Przejście Saula Nigueza do Chelsea było jednym z najgłośniejszych wydarzeń ostatniego dnia letniego okienka transferowego. W zasadzie, aby być precyzyjnym, było to jedno z najgłośniejszych wydarzeń nocy, już po oficjalnym zakończeniu okienka. Wypożyczenie z Atletico Madryt zostało bowiem ogłoszone już po północy. Problem w tym, że mamy grudzień, a Saul nie zrobił nic, za co można byłoby go pochwalić. Chłopak po prostu zniknął.
BYŁ MATERIAŁEM NA GWIAZDĘ
27-latek swoje pierwsze kroki na piłkarskich boiskach stawiał w Realu Madryt, z którym pożegnał się jeszcze w dziecięcym wieku. Trafił do najbliższego rywala Królewskich – Atletico – w którego barwach reprezentował kolejne młodzieżowe drużyny. Tym samym zapracował sobie na debiut w La Liga w wieku 19 lat. Z każdym sezonem jego rola w drużynie przybierała na znaczeniu. A mówimy przecież o drużynie, która pod wodzą Diego Simeone regularnie walczyła o mistrzostwo Hiszpanii i dochodziła do najważniejszych meczów w Lidze Mistrzów.
Sam Simeone był zachwycony młodym produktem klubowej akademii. Saul prezentował walory klasycznego środkowego pomocnika, który potrafi zarówno harować w defensywie pod własnym polem karnym, jak i zaskoczyć bramkarza rywali pod jego szesnastką. Skutkowało to regularną grą dla Los Colchoneros przez ostatnie sześć sezonów. Od rozgrywek La Liga 2015/16, ani razu nie zszedł poniżej trzydziestu ligowych występów.
– Saul cały czas się rozwija. Może grać na dowolnej pozycji. Potrafi wbiec z drugiej linii, strzelić, świetnie gra głową – wychwalał go na początku jego przygody z Atletico Simeone. Argentyńczyk nie wymienił co prawda dyscypliny taktycznej i umiejętności defensywnych, ale przecież wszyscy piłkarze Atletico pod jego wodzą muszą się takimi wyróżniać. To bowiem podstawa jego wizji futbolu, do której ewentualnie można dokładać kolejne elementy.
Saul czuł się na Vincente Calderon, a później na Wanda Metropolitano, jak ryba w wodzie. Menedżer zapowiadał, że jego podopieczny może stać się w przyszłości najlepszym środkowym pomocnikiem na świecie. Ten z kolei przy podpisywaniu kolejnego kontraktu zapewniał, że chciałby grać w Atletico do końca życia i mógłby podpisać dożywotnią umowę, gdyby tylko mu taką zaproponowano. Słodzeniu sobie nie było końca. Na boisku Hiszpan potrafił za to czarować, pomagając drużynie awansować do finału Ligi Mistrzów w sezonie 2015/16 w taki oto sposób:
https://twitter.com/ChampionsLeague/status/1462402665485242374?s=20
NERWOWY OSTATNI DZIEŃ OKIENKA
Jak to zwykle bywa, po latach wszystkie tego typu wypowiedzi zostają weryfikowane. W poprzednim sezonie forma Saula nieco spadła, a Simeone coraz częściej zaczął wpuszczać go tylko z ławki, lub zdejmował z boiska w trakcie spotkania. W lidze zagrał wówczas najmniej minut od sezonu 2014/15, gdy był jeszcze 20-latkiem. Już w marcu tego roku poinformował swoich pracodawców, że chciałby zmienić otoczenie i poprosił o poszukanie opcji do transferu. W grę wchodziły wówczas najsilniejsze europejskie kluby, tylko takie były bowiem w stanie spełnić oczekiwania finansowe piłkarza. W Atletico Hiszpan mógł liczyć na zarobki rzędu siedem milionów euro rocznie. Hiszpańskie media pisały o zainteresowaniu ze strony Juventusu, Bayernu Monachium, czy Paris Saint-Germain.
