Reklama

“Miesiąc opóźnienia w Rumunii to standard. Koledzy nawet nie reagują”

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

05 listopada 2021, 10:40 • 13 min czytania 5 komentarzy

Adrian Cierpka przez dobrych kilka lat dobijał się do Ekstraklasy – Miedź Legnica i Warta Poznań awansowały już bez niego – aż wreszcie udało mu się to w Górniku Łęczna, do którego przychodził jeszcze w II lidze. Mimo to po rozegraniu trzech meczów w tym sezonie, 26-letni pomocnik postanowił odejść do beniaminka rumuńskiej ekstraklasy CS Mioveni. Dlaczego zdecydował się na ten ruch? W czym piłka rumuńska różni się od polskiej i w jakim aspekcie może się bardziej podobać? Co w tamtejszych klubach jest normą, a u nas pewnie byłoby szeroko komentowane? Z jakiego powodu szef klubu myślał nad wycofaniem go z rozgrywek? Na co Cierpka nie zdecydował się jako nastolatek? Dlaczego tak niewielu brązowych medalistów z reprezentacji U-17 Marcina Dorny, do których się zalicza, zrobiło większe kariery? Zapraszamy. 

“Miesiąc opóźnienia w Rumunii to standard. Koledzy nawet nie reagują”
Zaczynając ten sezon w Górniku Łęczna, byłeś nastawiony na wyjazd w najbliższym czasie?

W lipcu przedłużyłem kontrakt z Górnikiem. Negocjacje się przedłużały, ale w końcu się dogadaliśmy. Wtedy raczej nie zakładałem, że lada chwila mogę gdzieś odejść, natomiast po pierwszych kolejkach w Ekstraklasie widziałem, że moja pozycja w zespole nie jest zbyt mocna. Ofertę z Rumunii przedstawiono mi nagle, miałem mało czasu, żeby się zdecydować. Chcę tu podkreślić, że to była tylko i wyłącznie moja decyzja, nikt z Łęcznej mnie nie wypychał.

Czyli z jednej strony czułeś, że twoje akcje w Górniku spadają, ale samemu nie planowałeś odejścia?

Można tak powiedzieć. Sygnał o opcji rumuńskiej dostałem po dwudziestym sierpnia. Szybko przeanalizowałem wszystkie “za” i “przeciw”. Na pewno nie było łatwo się zdecydować, dla wielu ten kierunek byłby nieoczywisty. Zawsze jednak chciałem spróbować swoich sił za granicą, więc skoro nadarzyła się taka okazja, postanowiłem z niej skorzystać.

Jakie miałeś największe rozterki przy namyśle?

To nie tak, że nic nie wiedziałem o rumuńskim futbolu. Wiele klubów jest dobrze znanych na naszym rynku, jak CFR Cluj, Rapid Bukareszt, Dinamo Bukareszt czy FSCB, czyli stara Steaua. Już po fakcie mogę powiedzieć, że ta liga jest mocna, ale nieraz słyszało się w środowisku, że kluby stamtąd są niewypłacalne. Rozmawiałem z kilkoma chłopakami, którzy kiedyś grali w Rumunii i też to potwierdzali. Jakieś wątpliwości były, ale uznałem, że to dobry rynek do pokazania się jako piłkarz.

CS Mioveni sprawi niespodzianką z UTA Arad? Kurs 3.70 w Fuksiarz.pl

Reklama
Nie pojawiało się zawahanie w tym kontekście, że wreszcie dostałeś się do Ekstraklasy, rozegrałeś trzy mecze i od razu miałbyś z niej odchodzić bez gwarancji, że kiedyś będzie do czego wracać?

Tak naprawdę w życiu nic nie jest gwarantowane. Faktem jest, że trochę to trwało, nim dobiłem do Ekstraklasy, długo na to pracowałem. Kiedyś sądziłem, że moje losy potoczą się trochę inaczej. Przy tym wyborze jednak zupełnie nie miałem rozterek typu “zamykam sobie drogę powrotu”. Wszystko zależy ode mnie. Jeśli będę się dobrze prezentował w Mioveni, to wiele furtek pozostanie otwartych lub nawet otworzą się nowe.

Jak duży wpływ na twój wybór miał ten wstydliwy dla Górnika mecz z Wartą Poznań? Przegraliście u siebie 0:4, zaliczyłeś godzinę, a tydzień później nie znalazłeś się nawet na ławce ze Śląskiem Wrocław.

