Dziwne wieści dopływają do nas z Bielska-Białej. Władze Podbeskidzia zdecydowały się cofnąć akredytacje dziennikarzom lokalnego portalu bielsko.biala.pl. W czwartek do redakcji strony zadzwonił rzecznik prasowy klubu, by poinformować o decyzji. W piątek pod stadionem doszło do jakichś żenujących scen między ochroną a redaktorami, którzy pomimo wspomnianego telefonu, podjęli próbę dotarcia do swojego miejsca pracy. Koniec końców, na mecz z Cracovią jednak nie weszli.
No cóż, wiele nie stracili, ale to oczywiście uwaga na marginesie. Jak zapewne wiecie, w przeszłości również miewaliśmy pewne problemy w temacie akredytacji. No dobra, dokładniej rzecz ujmując, my problemów nie mieliśmy z tym żadnych i tak wchodziliśmy tam, gdzie chcieliśmy, a mieli je ci, którzy te durne decyzje podejmowali. Jako „doświadczeni w bojach” czujemy się w obowiązku, by zabrać głos.
Czy jesteśmy zbulwersowani decyzją prezesa Wojciecha Boreckiego, który postanowił pójść na wojenkę z lokalnymi dziennikarzami?
Zupełnie nie.
Czy decyzja Wojciecha Boreckiego nas śmieszy?
Oczywiście, że tak.
W mediach pojawiły się dwie wersje na temat powodów jej podjęcia przez klub. Pierwsza: to odwet za dociekliwość dziennikarza w sprawie stypendiów przyznawanych piłkarzom przez miasto. Druga: to zemsta za podejmowanie tematyki korupcyjnej, w której przewijało się nazwisko prezesa Boreckiego. Nie chce nam się rozstrzygać, która z nich jest prawdziwa. Zresztą, ani o milimetr nie zmienia to tego, że cała afera nas bawi.
Dlaczego? Bo patrząc z szerszej perspektywy, to właśnie władzom Podbeskidzia powinno zależeć, by o ich klubie się pisało. Tym samym chcąc zaszkodzić mediom, zaszkodziły one sobie. To raz. Dwa – naprawdę trzeba być wyjątkowo naiwnym, by sądzić, że cofnięcie akredytacji spowoduje, że dziennikarz się przestraszy, „pójdzie po rozum do głowy” i przestanie podejmować niewygodne dla klubu tematy. Efekt znów będzie raczej odwrotny do zamierzonego.
Dziennikarz obejrzy mecz w telewizji, jego praca, owszem, będzie trochę utrudniona, ale tekst napisze, da radę. Najwyżej nie zrobi siedemnastej rozmówki z Piotrem Malinowskim, w której ten powie, że się starał, ale nie wyszło. Umówmy się, żadna strata. Za to będzie miał więcej czasu, by drążyć temat stypendiów.
Nie zdziwimy się więc, gdy okaże się, że będzie to sytuacja z rodzaju tych, w których miał być łomot, a wyszedł łomot w drugą stronę.
Fot. FotoPyK