Od weteranów PNA słyszałem, że tegoroczna edycja nie porwała. Poprzednie były ciekawsze, po brzegi wypełnione niespodziankami, a worek z golami rozwiązywano niemal codziennie. Nie wiem, może miałem szczęście do meczów, ale jeśli w tym roku było słabo, to naprawdę jestem ciekaw, jak wyglądają udane mistrzostwa Afryki. Bo ja, już teraz, kupuję. Biorę z całym dobrodziejstwem inwentarza. Z wadami i zaletami.
Piłkarsko nie ma nawet jak porównywać tej imprezy z poważniejszymi rozgrywkami. Dajcie spokój: czwarte miejsce zajęła ekipa, w której grają goście na co dzień występujący w Hong Kongu, na Gibraltarze i w Andorze. Ale jest w afrykańskim futbolu wyraźny aspekt podwórkowego grania, który dla mnie był powiewem świeżego powietrza. Najbardziej podobały mi się właśnie te starcia, gdzie gracze kompletnie zapominali o taktyce i zwyczajnie ganiali od jednego pola karnego do drugiego. Ile w tym było radochy, ile szalonej improwizacji! Owszem, europejski przeciętniak zgniótłby pewnie wszystkich w tym turnieju, choćby przygotowaniem taktycznym i dyscypliną. Ale nasz futbol wydaje mi się mocno wyprany z takiej radości grania, chyba dopiero PNA mi to uzmysłowiło. Może tak musi być, jeśli chce się wskoczyć na najwyższy poziom – piłka to presja, piłka to praca, piłka to koncentracja, piłka to poważna sprawa. I jakkolwiek tu też dla zawodników stawka była duża, a lekceważenia i luzu nie było, tak jednak frajdy z ganiania za gałą jakby znacznie więcej.
Nie będę ukrywał: PNA śledzi się też dla folkloru. Można się śmiać, kpić ze słabej organizacji, kolejnych absurdów, ale prawda jest taka, że one dodają mistrzostwom Afryki uroku. Tego specyficznego, rodem z filmów nagrywanych przez Kartofliska.pl, z “Ósmej Ligi Mistrzów”. Dzień w dzień zdarzały się jakieś kwiatki, których w Europie nie zobaczysz: a to szamani. A to golkiper z figurką spidermana na szczęście. Niezapomniane cieszynki Kidiaby. Losowanie pomiędzy Mali i Gwineą. “Fear and Loathing in Malabo”, czyli zamieszki podczas półfinału. A już finał to kosmiczna dramaturgia, choć przecież po 120 minutach wyjątkowej piłkarskiej bryndzy. Gervinho wyłączony nawet z oglądania jedenastek, szalona radość Renarda, Kuffour w związku z przegranym zakładem obcinany na łyso afrykańskiej telewizji…
Powiem wprost: mam nadzieję, że PNA nigdy nie będzie w pełni profesjonalnie zorganizowane. Do tego będzie dążyć CAF, ale gdy wszystko zostanie dopięte na ostatni guzik jak w EURO, zarżnie się klimat. Jasne, wiele pamiętnych chwil z PNA to typowo piłkarskie emocje, ale też wiele wynikło z niemal półamatorskiego sznytu organizacyjnego. Gdzie indziej może by to raziło, ale oglądając z dystansu, tej imprezie z tym do twarzy.
Brawo też dla Eurosportu za odważną decyzję, by postawić na ekspertów z Afryki, a nie wyłącznie na profesjonalnych komentatorów. Niektórym pewnie to przeszkadzało i rozumiem ich odczucia – było nie było, komentowali amatorzy, często mówiący niewyraźnie, mało fachowo. Ale dla mnie ich komentarz doskonale korespondował ze wszystkim tym, co działo się w Gwinei Równikowej. Tam też bywało półprofesjonalnie, a dzięki temu – wesoło i barwnie. “Eksperci” tacy jak Mamadou Diouf idealnie wpisywali się w tę konwencję. Ta impreza nie byłaby bez nich taka sama i jeśli ktoś mnie kiedyś zapyta o dramatyczny finał PNA z 2015, to owszem, najpierw opowiem o jedenastkach, ale potem sam spytam: ty, a pamiętasz jak Mamadou komentował? Bomba, co?
Ktoś zagrał w tym turnieju lepiej, ktoś gorzej. Były gwiazdki, gwiazdeczki, rozczarowania, Wybrzeże Kości Słoniowej po tylu latach wreszcie zgarnęło tytuł. Ale ja nie jestem w stanie wyróżnić poszczególnych nazwisk, drużyn – dla mnie zwycięzcą był nastrój. Atmosfera. Unikalna. Zupełnie inna niż to, czym karmię się piłkarsko na co dzień. Dlatego oglądając mistrzostwa Afryki czułem się trochę jak na wczasach.
Były naprawdę niezłe, wypocząłem!
Leszek Milewski