Z dobrej strony pokazali się na Lechu w swoim debiucie w roli beniaminka. Potem wygrali z mistrzem Polski. Z Lechią, Pogonią i Śląskiem – czyli drużynami z aspiracjami – wywalczyli po punkcie. Dokładnie taki sam scenariusz napisał się, gdy pojechali do Częstochowy. Radomiak bez dwóch zdań potrafi grać z czołówką. Złośliwi powiedzą, że odbijają sobie to meczami ze słabszymi (porażki w Płocku i Mielcu), ale my złośliwi być nie zamierzamy, bo podopieczni Banasika zagrali dziś naprawdę dobre spotkanie.
I – jeśli spojrzeć w terminarz – wszystkich najgroźniejszych rywali mają już odhaczonych. Patrząc na tabelę, do końca rundy zostało im tylko Zagłębie Lubin, ale trudno też stawiać “Miedziowych” na tej samej półce co Raków czy Pogoń. Paradoksalnie można wysnuć wniosek, że to wręcz kłopot dla Banasika, ale przecież takie spotkania jak dziś nakazują sądzić, że beniaminek naprawdę może w tej lidze namieszać. Zwłaszcza, że to nie był wcale żaden fartowny podział punktów. Oczywiście, skórę musiał ratować parę razy Majchrowicz, ale generalnie – raczej nikt w Częstochowie nie ma prawa mieć powodów do poczucia niesprawiedliwości.
Zaczęło się… fatalnie dla Radomiaka. Minęło ledwie sześć minut, a Raków już miał jedną bramkę do przodu. Największe zasługi ma przy tym trafieniu Leandro, który wraz z Rossim próbował zablokować wrzutkę Iviego Lopeza. Wyskoczył z wyciągniętą ręką, obrys ciała został w oczywisty sposób powiększony, nie ma tu za bardzo pola do innej interpretacji niż rzut karny. A ten został zamieniony na gola przez Lopeza, który wyczekał do końca Majchrowicza.
Reakcja Radomiaka? Tym razem nie musieliśmy czekać do przerwy na suszarkę trenera, by nagle zobaczyć odmienioną drużynę. Gola (jednego z dwóch dzisiaj) zdobył Maurides, któremu trzeba poświęcić kilka zdań. Już po samej aparycji widać, że nie jest to gość, którego chciałbyś spotkać po północy na radomskim osiedlu. Jego postawna postura i siła fizyczna sprawiają, że śmiało mógłby startować w konkursie „największy kabanos ligi”. Choć nie miał do tej pory po swojej stronie konkretów, to Dariusz Banasik wolał posadzić Angielskiego na ławce, nawet mimo faktu, że publicznie wbijał szpilkę w Brazylijczyka za to, że mógłby dawać Radomiakowi więcej:
– Maurides musi się wziąć do roboty. Powtarzam, że to jest zawodnik, który ma bardzo duże możliwości. Trzeba z nim porozmawiać, musi grać w meczach tak, jak na treningach. Dostał szansę już trzy razy, jeśli nie zacznie ich wykorzystywać, nie będzie grał – mówił przed meczem.
Publiczna mobilizacja widocznie podziałała. Maurides najpierw odpowiednio przyłożył głowę do świetnej wrzutki Jakubika (typowa setka, każdy szanujący się napastnik na tym poziomie musi to strzelić), a później – już w drugiej połowie – wyprowadził Radomiaka na prowadzenie. Kozak wygrał pojedynek na boku, wypuścił Radeckiego, jego strzał został odbity przed siebie przez Trelowskiego… Wystarczyło dobić, ale Maurides raz, że znalazł się w odpowiednim miejscu, dwa, nie spieprzył pozornie łatwo wyglądającej roboty. Wiele o jego możliwościach mówi też fakt, że Radomiak – mimo rosłych stoperów Rakowa – chętnie posyłał na swojego napastnika wrzutki. A on zwykle robił z nich użytek w postaci próby strzeleckiej.
To oczywiście Raków częściej miał inicjatywę, zwłaszcza, że przez większą część meczu gonił wynik. Kilka sytuacji miał – głównie za sprawą szalejącego Iviego Lopeza. Hiszpan najbardziej zaimponował nam w akcji, w której wszedł pomiędzy dwóch piłkarzy Radomiaka jak do swojej chaty, a potem posłał bombę sprzed pola karnego, choć – kto wie, kto wie – być może bardziej zaimponował Majchrowicz, notujący naprawdę świetną (i ładną!) interwencję. Ivi spartolił także setkę, bo tak trzeba powiedzieć o jego strzale prosto w bramkarza, gdy piłkę jak na tacy wyłożył mu Tudor. Raków także często atakował wrzutkami. Dwie świetne okazje miał Gutkovskis, obie zmarnował (raz uderzył niecelnie, za drugim razem zablokował go Rossi). Arak z kolei – również głową – trafił w słupek. Raków w końcu wcisnął wyrównującego gola. Tudor, mimo że wylądował na glebie podczas swojej szarży, szybko się zebrał i dograł akurat tam, gdzie Musiolik szukał sobie przestrzeni. Wyszło z tego naprawdę efektowne trafienie głową. Na koniec meczu ze swojej kępki z wolnego uderzał jeszcze Ivi Lopez, pomylił się nieznacznie.
To remis, z którego bez dwóch zdań cieszyć się może bardziej Radomiak. Podoba nam się ekipa Banasika. Warta Poznań rok temu na tym etapie dopiero się rozkręcała. Nie chcemy dmuchać w balonik, ale czy to nie brzmi jak zapowiedź fajnej historii? Chyba tak. Zwłaszcza, że Radomiak zdał już kilka trudnych egzaminów.
Fot. FotoPyK