Widzew już witał się ze zdobyciem stadionu GKS-u Tychy, już widział siebie na fotelu lidera. Ale – sensacyjna dla kibiców Widzewa wiadomość – w końcówce zagrał minimalistycznie, bronił wyniku, za co został raz, że ukarany, a dwa, że przez byłego widzewiaka. Tego na pewno łodzianie jeszcze nie widzieli – chyba, że widzieli. Ale pomimo tego gorzkiego finiszu trzeba powiedzieć, że był to nie tylko kolejny solidny mecz RTS-u, ale też taki, który po raz kolejny zdradził nam, że jest tu potencjał na jeszcze więcej.
GKS TYCHY – WIDZEW ŁÓDŹ: ZAMKNIĘTA PIERWSZA POŁOWA
Widzew w pierwszej połowie narzucił GKS-owi swoje warunki. Te warunki polegały na tym, że nawet jak gospodarze zbliżali się do pola karnego, to nic z tego nie mieli. Nawet nie potrafili oddać strzału – pierwszy jakikolwiek przydarzył im się w trzydziestej minucie. Żytek po wrzutce uderzył głową, choć w zasadzie należy to uznać za zgranie, podanie – Reszka złapał piłkę do koszyczka.
Neutralizacja GKS-u była na pewno czymś, co należy odnotować, ale z przodu widoczny był brak Letniowskiego. Kontuzjowany Letniowski dawał dużo nieprzewidywalności w środku pola, czasem potrafił wymyślić coś z niczego. Co prawda swoje grał Hanousek, który umiał zaskoczyć, to nieszablonowym strzałem z ostrego kąta (gdy wszyscy spodziewali się podania), to próbą błyskotliwego podania (gdy wszyscy spodziewali się strzału zza szesnastki). Ale wciąż brakowało tej pomysłowości Letniowskiego, Mucha nie dawał tej jakości.
W konsekwencji Widzew coś tam tworzył, ale z naciskiem na “coś tam”. Piłka klasycznie szukała Bartka Guzdka, z tym, że młodzieżowiec nie potrafił tego zamienić na groźny strzał. Nieźle uderzył też Michalski z dystansu ale brakowało Widzewowi kropki nad i. Przewaga w środku pola, by nie powiedzieć kontrola wydarzeń, nie przekładała się na dogodne szanse.
GKS TYCHY – WIDZEW ŁÓDŹ: TA OSTATNIA MINUTA
Tuż po zmianie stron GKS wyszedł na innej energii i pierwszy raz w tym meczu przejął inicjatywę.
Był Grzeszczyk uderzający głową, były blokowane w ostatniej chwili nieźle zapowiadające się strzały Wołkowicza i Żytka. Ale dziura w siatce, którą trzeba było zawiązać, nie zrobiła się po strzale a’la Tsubasa któregokolwiek z piłkarzy GKS-u.
Choć być może powinna, z tym, że Janiak rozegrał kontrę tak skandalicznie, że Derbin w zasadzie na zasadzie przykładu mógłby go zdjąć tuż po niej. Nedić kapitalnie wywalczył piłkę na własnej połowie, pociągnął piłkę- uciekł nawet od faulu taktycznego. Rozegrał do Janiaka z nadzieją, że za chwilę ten mu odegra – i odegrać powinien, bo Nedić szedłby wtedy sam na sam. Ale Janiakowi włączył się Maradona i wybrał beznadziejnie. Poszedł sam, a gdyby odegrał – czysta sytuacja GKS-u.
Niedźwiedź zareagował po godzinie, wpuszczając Gołębiowskiego i Montiniego. Obaj od razu zaznaczyli swoją obecność – Gołębiowski kąśliwym strzałem z dystansu, a Montini asystą. Akcja Włocha ładna – pokręcił na skrzydle, a potem posłał idealną piłkę na głowę Danielaka. Co ważne – podanie wymierzone w punkt, między obrońców, choć na pewno nie da się tu rozgrzeszyć Nedicia i Szymury, przecież Danielak jest jednym z najniższych piłkarzy na boisku.
Widzew w kolejnych minutach pozwolił GKS-owi na to, by zaatakować, co ostatecznie się zemściło, ale trzeba przyznać – w pierwszych minutach GKS walił głową w mur. Jak miał szansę Kargulewicz, to i pudłował, i jeszcze był na spalonym. Nic nie żarło tyszanom, takie robienie dymu. Łodzianie mogli podwyższyć wynik po kontrze trzech na jednego, ale tym razem Gołębiowski źle się zabrał z piłką – inna sprawa, że obrońcy GKS-u wracali jak na motorynkach, przewaga szybko prysła.
Wydawało się, że wydarzeniem końcówki będzie powrót na boisko Aziza Tetteha w Widzewie, ale w doliczonym czasie gry Widzew już się nie bronił – Widzew dał się zepchnąć. W doliczonym czasie gry konsekwencją tego był fantastyczny gol Grzeszczyka – uderzył zza szesnastki, z prostego podbicia, z pierwszej piłki. Gdyby przyjmował, pewnie ktoś z widzewiaków by doskoczył. A tak pozamiatane, fantastyczny strzał.
Widzew może żałować, ale biorąc pod uwagę, że niektórzy piłkarze wciąż dopiero uczą się gry Niedźwiedzia, że dopiero wrócił Tetteh, Letniowskiego nie było, a mimo to łodzianie byli o włos od wygranej na tak trudnym terenie… Cóż, kolejny mecz, który pokazuje, że to może być ich sezon.
GKS TYCHY – WIDZEW ŁÓDŹ 1:1 (0:0)
Grzeszczyk 90 – Danielak 69