Trochę sielankowo mogło się zrobić w Lechii Gdańsk, której pod wodzą Tomasza Kaczmarka prawie wszystko dotychczas wychodziło. Drużyna z Trójmiasta stała się kandydatem do walki o najwyższe lokaty. Wydawało się więc, że pokonanie u siebie wciąż bardzo nierównego Górnika Zabrze nie stanowi jakiegoś wielkiego wyzwania. Tymczasem skończyło się na remisie i to takim ze wskazaniem na gości.
Lechia Gdańsk – Górnik Zabrze: zapracowany Kuciak
To Dusan Kuciak – a nie Grzegorz Sandomierski – w kilku przypadkach uwijał się jak w ukropie i ratował skórę swoim kolegom. Gdyby nie słowacki bramkarz, Górnik niechybnie wracałby do domu z pełną pulą. Obronienie petardy Roberta Dadoka (dziś jeden z najlepszych w Górniku) czy potencjalnego samobója Michała Nalepy to były interwencje wysokiej klasy, a trzeba jeszcze wspomnieć o wymagających próbach Lukasa Podolskiego i Jesusa Jimeneza.
Trener Jan Urban wreszcie wyszedł z przodu trójką Nowak-Jimenez-Podolski, o co aż się prosiło już tydzień temu, ale wówczas szansę od początku dostał Piotr Krawczyk. To trio momentami funkcjonowało nieźle, choć możliwości ma znacznie większe. Poldi nadal długimi fragmentami znika, natomiast Jimenez w drugim meczu z rzędu sprawiał wrażenie lekko… hmm, chwilami nieobecnego, przymulonego, zniechęconego. To tylko nasze wrażenie z boku, ale wydaje się, że Hiszpan gdzieś zagubił entuzjazm w swojej grze, którym imponował jeszcze niedawno z Wisłą Płock.
Lechia Gdańsk – Górnik Zabrze: niepewny Wiśniewski
Lechia lepiej prezentowała się przez 20-25 minut, a potem do głosu zaczęli dochodzić przyjezdni ze Śląska. W drugiej połowie – cholernie nudnej, w porównaniu do pierwszej – również to zawodnicy Urbana byli groźniejsi. Niepocieszony może być Bartosz Nowak, który przed przerwą zdobył bramkę po świetnym obróceniu się w polu karnym i płaskim strzale, a mając sytuację łatwiejszą, posłał piłkę wysoko nad poprzeczką. Do tego Conrado raz ofiarnie zablokował Manneha. O niefortunnej interwencji Nalepy zmuszającej Kuciaka do wysiłku już mówiliśmy (Jimenez dobijał w będącego na spalonym Nowaka).
Gospodarze po przerwie głównie bili głową w mur. Dość powiedzieć, że najgroźniejszy moment to obiecująco wyglądająca bomba Macieja Gajosa z jakichś trzydziestu pięciu metrów. A wcześniej, poza zachęcającym początkiem, też szału nie było. No i nie zapominajmy, że szybki gol Łukasza Zwolińskiego wziął się przede wszystkim z fatalnego rozegrania Przemysława Wiśniewskiego, który na dodatek później nie zatrzymał napastnika Lechii w polu karnym. Kapitan Górnika zanotował jeszcze kilka innych chwil słabości i przy mniej wyrozumiałym arbitrze miałby problem z dotrwaniem do końca spotkania. W zabrzańskiej defensywie ponownie najpewniejszy był Rafał Janicki.
W ekipie biało-zielonych za kartki pauzował Jarosław Kubicki i dało się to odczuć. Egzon Kryeziu nie wypadł źle – to on przy akcji bramkowej przejął piłkę po błędzie Wiśniewskiego – ale w środku pola nie wszystko funkcjonowało tak, jak zazwyczaj. Rozczarowali także zmiennicy, nie wnieśli żadnego ożywienia. Być może właśnie tego obawiał się Jan Urban, który do ostatniego gwizdka nie skorzystał z ani jednego rezerwowego, choćby na symboliczną zmianę.
Tomasz Kaczmarek nadal ma świetny bilans w Ekstraklasie w postaci czterech zwycięstw i dwóch remisów. Ten mecz jednak pokazał, że jego drużynie jeszcze sporo brakuje, by tydzień w tydzień spełniać oczekiwania. Tyle dobrze, że teraz czeka ją wyprawa na obiekt Warty Poznań, gdzie będzie zdecydowanym faworytem. Górnik natomiast otrząsnął się po smutnym 0:1 z Wisłą Kraków i chyba mimo wszystko pozytywnie nakręcił przed starciem z Zagłębiem Lubin.
CZYTAJ TAKŻE:
Fot. Newspix