Pomocnik grał do końca sezonu w barwach Atletico, sięgnął po swoje pierwsze mistrzostwo Hiszpanii, po czym zaczął odświeżać konto Fabrizio Romano na Twitterze, aby dowiedzieć się, gdzie może wylądować przed nowym sezonem. Ostatecznie negocjacje transferowe przeciągały się na tyle, że zdążył zagrać jeszcze w trzech pierwszych kolejkach obecnego sezonu La Liga. Bayern był co prawda mocno zmobilizowany, by sięgnąć po Hiszpana, ale ten czekał na oferty z Premier League. Jego losy ostatecznie rozstrzygnęły się dopiero w ostatnim dniu okienka.
Roczne wypożyczenie do Chelsea nie było wcale łatwe do zrealizowania, bo dogadać musiały się ze sobą aż trzy kluby. Barcelona była w takich tarapatach finansowych, że była zmuszona pozbyć się Antoine Griezmanna, który powędrował na wypożyczenie do Atletico. Los Colchoneros nie byliby jednak w stanie udźwignąć finansowo tej transakcji, gdyby w klubie wciąż pozostał Saul. Ostatecznie po Hiszpana zgłosiła się Chelsea i cała układanka mogła dojść do skutku. Co ciekawe, otoczenie Saula i sam zainteresowany naprawdę śledzili tamtego dnia konto na Twitterze Fabrizio Romano. Jeszcze kilka minut po północy piłkarz nie wiedział, czy zdążył przejść do angielskiego klubu. Miał świadomość, że włoski dziennikarz po prostu może wiedzieć więcej niż on sam.
W CHELSEA JEST OD PODAWANIA WODY
Od tego momentu piłkarz zaczął po prostu znikać z radarów.
Szansę na debiut w nowym zespole i zarazem zaprezentowanie się przed fanami zgromadzonymi na Stamford Bridge dostał już w pierwszym spotkaniu, które Chelsea rozgrywała po jego przyjściu. Domowy mecz z Aston Villą w Premier League to idealne przetarcie dla zawodnika przyzwyczajonego do hiszpańskiego stylu gry. Jorginho usiadł na ławce, Saul dostał zielone światło. Sygnalizacja zmieniła się już w przerwie. Jego numer na koszulce został wyświetlony w kolorze czerwonym na tablicy sędziego technicznego już po 45 minutach gry. Jak podsumować jego występ? Najlepiej poprzez zaznaczenie, że kolejny raz zagrał w Premier League ponad miesiąc później. Pojawił się wtedy na boisku na dwie minuty.
– Cóż, to była trudna decyzja do podjęcia, ale widziałem, że sobie nie radzi. Popełniał naprawdę duże błędy – mówił Thomas Tuchel o ściągnięciu Hiszpana już w przerwie.
By podsumować dotychczasowy pobyt Saula w Londynie, wystarczy spojrzeć na liczbę rozegranych przez niego minut w zespole. Po trzech pełnych miesiącach w Anglii, Hiszpan wciąż ma w tym sezonie więcej minut wybieganych w tym sezonie La Liga, niż w Premier League. Mało tego, gdyby teraz zagrał w końcu jakiś mecz od deski do deski, to wciąż nie zmieniłoby tego stanu rzeczy. Jego jedyne dwa pozostałe występy ligowe to dwuminutowy epizod w meczu z Newcastle oraz kolejna rozegrana połówka z Watfordem. W tym starciu powtórkę miała sytuacja z jego debiutu. Niemiecki menedżer ponownie wysłał go pod prysznic po czterdziestu pięciu minutach, co skłoniło dziennikarzy do zadawania wielu pytań o hiszpańskiego pomocnika.
– Musimy go trochę lepiej zrozumieć. Nie pod względem językowym, ale z uwagi na jego mocne strony na boisku, to co może wnieść do składu. Myślę, że każdy gracz potrzebuje czasu na adaptację – uciekał w dyplomację Tuchel.
Oglądając mecz dało się jednak odczuć, że Saul jest po prostu niepasującym elementem układanki. Jedynym, który nie potrafi znaleźć swojego miejsca na boisku. Do tego popełnia rażące błędy z piłką przy nodze i nie popisuje się w defensywie.
