Amsterdam Arena od 19 lat wygląda tak samo. Chłopak na zdjęciu – odwrotnie. W międzyczasie parę razy zdążył pomyśleć o końcu kariery, spędzić dziesiątki nocek jako stróż hotelu Maria w Strzelinie i przejść za 800 tysięcy euro do mistrza Polski. Wczoraj wrócił na ziemię Cruyffa. Rozpoznacie go od razu. – Historia zatoczyła koło. To chyba życie go tak wynagradza – mówi Zbigniew Masłowski, ojciec Michała.
***
– Radek Osuch mówi, że gdyby nie on, to Michał dalej byłby ogrodnikiem w Strzelinie.
– Radek lubi ubarwiać. Ale to fajny człowiek. Dla Michała najważniejszy. Wyciągnął go do Zawiszy, gdy wszyscy postawili na nim krzyżyk.
***
Wiosna, 2011. Masłowski studiuje we Wrocławiu marketing i zarządzanie. Gra w trzecioligowej Lechii Dzierżoniów. Dojeżdża na treningi starym Fiatem. W weekendy dorabia jako stróż hotelu Maria w Strzelinie. Ma już 21 lat. Dwa razy został skreślony w Śląsku Wrocław. Odbił się od ściany w Zagłębiu. Był na testach w Cracovii.
Zbigniew Masłowski: – W Śląsku w tamtym czasie był Rysiu Tarasiewicz. Michał przyjechał po meczu zadowolony. Uważał, że zagrał dobrze. Miała być druga tura. Nie załapał się nawet do tej drugiej. Po jakimś czasie spotykam Piotrka Piejko, który sędziował tamten mecz i mówi mi:
– Jak tam syn?
– Nie załapał się.
– Nie gadaj, przecież był najlepszy na boisku.
Tomasz Masłowski, brat: – Miał sporo pecha. Musiał trafić na odpowiednie osoby. Wtedy fajnie zaczęło się to nakręcać. Od trzeciej ligi do pierwszej, potem ekstraklasa. Cztery gole z Piastem. Powołanie do kadry. Aż w końcu trafił do Legii.
Masłowski w jednym z wywiadów powiedział, że urodził się na boisku. Nikt nie wiedział, o co mu chodzi. Ale teraz się domyślam. Z okna pokoju Michała widać stadion Strzelinianki. Piętro niżej są szatnie. Klub i mieszkanie mieści się w tym samym budynku.
– Pierwsze, co robi po przyjeździe do domu, to idzie do psa. Patrzy, czy ma czysto w budzie. Czy nic się nie zepsuło. Jak coś nie gra, to zaraz bierze się za naprawianie – mówi Zbigniew Masłowski. – Widzicie, ile ma do boiska. Pięć, dziesięć metrów. Jak ktoś wołał przed oknem, to Michał leciał. Drużyna oldbojów, Klub Anonimowych Alkoholików – wszyscy chcieli, żeby u nich grał. Nawet czekolady mu dawali, żeby popatrzeć jak drybluje. To, co osiągnął to talent, ale przede wszystkim praca. Piłka dzień w dzień. Jak najwięcej godzin.
Tomasz Masłowski: – Nawet jak nie było, gdzie grać to zawsze coś wymyślaliśmy. Fajnym rozwiązaniem była gra w pustym basenie. Gdy wszędzie było błoto, mokro, to wchodziło się do suchego basenu i traktowało go jako boisko. Były bandy, prowizoryczne bramki. Michał od początku musiał uczyć się grać technicznie, bo fizycznie nie miał ze mną szans.
Przeglądamy stare zdjęcia. Te z Amsterdamu pierwsze rzucają się w oczy. Masłowski pojechał tam na turniej jako piętnastolatek. Drużyna zajęła trzecie miejsce. Chłopak wyszedł na boisko, mimo że kilka dni wcześniej złamał rękę.
– Pomyślałby pan trzy lata temu, że wróci tu jako zawodnik Legii?
