie jest Kvitova. Dowiedzieliśmy się, że w nienajlepszej. Pawluczenkowa miała natomiast bardzo dobry poprzedni sezon, ale nie jest dzisiaj tenisistką z absolutnego topu. Spokojnie można powiedzieć, że Iga jest od niej lepszą zawodniczką.
Inna sprawa, że i w przypadku Igi o sprawdzian było trudno. W dwóch pierwszych rundach mierzyła się z przeciwniczkami notowanymi znacznie niżej, dopiero w trzeciej kłopoty sprawiła jej Daria Kasatkina, którą jednak Polka odprawiła w dwóch setach. Uznaliśmy, że to dobry prognostyk i powtarzaliśmy – skoro w IV rundzie czeka Cirstea, to taką szansę od losu po prostu trzeba wykorzystać i awansować do pierwszego ćwierćfinału w Australii. Tym bardziej, że Iga faktycznie wydawała się czuć na australijskich kortach dobrze.
Choć po pierwszym secie dzisiejszego meczu mieliśmy co do tego spore wątpliwości.
Kłopoty
Lepsza na korcie była w nim bowiem Cirstea. Wskazywał na to nie tylko wynik, ale i sama gra. Owszem, w statystykach liczby błędów i wygranych piłek wyglądały podobnie, ale to Rumunka prowadziła grę, a Iga wyglądała bardzo niepewnie, jakby paraliżowała ją presja i stawka spotkania. Już w pierwszym gemie serwisowym została przełamana, a gdy sama miała trzy break pointy z rzędu, nie potrafiła ich wykorzystać, mimo że Cirstea nie imponowała przesadnie mocnym czy dokładnym serwisem.
Świątek uspokoiła się z czasem. Powoli zaczynała poprawiać swoją grę, wreszcie udało jej się też przełamać rywalkę. Nie była jednak w stanie długo utrzymać się na odpowiednim poziomie, jej poziom falował. Przede wszystkim wielokrotnie źle wybierała siłę czy kierunki zagrań, nie potrafiła rozgryźć dobrze broniącej się i kontratakującej rywalki. Cirstea trafiała za to naprawdę trudne piłki i starała się skracać wymiany. Udawało jej się. Na tyle dobrze, że przy stanie 5:5 wykorzystała słabszego gema Igi, a potem wygrała swój serwis, zamykając seta wynikiem 7:5.
– Zaczęłam wybita z rytmu. Po pierwszym secie się trzęsłam ze zdenerwowania. Poziom mojego stresu w trakcie tego spotkania na pewno był wyższy niż przy okazji poprzednich – mówiła Iga. Zresztą nawet na kamerze, już po meczu, napisała “That was stressful”.
Po pierwszym secie zaczęło robić się nerwowo i u nas. W pamięci mieliśmy bowiem co najmniej kilka podobnych spotkań z poprzedniego sezonu, których Iga nie była w stanie odwrócić na swoją korzyść. W tym jednak – o czym już wspomnieliśmy – miała to być inna Świątek, która na korcie zachowuje spokój nawet w najtrudniejszych momentach. I choć to nie Cirstea miała być dla niej pierwszym wielkim sprawdzianem w Melbourne, to gdy takim się okazała, Iga potrafiła go zdać.
Wyrwane zwycięstwo
W drugim secie atakowała śmielej, ale przy tym lepiej kontrolowała swoje zagrania. Nie pozwalała sobie na tyle prostych błędów, postawiła na dokładność, niekoniecznie siłę. Owszem, zdarzały jej się nerwowe wymiany, ale i Cirstea obniżyła loty. Po Rumunce było też widać, że trudy meczu powoli odciskają na niej piętno – gdy przyszła długa, złożona z 22 odbić wymiana, Sorana potrzebowała dłuższej chwili na doprowadzenie się do porządku. Iga coraz rzadziej pozwalała jej jednak odetchnąć, często spychając rywalkę do defensywy i wymuszając bieganie. To dało efekt – seta wygrała 6:3.
Trzecia partia była już grą nerwów i zmęczenia. U obu zawodniczek szwankowało podanie. W czwartym gemie Iga czterokrotnie broniła się przed przełamaniem, zawsze skutecznie, w dwóch przypadkach znakomitymi wprost zagraniami. Długi i wygrany gem wyraźnie dodał jej animuszu – natychmiast po nim sama zyskała przełamanie, ale… tylko po to, by je stracić. W następnym gemie znów jednak wyszła na prowadzenie z breakiem. I od tego momentu nie pozwoliła sobie na ani chwilę dekoncentracji. Najpierw wygrała własnego gema, odpierając szalone wręcz ataki Cirstei, która nie czekała już na dogodną okazję, a po prostu uderzała z pełną mocą z returnu, a potem dołożyła do tego finalne przełamanie.
Po dwóch godzinach i 28 minutach meczu sędzia mogła powiedzieć magiczne wręcz słowa: gem, set i mecz, Iga Świątek. 5:7, 6:3, 6:3.
Rywalka niespodziewana
W ćwierćfinale Świątek zmierzy się z lepszą zawodniczką z Kaią Kanepi. 36-letnia Estonka sensacyjnie pokonała w IV rundzie rozstawioną z “2” Arynę Sabalenkę po trzysetowym pojedynku, w którym imponowała zwłaszcza serwisem i mocnym forehandem. Dla Kanepi to pierwszy ćwierćfinał Australian Open w karierze – tym samym osiągnęła tę fazę imprezy w każdym z czterech turniejów wielkoszlemowych.
W starciu z nią Iga Świątek będzie jednak zdecydowaną faworytką – Estonka przed startem AO nie była nawet notowana w najlepszej setce rankingu.
Iga Świątek – Sorana Cirstea 5:7, 6:3, 6:3
Fot. Newspix