Dziwnie układa nam się ta kolejka Ekstraklasy. Faworyci w jej trakcie odwiedzają słabsze zespoły, ale nikt nie rozwija przed nimi czerwonego dywanu. Co prawda nie wiemy jeszcze, jak Pogoń Szczecin poradzi sobie w Warszawie (cóż, takie czasy!), ale na razie bez strat wyszła z tych wyjazdów tylko Lechia Gdańsk, a przecież i ona w Grodzisku Wielkopolskim drżała o wynik do doliczonego czasu gry. Śląsk Wrocław dostał w łeb od Bruk-Betu w Niecieczy, Lech Poznań podzielił się punktami ze Stalą w Mielcu, a dziś Raków Częstochowa – również bezbramkowo – zremisował z Górnikiem Łęczna.
Wynik niby lepszy niż w przypadku Jacka Magiery i jego ferajny, bo przynajmniej jest punkt, ale bez pudrowania – dla Rakowa to wstyd jak z Łęcznej pod Jasną Górę.
Górnik Łęczna – Raków Częstochowa. Tudor raczej nie wygryzie Iviego
Trudno było oprzeć się wrażeniu, że największy problem podopiecznych Marka Papszuna polegał na tym, iż myśleli, że ten mecz wygra się sam. Że nawet jeśli nie będą zamykać przeciwników na ich połowie, to prędzej czy później obetnie się Midzierski, coś zawali Pajnowski, stratę napędzającą atak zaliczy któryś z pomocników łęcznian i po dopełnieniu formalności będzie można układać sobie ten mecz po swojemu. Oczywiście były podstawy do takiego myślenia, bo do tej pory defensywa Łęcznej popełniała po kilka baboli w meczu. No ale raz, że tym razem było ich mniej, a dwa, że na etapie wspomnianych „formalności” też trzeba zachować koncentrację.
Efektem takiej postawy Rakowa była liczba jeden w rubryce „celne strzały” po 45 minutach. Rzadki widok. No ale skoro nawet rzut karny nie był wystarczająco dobrą okazją, by wskoczyła tam dwójka, no to nie ma co się dziwić. W końcówce pierwszej połowy Midzierski wyciął w polu karnym Niewulisa (jakkolwiek to zabrzmi, stoper gości był ich najgroźniejszym piłkarze w ofensywie), do piłki zamiast Lopeza, który pomylił się ostatnio z Bruk-Betem podszedł Tudor, ale walnął tylko w słupek. Niepocieszony mógł być cały Raków, ale szczególnie Walerian Gwilia. W tygodniu wykorzystał jedenastkę w Pucharze Polski, dziś wybór trenera był inny.
Poza tym Raków Górnik straszył, ale też nie tak mocno, by łęcznianie – wybaczcie – narobili przed nim porty. A gospodarze starali się też odgryzać i choćby Mak mógł bramkę sieknąć.
Górnik Łęczna – Raków Częstochowa. Bez goli
W drugiej połowie Maciej Gostomski już na ból pleców pracował. Raz, że musiał się trochę po murawie walać, a dwa, że robił to na tyle skutecznie, że koledzy mogą go po nich poklepać. Najbliżej gola Raków był wtedy, gdy po akcji Tudora Rymaniak strzelił w poprzeczkę. Nieporadna dobitka Iviego Lopeza (wyglądał dziś jak w pucharach, czyli słabo) wylądowała w bramce, ale okazało się, że po interwencji golkipera Hiszpan pomógł sobie ręką. Gdy już łęcznianie się nakręcili, nie było na nich bata – nie wyglądali tak jak pierwszoligowiec, któremu przychodzi grać poziom wyżej. Próbowali między innymi Gutkovskis, Musiolik, Petrasek czy wracający do gry Cebula, ale nic z tego.
Co więcej, łęcznianie pracowali też na bramkę. Powinien strzelił ją Krykun po ładnym dograniu Serrano, ale zamknięcie oczu i pieprznięcie na siłę, przy sporej swobodzie, okazało się – no niespodzianka – średnim pomysłem. Mógł ją strzelić w końcówce Mak, ale czujny był Kovacević, który – jakiś pozytyw dla Rakowa – do pięciu czystych kont z pucharów dołożył pierwsze ligowe.
Mogło być lepiej, ale i tak gospodarze mogą sobie zbijać piony. Górnik Łęczna, Górnik Łęczna, nie tylko Lubelszczyzna, ale też Wielkopolska jest ci wdzięczna.
Fot. newspix.pl