– W najśmielszych snach. Chociaż temat Legii istniał od jakiegoś czasu. Ale że tak szybko Liga Europy? Że Ajax? Do dziś pamiętam wypowiedź pana Mioduskiego, że wśród młodych interesuje go dwóch zawodników: Kędziora i Masłowski. Kędziora był nie do wyjęcia, bo z Lecha. No więc wychodziło na Michała. Ale potem ta kontuzja. Wszystko się przedłużyło. Aż w końcu zadzwonił, to było jak grom z nieba.
– Dopiero wtedy dowiedział się, że w młodości też kibicował pan Legii.
– Przezywali mnie Deyna. Chyba dlatego, że podobnie biegałem. Kibicowałem w latach 70. Legia grała z Feyenoordem. Stachurski, Gadocha, Piotrek Mowlik, biały kołnierzyk w bramce. To był zespół, który miał żelazny skład. W ogóle miałem kiedyś kolegę Furmana. Michał potem grał z jego synem. A teraz wychodzi na to, że znowu idzie do drużyny, gdzie jest… Furman. Legia to inny świat. On już jak jeździł tam na leczenie, to widać było, jaki jest zachwycony. W Bydgoszczy, jak chciał potrenować, to wszystko było pozamykane. Siedział ochroniarz, o 15 przekręcał klucz i do widzenia.
W Zawiszy zaczęło się od tego, że musiał schudnąć. U Trenera Kubota liczyła się tkanka tłuszczowa, a on miał sześć kilogramów za dużo. Wchodził stopniowo. Walczył z ustabilizowaniem formy. Mówiło się, że gra zbyt nonszalancko, ale po czterech golach z w meczu Piastem krytycy ucichli.
Tomasz Masłowski: – Pierwszego gola dla Zawiszy też strzelił z Piastem.
Zbigniew Masłowski: – Nie, pierwszy był z Termalicą.
– Nie, Gliwice. 90 minuta.
– A to wtedy, co myśmy się tak darli, że aż Aneta z góry przybiegała? Dziecko usypiała, a my wrzasnęliśmy po tej bramce, bo nie dość, że pierwsza to jeszcze w takim momencie.
– Był potem telefon? Michał mówił, że nie jest pan wylewny w pochwałach.
– Najczęściej ganię go za faule. Był taki mecz z Wisłą, starł się z Łukaszem Gargułą. Mówię mu: chłopie, ten facet tyle w życiu przeszedł, tyle urazów, a ty w niego wjeżdżasz. Później żałował. Ale czasem się nie zgadza. W meczu z Arką kiedyś wszedł na chwilę i od razu dwa faule. Ja wiem, że to wynik walki. Ale mówię mu: opanuj się. A on dalej swoje. – Jak obejrzysz powtórkę, to zadzwoń – powiedziałem. I tak z dobry tydzień trwała cisza. Dopiero ósmego dnia zadzwonił i mówi: miałeś rację.
– Sam też zmagał się z ciężką kontuzją. Faktycznie chciał zakończył karierę?
– Był taki moment, że chłopaki go pod drzwi przynieśli, bo nie mógł chodzić. Nikt nie umiał zdiagnozować, co mu dolega. Codziennie budził się z bólem w okolicach przywodziciela. Jeździliśmy po lekarzach, badano krew. Chyba rok to trwało. Wziąłem go do pracy w hotelu. Raz ja miałem nockę, innym razem on. Czasami siedział całą noc, a potem szedł na trening. Raz miał nawet wypadek samochodowy, być może trochę spowodowany tym, że w nocy nie spał. Mógł być zmęczony. Ale takie były realia. Radek Osuch mówi tak o tym ogrodniku, bo przycinaliśmy żywopłoty, zamiataliśmy liście. Mówiłem mu wtedy: zobacz, pieniądze leżą na ziemi.
– Nie boi się pan, że Warszawa go zmieni?
– Michał jest domatorem. Zawsze bolało go to, że jest daleko od domu. Wie, ile może i gdzie może. To jest jego największą siłą i chyba też wadą, bo wiadomo: dzisiaj jest taki świat, że trzeba być towarzyskim, wyrabiać sobie układy. Jak nie jesteś z nami, to jesteś przeciwko nam. Wierzę, że się nie zmanieruje. Jest taka zasada: ufaj, ale kontroluj. Jest teraz za daleko, więc muszę mu ufać.
PAWEŁ GRABOWSKI