Zimowe okna transferowe zwykle nie przyprawiają o nagłe podniesienie ciśnienia i palpitacje serca. Dwa najciekawsze deale zostały przeprowadzone na najgorętszej linii Florencja-Londyn-Wolfsburg, gdzie pierwsi sprzedali drugim Juana Cuadrado, a do Niemiec, za kosmiczną kasę, wrócił Andre Schuerrle. Cóż, mogło być lepiej, ale kilka interesujących transferów wykoleiło się dosłownie na ostatniej prostej.
O tyle lepiej, że w sumie warto się przyjrzeć tym największym transferom, do których koniec końców NIE doszło. Tak, tak, to nowoczesny futbol i świat nowych mediów. W czasach transferowych telenowel na miarę Fabregasa, Suareza i Neymara, które trwały przez kilka okienek, całkiem interesująco robi się nawet wokół tych zawodników, którzy ostatecznie pozostali w swoich starych klubach. Oto te najgłośniejsze “prawie-się-udało”.
Emmanuel Adebayor – z Tottenhamu do West Ham United
Na tę chwilę w drużynie Kogutów jest miejsce tylko dla jednego wysuniętego napastnika i na pewno nie jest nim Togijczyk. Harry Kane ma dwie nokautujące zalety. Po pierwsze, jest Anglikiem. Po drugie, ma świetną, życiową formę. Do tego niedawno podpisał nowy, czteroletni kontrakt. Adebayor to jednak piłkarz z określoną marką. Na ławce jest mu zdecydowanie za ciasno, dlatego szukał rozsądnego wyjścia, choćby tymczasowego. Na regularną grę w Tottenhamie, także z uwagi na niechęć fanów, ale również trenera Mauricio Pochettino, nie ma właściwie żadnych szans.
– Jeśli mam być szczery, to lepiej byłoby, gdybyśmy wszystkie mecze rozgrywali na wyjeździe. Nie jest łatwo, jeśli wychodzisz na boisko, a fani po kilku minutach zaczynają na ciebie buczeć – powiedział Adebayor po przegranej ze Stoke na White Hart Lane, czym kompletnie przerąbał sobie u kibiców.
Prezes wykonał ukłon, godząc się na większościowy wkład w kosmiczne wynagrodzenie napastnika wynoszącego 100 tys funtów tygodniowo. Oferty wypożyczenia złożyły Queens Park Rangers, Crystal Palace i West Ham United. Klub ochoczo zaakceptował dwie pierwsze, odmawiając jedynie tym ostatnim. Problem w tym, że Adebayor chciał trafić właśnie do West Hamu i tylko tam, co właściciel Spurs – Daniel Levy – własnoręcznie zablokował. Uznał, że kluby dzieli zbyt mała różnica punktów w tabeli. Tym sposobem świetny napastnik w sile wieku przez najbliższe pół roku będzie kisił się na ławce.
Rickie Lambert – z Liverpoolu do Aston Villi
Tutaj wszystko było już przygotowane i każda ze stron wydawała się być zadowolona. Wystarczyło nagryzmolić parafki na umowach. Liverpool miał z nawiązką odzyskać wydaną na Lamberta pół roku temu gotówkę, dokładnie 5 milionów funtów. On z kolei trafiłby do Aston Villi. Klubu, w którym miałby znacznie większe szanse na grę. W ostatniej chwili transfer odkręcił sam piłkarz, stwierdzając, że w sumie woli walczyć o pierwszą jedenastkę w Liverpoolu.
Ambitnie. W tym sezonie zagrał tylko cztery pełne mecze. Latem do klubu do klubu trafi kolejny napastnik – Divock Origi – aktualnie wypożyczony do francuskiego Lille. Wtedy Lambert chyba nie będzie miał wyjścia. Jak na razie musi ścigać się z Danielem Sturridgem, Fabio Borinim i Mario Balotellim. No dobra, tylko Sturridgem i Borinim, ten ostatni się nie liczy.
