Mateusz Gamrot przebojem wdarł się do UFC. “Gamer” znalazł się już w czołowej piętnastce zawodników kategorii lekkiej największej federacji MMA na świecie. Z bilansem 3-1 puka do drzwi czołówki, nie brak mu pewności siebie, a i samo UFC ceni go na tyle, że w czterech walkach zgarnął trzy bonusy. Wypada się zastanowić – czy (lub gdzie) Gamrot ma sufit? I kto może być jego następnym przeciwnikiem?
Polscy kibice MMA są spragnieni gwiazd dużego formatu. Joanna Jędrzejczyk ostatni raz walczyła w UFC na początku 2020 roku. Jan Błachowicz wszedł na szczyt kategorii półciężkiej, ale nigdy nie był i pewnie nie będzie bestią medialną. Na dodatek – choć cieszynianin zapowiada powrót na wspomniany szczyt – stracił pas mistrzowski. Marcin Tybura kręci się w okolicach TOP10 kategorii ciężkiej amerykańskiego potentata MMA, ale trudno spodziewać się, że wejdzie jeszcze choćby do czołowej piątki.
Z tą trójką – ale i np. z Krzysztofem Jotko czy Karoliną Kowalkiewicz – przyjaźnimy się podczas sobotnich nocy w UFC od dawna. Ale Mateusz Gamrot jest powiewem świeżości. To oczywiście nie młoda, wschodząca gwiazdka, a ukształtowany zawodnik, który uznał, że Polska i KSW są już dla niego za małe. Przyszedł czas na sięganie gwiazd. Wielu mówiło, że i tak zbyt późno zdecydował się na podpisanie kontrakt z UFC. Ale “Gamer” przechodził do największej federacji świata z zerowym bilansem porażek i po tym, jak dzierżył dwa pasy mistrzowskie jednej z najsilniejszych organizacji MMA w Europie.
UFC wielu już jednak weryfikowało. Mogłeś być mistrzem swojego podwórka, a w Stanach Zjednoczonych przychodziło zderzenie ze ścianą. Zbyt mała wszechstronność stylowa, wcielenie w bardzo restrykcyjne ramy antydopingowe, większa konkurencja – to kilka z czynników, które powodowały, że gwiazdy spoza UFC wielokrotnie parzyły się na transferze do federacji zarządzanej przez Danę White’a. Znaków zapytania przy Gamrocie było sporo. Czy znakomite zapasy wystarczą? Może będzie widać, że Gamrot miał zbyt wygodnie w KSW? Czy nie spali się przy nowej presji?
Wątpliwości nie brakowało.
Mateusz Gamrot. Pół-udany debiut, a później już z górki
Przywitać się z nową organizacją ponosząc pierwszą porażkę w zawodowym MMA? Nie taki był plan Gamrota. Ale po przegranej na punkty z Guranem Kutateladze nie brakowało opinii, że Polak został skrzywdzony przez sędziów.
– Wiedziałem, że pierwsza runda była bardzo bliska, ale czułem, że ją wygrałem. Kiedy skończyła się walka Dan Hardy i Daniel Cormier pokazywali mi kciuki w górę. Jak nawet komentatorzy, którzy znają się na rzeczy, robili coś takiego, to śmiało pomyślałem: nie no, w takim razie chyba wygrałem. Kiedy usłyszałem werdykt, poczułem się, jakbym dostał bejsbolem. Dopiero z czasem do mnie doszło, co się stało – mówił Gamrot w programie “Oktagon Live”.
Ale Gamrot z Gruzinem i tak zgarnął nagrodę za walkę wieczoru. Szefom UFC przypadło do gustu zacięte starcie, a sam Polak nie załamywał rąk. Sugerował nawet, że włodarze przyznali mu bonus, bo po fakcie zorientowali się, że sędziowie byli dla niego niesprawiedliwi.