Menedżer decyzję o zmianie tłumaczył jednak kwestiami taktycznymi. Uznał, że na boisko trzeba wprowadzić Thiago Silvę, który bardziej zorganizuje grę defensywną. Dzięki temu Trevor Chalobah powędrował na pozycję numer sześć. Doznał jednak kontuzji, która spowodowała, że najbardziej defensywnym pomocnikiem stał się Ruben Loftus-Cheek. O zmianie akurat Saula miała też decydować żółta kartka, którą Hiszpan otrzymał w pierwszej połowie. Nie ma co kwestionować decyzji taktycznych człowieka, który pół roku po objęciu zespołu wygrywał Ligę Mistrzów, ale jeśli na pozycji Saula grają ostatecznie Chalobah i Loftus-Cheek, to czy Saul wyprzedza kogokolwiek w zespołowej hierarchii? Tutaj raczej nie chodzi o taktykę, a po prostu zupełną nieprzydatność i zjazd formy piłkarza.
W systemie 3-4-3, którym grają The Blues pod wodzą Tuchela, hiszpański pomocnik może liczyć na jedno z dwóch miejsc dla środkowych pomocników. Problem w tym, że na tej pozycji w Chelsea gra dwóch gości, którzy właśnie zmieścili się w czołowej piątce plebiscytu Złotej Piłki. O ile nie musi to świadczyć o ich rzeczywistej pozycji w świecie futbolu, to raczej ciężko wyobrazić sobie, by Hiszpan z dnia na dzień kogoś z nich wygryzł ze składu. Patrząc na liczby rozegrane przez wszystkich zainteresowanych grą w środku pola we wszystkich rozgrywkach w tym sezonie, jego sytuacja wygląda dramatycznie:
- Jorginho – 1369 minut
- Mateo Kovacic – 1094 minut
- Ruben Loftus-Cheek – 710 minut
- N’Golo Kante – 708 minut
- Saul Niguez – 297 minut
NIE PRZESZEDŁ WERYFIKACJI
Tuchel musiał się już tłumaczyć nawet ze swojego wpływu na decyzję o wypożyczeniu Saula. Media zaczęły bowiem spekulować, że Niemiec był przeciwny takiemu ruchowi, a za podjęciem decyzji stoi klub, który zdecydował się na takie posunięcie wbrew menedżerowi.
– Transfer zarządu? Nie działamy w ten sposób. Do tej pory nie zrobiliśmy żadnego transferu decyzją samego zarządu albo moją indywidualną. Nad wszystkimi transferami zastanawiamy się wspólnie – mówił Niemiec.
Z obozu Chelsea zaczynają dochodzić plotki, że klub chciałby pożegnać się z Hiszpanem i spakować go w podróż powrotną do Madrytu już w styczniu. Takim scenariuszem nie jest podobno zainteresowany sam piłkarz, który zamierza dalej walczyć o swoje miejsce w składzie i udowodnić, że potrafi odnaleźć się w angielskim futbolu. Jego dalsza kariera stoi teraz pod dużym znakiem zapytania, bo po odbiciu się od Premier League, wątpliwe, by dalej był obiektem zainteresowań takich klubów jak Bayern, czy PSG.
Saul pozostaje jednym z największych niewypałów minionego okienka transferowego w Europie. Ciężko szukać drugiego piłkarza o tak wysokiej wartości rynkowej, który nie mając kontuzji, po prostu nie mieści się w składzie swojej drużyny. Ba, czasami jest sadzany na trybunach. W umowie rocznego wypożyczenia jest zapis, gwarantujący londyńczykom transfer definitywny piłkarza po wpłaceniu czterdziestu milionów euro na konto Atletico. Póki co o takim rozwiązaniu nie ma mowy, a The Blues prędzej byliby pewnie skłonni sypnąć trochę gotówki, by to wypożyczenie momentalnie przerwać.
Czytaj także:
- Najbardziej absurdalne gole w historii Premier League
- Jak długo Antonio Conte wytrzyma w Tottenhamie?
Fot. Newspix