Na pewno nie decydowało tylko to spotkanie i wydarzenia w kolejnych dniach. Podszedłem do tematu całościowo. Patrzyłem realnie, widziałem, jakie klub przeprowadza transfery. Kiedy więc odezwali się Rumuni, uznałem, że pójście do nich to najlepsze rozwiązanie.

Tak szczerze: kalkulowałeś trochę w ten sposób, że Górnik Łęczna i tak ma minimalne szanse na utrzymanie, że jest – jak to określił u nas dyrektor sportowy Veljko Nikitović – pierwszoligowcem w Ekstraklasie?

Mógłbym powiedzieć, że mieliśmy słaby początek sezonu, więc się zawijam, bo nie widzę szansy na poprawę wyników, ale tak nie myślałem. To akurat nie miało wpływu na moją decyzję. Początki faktycznie są ciężkie, wierzę jednak, że przy spokoju i stabilizacji drużyna wkrótce się odbije. Mecz z Rakowem był już jakimś pozytywnym zwiastunem.

Mówiłeś, że inni zawodnicy nie wyprowadzali cię z błędu co do potencjalnych zawirowań z pieniędzmi w Rumunii. No to jak to wygląda w praktyce?

Wiesz co, wiele klubów tutaj boryka się może nie z kłopotami finansowymi, ale właśnie z terminowością wypłat. Tutejsi zawodnicy podchodzą do tego normalnie, mają w tym temacie większy luz. W pewnym sensie traktują to jako codzienność. Jeśli jest miesiąc opóźnienia, powtarzają, że u nich to standard i nie za bardzo jest się czym przejmować. “Adrian, przyzwyczaj się, easy, easy” – powtarzają. Prędzej czy później wszystko zostanie zapłacone, więc na razie zachowuję spokój, zwłaszcza że kwestii finansowych nie stawiam na pierwszym miejscu. Jakieś zabezpieczenie w tym względzie mam. Od kolegów z drużyny wiem, że w innych klubach jest podobnie, a nieraz nawet o wiele gorzej. U nas jest miesiąc zaległości, w takim Dinamie Bukareszt sięgały one kilku miesięcy w zeszłym sezonie.

Michał Pazdan śmiał się w Weszłopolskich, że skoro zarabiał w Turcji trzy razy więcej, to mógł długo czekać na wypłaty. Ty w kwotach na papierze zyskałeś?

Tak jak mówiłem, przy tym transferze najważniejsze były sprawy sportowe, ale nie ukrywam, że zarobki też mam lepsze niż w Górniku. Oczywiście nie są to kwoty trzy razy wyższe.

Reklama

Skupiasz się przede wszystkim na piłce. W jakich warunkach możesz to robić?

Gdy pierwszy raz wpisałem w wyszukiwarkę frazę “Mioveni”, wyskoczyła mi fabryka Dacii z tego miasta. To jedna z największych samochodowych fabryk w Rumunii. Robi ogromne wrażenie. Widzę ją na co dzień, bo obok niej znajduje się nasza baza treningowa. Warunki do pracy są wystarczające, nie mogę narzekać. Stadion na 10 tys. widzów – skromny, ale schludny i wystarczający. Kilka lat temu przeszedł renowację. Przyjeżdżając z agentem na pierwszy mecz prosto z lotniska, byliśmy bardzo zaskoczeni żywiołowością dopingu. Porównując to z tym, co widziałem u nas, jest różnica. Ludzie są tu niesamowicie ekspresyjni. Trybuny w Rumunii często są bardzo blisko boiska i sędziów bocznych. Nie chciałbym się rozwodzić w tej kwestii, ale tutejsi kibice mają duży wpływ na poczynania arbitrów, którzy często przez to nie panują nad meczami. Jest inaczej niż w Polsce.

Teraz bardziej doceniasz polskich sędziów?

Nie chcę usprawiedliwiać naszej drużyny. Mówię całościowo, bo oglądam też inne mecze. Rzuciło mi się już w oczy, że sędziowie w wielu przypadkach nie panują nad wydarzeniami na boisku. W Polsce są przeciwnicy i zwolennicy VAR-u, ale po wyjeździe widzę, jaką on robi różnicę. Rumuni go nie mają, są plany, żeby wszedł od przyszłego sezonu i na razie arbitrzy często popełniają poważne błędy. Niestety, kilka razy się o tym przekonaliśmy. Z CFR Cluj przegraliśmy po golu z metrowego spalonego. Nam z kolei w którymś ze spotkań nie uznano w stu procentach prawidłowego gola. Z FCSB przy stanie 0:0 gospodarze otrzymali niesłuszny rzut karny. Burmistrz miasta po jednym z meczów był wściekły i zastanawiał się, czy nie wycofać klubu z rozgrywek. Mówił o tym wprost w mediach. Kazał nam później grać w specjalnych opaskach w ramach protestu. Ostatecznie wyszliśmy w nich jedynie na rozgrzewkę.

