Piłkarska emerytura i co robić po niej. Temat pojawiający się w szatni od zawsze, a każdy zawodnik mierzy się z nim tym częściej, im bliżej – w gruncie rzeczy – do początku nowego życia. Różnie się układa: Thomas Gravesen dobrze zainwestował, wielokrotnie pomnożył swój majątek i teraz mieszka w Las Vegas z supermodelką, codziennie imprezując. Gaizka Mendieta aktualnie jest DJ-em, na tyle uznanym w Hiszpanii, że wydaje własne płyty. Tim Wiese został wrestlerem, Zvinomir Boban skończył uniwerek, a potem otworzył bar, a niepoliczalna liczba zawodników nie poradziła sobie i splajtowała. Kandydatem nr 1 do prowadzenia najbarwniejszego postpiłkarskiego żywotu jest jednak Joaquin.
Pamiętacie tego grajka? Na początku zeszłej dekady chcieli go wszyscy. Regularnie grał w barwach Hiszpanii, terroryzował obrońców na prawym skrzydle w La Liga, wykręcał po kilkanaście asyst na sezon. Kolejni petenci pukali do gabinetu prezesa Betisu, wysyłali oferty transferowe, ale zawsze pokazywano im drzwi, nawet jeśli na stole leżały astronomiczne kwoty. Dziś Betis nie byłby w stanie aż tak się stawiać, ale to były trochę inne piłkarsko czasy. Tak gigantycznych różnic ekonomicznych między klubami nie było, a Hiszpania miała wyrównaną czołówkę, do której Betis chciał nawiązać, oczywiście opierając swoją ofensywę na Joaquinie. My szczerze mówiąc zawsze żałowaliśmy, że w swoim czasie nie poszedł wyżej, bo prawie zawsze gdy go oglądaliśmy – szalał. Był nie do zatrzymania.
Czy można nazwać go tutejszą legendą? Wychowanek, który przebijał się przez kolejne juniorskie kategorie, potem przez rezerwy, aż wreszcie wywalczył pierwszy skład w pierwszej drużynie. Z Betisem bił się w Lidze Mistrzów, czyli jak na ten klub, brał udział w wydarzeniach historycznych. Ale w 2006, czyli już po swoich najlepszych latach, postawił ultimatum: chciał odejść. Pozwolono mu, wybrał Valencię; 18 milionów euro to nie mało, ale dawniej mógł kosztować blisko trzy razy tyle.
Teraz gra w Fiorentinie, ze zmiennym szczęściem. Niedługo pewnie wróci na Benito Villamarin, bo od lat mówił, że tu zechce skończyć karierę. Co ciekawe, nawet gdy rozegra ostatni mecz, wciąż będzie mógł punktować u fanów Betisu, a to ze względu na to, kim chce zostać w “drugim życiu”:
Tak jest, Joaquin, fachowiec od zwodzenia obrońców, za kilka lat chce zostać fachowcem od zwodzenia byków na arenie. – Zawsze chciałem być torreadorem, nawet bardziej, niż piłkarzem. Uległem dopiero pod wpływem matki, która uznała, że to zbyt niebezpieczne.
Gdzie jak gdzie, ale w Sevilli tego typu zajęcie jest wyjątkowo szanowane. To bardzo istotny element tutejszej kultury i nie ma szans, choćby nie wiadomo ilu aktywistów na rzecz zwierząt protestowało, by stało się inaczej. Torreadorem Joaquin mógłby być i do późnego wieku, nie brakuje sześćdziesięcioletnich mistrzów piaszczystej areny, z roku na rok coraz bardziej gruntując swoją pozycję w miejskim krajobrazie, szczególnie w oczach Béticos. A już na pewno miałby jeden z najbardziej szalonych fachów wśród byłych piłkarzy, choć naprawdę oryginalnych kandydatur nie brakuje.