Jednak bonusy w wysokości 50 tysięcy dolarów za walki ze Scottem Holtzmanem i Jeremym Stephensem były już w pełni oznaką podziwu władz dla show, jakie Gamrot odstawił w klatce. Holtzmana w efektownym stylu znokautował – choć niektórzy drwili, że z takimi “waciakami” (pięściami niezdolnymi do nokautu) nie ma co się pchać do UFC. A już poddanie Stephensa najszybszą kimurą w historii UFC bez wątpienia zasługiwało na premię finansową.
Gamrot robi show w klatce. Podobnie było w miniony weekend, gdzie popisywał się znakomitymi akcjami zapaśniczymi w starciu z Diego Ferreira, by ostatecznie brutalnym kolanem pokiereszować żebra rywala i doprowadzić do przerwania pojedynku. Tym razem Polak nie dostał bonusu, ale otrzymał być może coś znacznie ważniejszego. W poniedziałek po gali został sklasyfikowany na dwunastym miejscu w rankingu dywizji lekkiej.
“Gamer” poluje na mocne nazwiska
W rankingach UFC klasyfikuje się tylko piętnastu najlepszych zawodników (lub zawodniczek) danej kategorii wagowej. Jest mistrz, poza nim piętnastu pretendentów ponumerowanych od teoretycznie najlepszego, a później tuziny zawodników, którzy dopiero biją się o to, by dostać się do czołówki.
Gamrot już po walce z Ferreirą rzucił wyzwanie Michaelowi Chandlerowi. – Wszyscy teraz wyzywają McGregora. Ale on był zawodnikiem pięć lat temu, teraz jest biznesmenem – nawiązał do tego, że były mistrz Bellatora zaczepił ostatnio Irlandczyka. – Chandler, masz bilans 1-2 w organizacji. Ponoć jesteś zapaśnikiem, tak? – szydził w rozmowie z Michaelem Bispingiem.
Walka z Chandlerem wydaje się jednak trudna, wręcz niemożliwa do realizacji. Amerykanin będzie pewnie mierzył wyżej – być może w przegranego walki Dariush-Makaczew, choć dziś logiczne byłoby wspomniane zestawienie Chandler-McGregor. O starciu Polaka z Irlandczykiem nie ma nawet mowy – mimo tego, że ten został ostatnio dwukrotnie rozbity przez Dustina Poiriera, to i tak cieszy się świetną opinią u Dany White’a. Do tego stopnia, że… przebąkuje się nawet o tym, że to McGregor mógłby dostać walkę o pas z Charlesem Oliveirą. Przed Justinem Gaethje czy wygranym walki Dariush-Makaczew.
Na ten moment każdy z wyżej wymienionych zawodników w kontekście walki z Gamrotem odpada. Przynajmniej na teraz – na najbliższe starcie. To kto dalej?
Gamrot kontra Dos Anjos/Ferguson, a może ktoś spoza TOP10?
Na szóstym miejscu sklasyfikowany jest Rafael dos Anjos. Brazylijczyk jednak kręci nosem na każde starcie z zawodnikiem spoza TOP10 lekkiej i ostatnio z pobłażliwością patrzył na zaczepki ze strony Rafaela Fizieva. A że Gamrot jest niżej w rankingu, to też może mieć problem z tym, by RDA zaakceptował walkę z Polakiem.
Siódmy w rankingu jest Tony Ferguson. To byłoby znakomite zestawienie dla Gamrota. “El Cucuy” wciąż jest jednym z najpopularniejszych zawodników UFC. Swego czasu dzierżył tymczasowy pas mistrzowski, ale nigdy nie doszło do jego walki z Chabibem Nurmagomedowem o unifikację pasów. Natomiast po przegranej z Justinem Gaethje w maju zeszłego roku ekscentryczny Ferguson nie jest już sobą. Na punkty, choć bardzo wyraźnie, przegrał i z Oliveirą, i z Dariushem. Został kompletnie zdominowany w parterze – czyli płaszczyźnie, którą uwielbia Gamrot.