Wesley Sneijder – z Galatasaray do Juventusu
O powrocie Holendra do tej bardziej piłkarskiej części Europy mówi się właściwie co pół roku, od samego momentu dziwnej decyzji kontynuowania kariery w Turcji. Na początku stycznia włoskie media były praktycznie pewne jego powrotu do Włoch. Chodziło o Juventus. Agent nie raz, nie dwa rozmawiał z władzami Bianconerich. Zapewniał, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Wstępnie uzgodniono nawet pensję – 4,5 miliona euro netto rocznie. Sprawa rozbiła się jednak o pieniądze, które chcieli Turcy. Oczekiwali oferty w okolicach 15 milionów. Juventus doszedł do granicy niecałych dziesięciu i spasował. A Sneijder wypuścił tweeta, zachęcającego kibiców do wspierania Galaty w walce o piątą gwiazdkę, do której brakuje jeszcze jednego mistrzostwa. Innymi słowy – kupujcie karnety, bo jednak zostaję.
Sneijder to piłkarz o jakości, która wystarczyłaby do gry na tym najwyższym poziomie, w najlepszej lidze. Tymczasem, przynajmniej kolejne pół roku, wciąż spędzi w Turcji, szerszej publiczności prezentując jedynie w meczach reprezentacji. A czas leci. Trzydziestka na karku. Trochę szkoda.
Martin Montoya – z Barcelony do Fiorentiny
Transfer idealny. On przyszedłby za grube pieniądze, do przeciętnej ligi włoskiej, na dzień dobry ze statusem gwiazdy. Viola z kolei miała okazję rozsądnie zainwestować część pieniędzy z transferu Juana Cuadrado. Montoya jest względnie młody, z potencjałem. Jedyne, czego mu brakuje, to regularna gra. Agent zapowiadał, że wyjazd z Barcelony jest niemal przesądzony. Sam chłopak również chciał spróbować sił w innym miejscu, ale w ostatniej chwili na drodze stanęły dwa problemy.
Pierwszym były oczywiście pieniądze. Barcelona oczekiwała oferty na poziomie zapisanej w kontrakcie klauzuli, czyli nawet 25 milionów euro. Na taki wydatek Fiorentina pozwolić sobie nie mogła. Poza tym do akcji wkroczył Luis Enrique, zapewniając młodego piłkarza, że jest ważną częścią projektu. I z transferu nici.
Asier Illarramendi – z Realu Madryt do Arsenalu/Liverpoolu/Athletiku Bilbao
Transfer tego chłopaka do ekipy Królewskich od samego początku wydawał nam się dziwny. Ani nie było to znane nazwisko, ani nie było słychać o nim jako o gigantycznym talencie. I ta cena… Prawie czterdzieści milionów euro. Liczono, że w perspektywie czasu zastąpi Xabiego Alonso. Ten odszedł, a Bask siedzi na ławce, będąc daleko w tyle za świetnym Tonim Kroosem. Teraz do młynka defensywnych pomocników wkręcony został jeszcze Brazylijczyk Lucas Silva. Ciasno jak w metrze w godzinach szczytu. W kuluarach mówi się, że Illarra ma słabą głowę i nie wytrzymuje napięcia psychicznego, nakładanej na niego presji.
Nic dziwnego, że temat błyskawicznie podchwyciły kluby angielskie, szczególnie Arsenal i Liverpool. W grę wchodził też Athletic Bilbao, ale i ich oferta został odrzucona. Transfer przyblokował Carlo Ancelotti, uznając Illarramendiego za bardzo przydatnego. Trudno się nie zgodzić, bo jako zmiennik jest jak znalazł. Brendan Rodgers ponoć odłożył temat do lata. Do tego momentu Liverpool, już bez Stevena Gerrarda, będzie przygotowywać mega ofertę.