Tych pomyłek jest naprawdę dużo. To pierwsza rzecz, która mocniej przykuła moją uwagę. Mówię chłopakom, że jak wejdzie VAR, to sędziowanie znacznie się poprawi.

Ludzie z Mioveni cię wyskautowali czy to bardziej efekt pracy twoich agentów?

Mariusz Mowlik i agencja “11 – Football Players” zawsze działają. O wielu bieżących sprawach nie muszą mnie informować. Pojawiały się wcześniej jakieś zapytania, o których nie wiedziałem. Dopiero gdy nadeszła konkretna oferta, wszystko zostało mi przedstawione. Nie wiem, jak to się dokładnie odbywało, ale sądzę, że po prostu agencja wykonała dobrą robotę. Wszystko też się zbiegło. Mioveni nie miało wyników na początku sezonu i potrzebowało świeżej krwi, a jednocześnie moja sytuacja w Górniku Łęczna nie była najlepsza.

Na początku sezonu brakowało wyników? Mioveni po sześciu kolejkach miało na koncie trzy zwycięstwa, za to w ostatnich ośmiu meczach nie wygrało ani razu.

Tak, miałem na myśli dwa pierwsze spotkania, które Mioveni przegrało i zaczęło szukać kolejnych piłkarzy. Wtedy zaczęło się mną interesować, ale dowiedziałem się o tym trochę później. Kiedy tutaj przychodziłem, zespół znajdował się w środku tabeli, teraz jest trzeci od końca. W wielu meczach gramy jak równy z równym, ale nie potrafimy się przełamać. Wierzę, że uda się już w ten weekend.

Do tej pory zawsze wchodziłeś z ławki, ale w miniony weekend wreszcie rozegrałeś pełne 90 minut.

Potrzebowałem czasu, żeby okrzepnąć. Transfer został przeprowadzony bardzo szybko. Przyleciałem na testy medyczne, które trwały trzy dni. Po podpisaniu kontraktu wróciłem do Polski, żeby zamknąć wszystkie sprawy i po paru dniach wróciłem do Rumunii. Dopiero od tego momentu zacząłem rywalizację o skład. Trener wziął mnie na rozmowę i zapowiedział, że będę powoli wprowadzany do gry, bo muszę poznać wszystkie szczegóły taktyczne i tak dalej. Wytłumaczył mi, czego będzie oczekiwał. Przekonałem się, że to kompletnie inne granie i aklimatyzacja musiała chwilę potrwać.

Kompletnie inne granie, czyli?

Bardzo dużą wagę przywiązuje się do taktyki. Trener w trakcie tygodnia ciągle szuka nowych rozwiązań, choć przeważnie gramy systemem 3-4-3 lub 3-5-2. Powtarza jednak, że na wszystkie ewentualności musimy być przygotowani, dlatego próbujemy też innych systemów, przechodząc płynnie do 4-4-2 i 4-3-3. Naprawdę na początku było tego dużo, wiele taktyki na sucho, ze schematami. Ale nie narzekam, to dla mnie rozwijające, umysł otwiera się na nowe rzeczy.

W Polsce nie miałeś do czynienia z takim naciskiem na taktykę?

Nie, kompletnie nie. W żadnym wcześniejszym klubie nie spotkałem się z czymś takim. W Mioveni mamy mnóstwo odpraw przed meczami i po meczach. Niektóre potrafią trwać ponad godzinę. Musiałem się do tego wszystkiego wdrożyć.

Jakie wrażenie zrobiła na tobie rumuńska ekstraklasa? O ligach z tych rejonów często mówi się, że są mniej fizyczne, za to bardziej techniczne.

Moim zdaniem pierwszych 6-8 zespołów jest naprawdę mocnych. Widać, że ta liga się rozwija, również infrastrukturalnie i organizacyjnie. Co do samego poziomu, to faktycznie – zawodnicy mają tutaj więcej luzu w grze ofensywnej. Mniejsze jest przywiązanie do pozycji, częściej podejmuje się ryzyko, jest więcej akcji 1 na 1, wielu piłkarzy jest dobrze wyszkolonych. Nawet moja dziewczyna to dostrzega i mówi: – Kurczę, Adi, tu się naprawdę dużo dzieje, gra jest szybka, nie jest nudno, lubię tę ligę oglądać. W pewnym sensie mogę tu wyjść poza swoje dotychczasowe ramy, to dla mnie wyzwanie. My, jako beniaminek, też staramy się grać od tyłu, ale w późniejszych fazach meczu. Na początku w założeniu oddajemy inicjatywę przeciwnikowi i raczej dostosowujemy się do niego.

W ostatniej kolejce przegraliście 2:5 z Universitateą Craiova. Obejrzałem skrót, mocniej zamieszany byłeś tylko w pierwszego gola, gdy nie zdążyłeś doskoczyć do zawodnika podającego.

Analizując ten mecz, trener pretensje za ustawienie miał przede wszystkim do naszego skrzydłowego, choć oczywiście ja też mogłem być bliżej przeciwnika. Wcale nie musieliśmy przegrać tego spotkania. Szybko wyciągnęliśmy z 0:2 na 2:2, ale dostaliśmy karnego do szatni. W drugiej połowie stwarzaliśmy sytuacje. Zabrakło skuteczności, którą mieli gospodarze. Universitatea to klasowa drużyna, obecny wicelider. To mimo wszystko nie było słabe spotkanie w naszym wykonaniu.

Krótko mówiąc, teraz powinieneś grać więcej?

Mam taką nadzieję. Lepiej poznałem zespół, również pozaboiskowo. Na początku musiałem się zmierzyć z innym językiem, inną kulturą. Mówię po angielsku, ale w szatni nie wszyscy się w nim dobrze porozumiewają i komunikacja była utrudniona. Po dwóch miesiącach czuję się zdecydowanie pewniej.

Jak funkcjonujesz w rumuńskiej szatni? Łącznie z tobą, obcokrajowców w niej jest raptem czterech.

Ludzie w Rumunii są pomocni i otwarci, da się to odczuć na każdym kroku. Mimo że byłem nowy, chłopaki bardzo dobrze mnie przyjęli i początkowa bariera szybko topniała. Chcę też dać coś od siebie. To ja jestem gościem i muszę się dostosować. Uczę się rumuńskiego i dziś już dużo rozumiem, a jeśli chodzi o sprawy boiskowe, to praktycznie wszystko. Docelowo chcę komunikatywnie rozmawiać w tym języku.

Osiem meczów bez zwycięstwa i mimo to klub z Rumunii nie zmienia trenera. Cierpliwość działaczy musi być spora.

Reakcje na gorąco są tutaj bardzo ekspresyjne, szczególnie po porażkach. Na chłodno jednak widać, że w większości meczów nie byliśmy chłopcami do bicia, nie przegrywaliśmy w fatalnym stylu. Chwilami brakuje doświadczenia w decydujących momentach, kropki nad “i”. Dwa tygodnie temu do doliczonego czasu prowadziliśmy z Botosani i straciliśmy gola po prostym dośrodkowaniu. To mogło być nasze przełamanie, którego wyczekujemy.

Jak się żyje w Rumunii?

Z dziewczyną nie mieszkamy w Mioveni, które liczy raptem 40 tys. mieszkańców, tylko w Pitesti. To już blisko 160-tysięczne miasto. Jest położone blisko gór i naprawdę dobrze nam się tutaj żyje. Większych różnic w porównaniu z Polską nie ma. Jak mówiłem, Rumunia dynamicznie się rozwija i to widać. A do tego doświadczamy tutejszego luzu, braku pośpiechu. Temperament mieszkańców jest bardziej włoski. Ludzie piją kawkę w ogródkach, nie siedzą w domach, celebrują życie, jedzą późne kolacje. Inna mentalność.

Przesiąknąłeś nią?

Chyba tak. Z Karoliną poznajemy miasto i okolice. Jeżeli mam dzień wolny, sporo podróżujemy. Chcemy poznać Rumunię, jej kulturę. Byliśmy już w Bukareszcie, jest piękny. Na każdym kroku rzuca się też w oczy to, jaką popularnością cieszy się piłka. To zdecydowanie sport numer jeden i potem długo, długo nic. W Bukareszcie w każdej knajpie ogląda się tylko i wyłącznie mecze. Piłkarze mają tutaj wysoki status, są bardzo dobrze traktowani. Digi Sport ma cztery kanały, na których od rana do wieczora są mecze, skróty, analizy i różne materiały. Rumuni żyją futbolem 24 godziny na dobę.

Jedyny istotny minus to sytuacja z koronawirusem. Praktycznie wszędzie jest wymagany paszport civodowy. Rodzina chciała niedawno przyjechać i nie mogła, bo część osób nie była zaszczepiona i miałaby trudności na miejscu. Rumuńskie władze restrykcyjnie do tego podchodzą. Stadiony znów są pozamykane, gramy przy pustych trybunach. Może przynajmniej sędziowanie będzie lepsze (śmiech).

Piłkarze z ligi rumuńskiej regularnie trafiają do Włoch. Brałeś to pod uwagę przy podejmowaniu decyzji?

Nie patrzyłem na to. Wychodzę z założenia, że najpierw muszę się pokazać w obecnym klubie i zapracować sobie na coś więcej. W przyszłość nie wybiegam. No i wcale nie jest powiedziane, że będę chciał jak najszybciej odchodzić z Rumunii. Jak wspominałem, kluby z czołówki są mocne w każdym aspekcie i może z czasem nadarzy się okazja, żeby wewnątrz tej ligi zaliczyć awans sportowy. Nie zamykam się na żadne kierunki.

Grałeś kilka lat w Miedzi Legnica, która awansowała po twoim odejściu. Byłeś w Warcie Poznań, zacząłeś z nią sezon, który zakończył się sensacyjnym wejściem do Ekstraklasy. Miałeś poczucie, że ciągle coś przechodzi ci koło nosa w karierze?

Nie myślałem w ten sposób, naprawdę. I w Miedzi, i w Warcie odchodziłem w dobrych relacjach, wiele znajomości przetrwało do dziś. Każdy, kto mnie zna, wie, że może czasami brakuje umiejętności, ale nigdy pracowitości i wiary w siebie. Zawsze byłem przekonany, że w końcu dobiję do Ekstraklasy i udało się w Górniku Łęczna.

Byłeś ważną postacią reprezentacji U-17 Marcina Dorny, która w 2012 roku doszła do półfinału mistrzostw Europy w tej kategorii wiekowej. Jesteś w miarę usatysfakcjonowany, porównując swoją karierę z kolegami z tych czasów? Karol Linetty czy Mariusz Stępiński osiągnęli znacznie więcej, ale sporo zawodników kopie gdzieś po niższych ligach albo już nawet nie gra.

To, gdzie jestem, wynika też z działań, które podejmowałem. Najwidoczniej na ten moment na tyle mnie stać. Wiadomo, że po tamtym EURO każdy miał wyobrażenia, że będzie grał na najwyższym poziomie. Dziś jest na nim tylko kilku z nas. Człowiek jest tak skonstruowany, że zawsze chce więcej, ale nie czuję frustracji patrząc na swoje dotychczasowe losy. Może nie byłem aż tak dobry? Wierzę, że najlepsze dopiero przede mną.

W młodzieżówkach często grałeś na “dziesiątce”, dopiero z czasem się wycofywałeś w drugiej linii.

Byłem defensywną dyszką (śmiech). Bardzo miło wspominam kadrę Marcina Dorny, bardzo tego trenera szanuję. Wielu postrzegało nas przez pryzmat wyniku. Z dzisiejszej perspektywy dochodzę do wniosku, że ta drużyna wyniki osiągała w oparciu o dobry kolektyw i dobre przygotowanie taktyczne, natomiast rywale wielokrotnie przewyższali nas wyszkoleniem i umiejętnościami. Nadrabialiśmy to fizycznością i aspektami, o których mówiłem. Być może to też jedna z odpowiedzi, dlaczego indywidualnie niewielu z nas zrobiło duże kariery.

Mówiłeś o działaniach, które podejmowałeś. Masz również na myśli kroki niepodjęte? Przed pójściem do Miedzi Legnica miałeś ofertę z Anglii.

Zbiegła się ona z propozycją Miedzi. Musiałem wybierać, chcieli mnie w QPR. Po czasie myślę, że mogłem zdecydować inaczej. Może zabrakło trochę odwagi, do tego projekt w Legnicy został mi ciekawie przedstawiony. Wiadomo, jaki był plan: miał być szybki awans i perspektywa gry w Ekstraklasie. Ewentualne pretensje, że nie spróbowałem, mogę zgłaszać wyłącznie do siebie. Tym bardziej teraz przy ofercie Rumunów stwierdziłem, że drugi raz nie chciałbym czegoś żałować.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK


CZYTAJ TAKŻE:

Fot. FotoPyK/Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

5 komentarzy

Loading...