Ale czy UFC wyśle Fergusona na starcie z Gamrotem? Choć Polak ewidentnie został polubiony przez matchmakerów organizacji, jak i samego Danę White’a, to wydaje się, że UFC da jeszcze jedną szansę Fergusonowi na odbicie się na kimś z czołówki. Jeśli znów przegra, to prawdopodobnie zostanie zwolniony lub zostanie klasycznym gatekeeperem – zawodnikiem doświadczonym, który nie jest już w stanie rywalizować na szczycie, więc jest przetarciem dla zawodników dobijających się do tej czołówki.
Za Fergusonem w rankingu jest Dan Hooker, ale on prawdopodobnie da sobie spokój z dywizją lekką i zejdzie do niższej kategorii wagowej. A dalej jest już McGregor, który ma już tyle otwartych frontów, że na nazwiska typu Gamrot nawet nie zerka. Irlandczyk albo zostanie zestawiony z Chandlerem, albo dojdzie do trylogii z Diazem, albo… Cholera wie. McGregora obowiązują inne zasady.
I przechodzimy wreszcie do być może najbardziej prawdopodobnych przyszłych zestawień Gamrota. Gregor Gillespie, Rafael Fiziev i Brad Riddell, czyli odpowiednio dziesiąty, jedenasty i czternasty zawodnik w rankingu. Armana Tsarukyana (13) od razu skreślamy, bo on ma już podpisaną walkę na najbliższe miesiące. Co z resztą? Gillespie zaczepia Fergusona i chciałby z nim walczyć. Fiziev rzuca wyzwania dos Anjosowi, Riddell czeka na swoją szansę. Z każdym z nich Gamrot może zawalczyć i jeśli mielibyśmy obstawiać, to byłby to ktoś z dwójki Gillespie-Fiziev.
Zawodnik z Kirgistanu – podobnie jak “Gamer” – przywitał się z UFC porażką, ale później wygrał pięć walk z rzędu (dwie przed czasem). Podobnie jak Gamrot ostatnią walkę stoczył w grudniu, więc będzie potrzebował podobnego okresu, by dojść do siebie. Wokół Fizieva powoli robi się głośno, ostatnio rozbił wspomnianego już Riddella i jest typowany do grona gości, którzy mogą wkrótce namieszać w czołówce dywizji lekkiej.
Ciekawym i również całkiem medialnym starciem dla Gamrota byłby pojedynek z Amerykaninem. Gillespie też ostatnio przed czasem wykończył Ferreirę i odbił się po gładkiej porażce z Kevinem Lee. W kontekście Gamrota, Fizieva i Gillespie mówimy właściwie o podobnych wartościach sportowo-marketingowych na ten moment. Moglibyśmy ich włożyć na półkę “przeszli przez nierankingowych zawodników jak burza, mają jedną porażkę na koncie i są przepełnieni apetytem na szarżę po czołowe miejsca w rankingu”.
“2023 będzie mój”
Gamrot tuż po walce z Ferreirą wykrzyczał, że rok 2023 będzie jego. Pomylił się i chodziło o 2022 rok? Wydaje się, że to była po prostu chłodna kalkulacja. Gamrot już przed starciem z Ferreirą mówił, że potrzebuje jeszcze kilku walk, by wejść na szczyt. Wyzwania będą coraz trudniejsze. Ale pytanie kluczowe jest takie – czy stać go na to, by znaleźć się w ścisłej czołówce?
Cóż, gdyby chodziło o inną kategorię wagową, to droga pewnie byłaby prostsza. Ale w dywizji lekkiej aż roi się od świetnych zawodników i uznanych nazwisk. Wielu uważa, że to najtrudniejsza kategoria wagowa w UFC. Choć niewykluczone, że – chociażby przez wysoki poziom rywalizacji – kilka nazwisk z tej dywizji umknie. Hooker chce zejść z kilogramami niżej, McGregor i Poirier powoli celują w półśrednią.
Jedno jest pewne – jeśli Gamrot w podobnym stylu wygra dwie kolejne walki, a później da show w wywiadach, to nikt w zagranicznych mediach nie będzie się wzbraniał przed tym, by w jednym zdaniu umieszczać nazwisko Polaka i zwrot “title shot”.
Czytaj też: