Damian Szymański strzelając wyrównującego gola z Anglią już na zawsze zapisał się w historii polskiej piłki. Dołączył do bardzo elitarnego grona: tylko trzynastu reprezentantów biało-czerwonych trafiało do siatki Synów Albionu. Co by się dalej w jego karierze nie wydarzyło, o ten mecz i o tę bramkę pewnie będzie pytany do końca życia, a niektórzy kibice powinni zacząć odróżniać go od Sebastiana Szymańskiego. No właśnie, czy z czasem tych pytań o kadrę może być więcej i będą one miały szerszy wymiar?
Damian Szymański – bohater meczu Polska – Anglia
Odpowiedź na to pytanie jest mocno niejednoznaczna. Z pewnością pomocnik AEK-u Ateny jest jednym z największy wygranych tego zgrupowania i zwiększył po nim swoje notowania, mimo że został przecież na nie wezwany w ostatniej chwili. Paulo Sousa jego i Bartosza Slisza dowołał dopiero w drugim dodatkowym rzucie, bo początkowo ogłoszono jedynie sprowadzenie posiłków w osobach Jakuba Kamińskiego i Kamila Piątkowskiego. Straty w środku pola były jednak tak duże (Mateusz Klich, Kacper Kozłowski, Piotr Zieliński), że selekcjoner nie miał wyjścia i musiał sięgnąć po piłkarzy, z których pierwotnie nie planował teraz korzystać.
500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!
Sam fakt dowołania właśnie Szymańskiego nie był szokiem, bo Sousa praktycznie od początku swojej kadencji miał go na radarze. – Znalazłem się na liście czterdziestu zawodników, których sztab kadry zaprosił na pierwszą rozmowę, ale na nic po cichu nie liczyłem. Byłem wtedy po ośmiu meczach, wcześniej pauzując przez całą jesień. Zakładałem, że selekcjoner będzie chciał mieć piłkarzy od dłuższego czasu grających systematycznie. Mnie pewnie jeszcze dobrze nie znał, więc nie widziałem większych szans na powołanie. Może gdybym od początku sezonu grał w AEK-u tak jak teraz, byłoby inaczej – mówił nam w kwietniu sam zainteresowany.
Męki w Rosji i nici w nodze
Znajdował się wtedy w swoim najlepszym okresie, odkąd zimą 2019 wyjechał za granicę. Był już na stałe zawodnikiem AEK-u, który wykupił go z Achmata Grozny. Miał pewne miejsce w składzie, strzelał gole, był wybierany piłkarzem miesiąca w greckiej ekstraklasie. Mógł grać w sposób, który najbardziej lubi, czyli łącząc zadania defensywne z ofensywnymi.
W Rosji natomiast zupełnie nie mógł się odnaleźć. Dotyczy to zarówno miejsca do życia (mieszkanie w hotelu przez cały czas), jak i spraw sportowych. – Trener Raszid Rachimow po pierwszych zajęciach powiedział mi, że zamierza zrobić ze mnie „szóstkę” i podczas meczów mam nawet nie wychodzić z koła środkowego. Przerywanie akcji i podanie do kolegi w pobliżu – to były moje zadania. Nie protestowałem, nie była to dla mnie zupełna nowość, chciałem się uczyć. Graliśmy w systemie 3-5-2, zostałem ustawiony zaraz przed trójką stoperów. Nie było szans wykazać się w ofensywie i trochę się męczyłem. Lepiej czuję się jako „ósemka”, gdy oczywiście muszę wracać do obrony, ale w odpowiednim momencie mogę też pójść do przodu. Uważam, że bardziej jestem pomocnikiem wybieganym niż statycznym, który stawia tylko początkowy stempel w akcji. W AEK-u te role są płynne. Czasami jestem „szóstką”, czasami jedną z dwóch „ósemek”. Zdarzało się nawet, że byłem „dychą” – tłumaczył Szymański.
Skończyło się na tym, że w pierwszej rundzie ligi rosyjskiej rozegrał dziewięć meczów, a drugiej zaledwie cztery. U nowego trenera Igora Szalimowa nie zagrał już potem ani razu. Miało być inaczej, ale niemal od razu doznał kontuzji, wypadł na kilka tygodni, a gdy wyzdrowiał, był już pewny, że chce odejść.
Wypożyczenie do Aten spadło mu jak z nieba. Tam odżył i pokazał się z na tyle dobrej strony, że po paru miesiącach został wykupiony. Żeby jednak nie było za ładnie, nowy sezon zaczął od poważnej kontuzji. Zaczęło puchnąć mu ścięgno Achillesa i okazało się, że trzeba wyciąć torbiel na nodze, którą już kiedyś miał operowaną. Gdy przeprowadzający zabieg grecki lekarz ją otworzył, okazało się, że Szymański miał w niej… nici po poprzedniej operacji. To było szczęście w nieszczęściu, bo gdyby w takich okolicznościach drugi raz zerwał Achillesa, byłby już nie do odratowania. A tak skończyło się na straconej jesieni 2020 i eksplozji formy na początku tego roku.
Wymiana za Piotra Wlazło
Od tej pory może się on skupić tylko na piłce i gonieniu straconego czasu. Dla niego to w pewnym sensie norma, ciągle musiał coś nadrabiać. Najpierw, kiedy jako 16-latek opuścił rodzinny Kraśnik na rzecz Bełchatowa i oswajał się z takimi rzeczami, jak testy szybkościowe na fotokomórkach. Potem musiał się uzbroić w cierpliwość, żeby mocniej zaistnieć. Michał Probierz widział go w pierwszym zespole “Brunatnych”, ale po paru tygodniach rozstał się z klubem.
Szymański zadebiutował dopiero po spadku do I ligi, 21 sierpnia 2013 roku. Dziewiętnastoma występami i dwoma golami pomógł w szybkim awansie i wreszcie mógł posmakować Ekstraklasy. Pokazał się z dobrej strony, ale znów los zadbał, żeby przypadkiem nie poczuł, że jest za dobrze. Szymańskiego nie opuszczały problemy zdrowotne, zerwał ścięgno Achillesa (to właśnie wtedy nici musiały zostać mu w nodze) i nie pomógł zespołowi w trzech ostatnich spotkaniach, które doprowadziły do ponownego spadku. Jego rozbrat z meczowym graniem trwał od maja 2015 do marca 2016. Wrócił, gdy drużyna była już w rozsypce i nie zapobiegł kolejnemu krokowi w tył. Bełchatów zleciał do II ligi, więc stało się jasne, że ktoś z takim potencjałem musi szukać dla siebie nowego miejsca.
Na szczęście Probierz przypomniał sobie o zdolnym chłopaku, którego widział w GKS-ie i wziął go do Jagiellonii. Nie była to jednak bajkowa historia. Wychowanek MUKS Kraśnik po raz pierwszy musiał zmierzyć się z tym, że nie gra regularnie, kiedy jest zdrowy. Frustrowało go to, nie mógł się pogodzić z rolą rezerwowego. Kulminacja nastąpiła po przyjściu Ireneusza Mamrota. Doszło do pyskówki z trenerem i Szymański mógł się pakować. Ostatecznie stał się on częścią transakcji z Wisłą Płock, oddającej do Białegostoku Piotra Wlazło. Z dzisiejszej perspektywy brzmi to absurdalnie, ale Wlazło wówczas był po najlepszym sezonie w karierze – piłkarskiej Polsce przedstawił się hat-trickiem z Ruchem Chorzów (pamiętny gol z połowy boiska) – a Jagiellonia oddawała przecież swojego rezerwowego.
Dość szybko stało się jasne, kto zrobił lepszy interes. Szymański w Płocku pięknie się rozwinął i mając 22 lata otrzymał od Jerzego Brzęczka kapitańską opaskę. Zaprezentował pełnię swoich atutów, wyrastając na wyróżniającą się w Ekstraklasie “ósemkę”. Po półtora roku został sprzedany do Groznego za 1,5 mln euro. Wlazło z kolei w Jagiellonii radził sobie niewiele lepiej niż jego poprzednik i bez żalu został oddany do Termaliki, w której wrócił na właściwe tory.
Reprezentacyjne przetarcie u Brzęczka
Do Rosji Szymański wyjeżdżał już jako czterokrotny reprezentant Polski. W międzyczasie Zbigniew Boniek podjął najgorszą decyzję w czasie swoich ośmioletnich rządów w PZPN-ie i stery selekcjonerskie powierzył Jerzemu Brzęczkowi. Ten na starcie wykreował kilku nieoczywistych kadrowiczów, na czele z Rafałem Pietrzakiem i właśnie Damianem Szymańskim. Dostał on ponad pół godziny w debiucie nowego selekcjonera z Włochami w Lidze Narodów, potem wszedł na końcówkę sparingu z Irlandią, a w rewanżu z Italią po raz pierwszy zaczął od początku. Miał pecha, bo trafił na moment, w którym Brzęczek zdecydował się na eksperyment bez skrzydłowych (i bez wahadłowych, graliśmy czwórką w obronie). Środek pola z Szymańskim, Góralskim i Linettym kompletnie nie funkcjonował, do przerwy graliśmy tragicznie. Unormowało się to dopiero po wejściu od razu na drugą połowę Jakuba Błaszczykowskiego i Kamila Grosickiego, a ofiarami zmian zostali Linetty i Szymański.
Później bohater tekstu dostał jeszcze kilkadziesiąt sekund z Portugalią i na długi czas wypadł z reprezentacyjnego obiegu. Mogło się nawet wydawać, że to etap zamknięty, ale w Grecji rozwinął skrzydła na tyle, że już bez żadnej podpórki w postaci trenującego go wcześniej w klubie selekcjonera ponownie wypłynął na biało-czerwone salony. Z San Marino Szymański wykorzystał szansę, rozegrał bardzo dobrą pierwszą połowę. Zaliczył asystę i asystę “niewidzialną” (będąc na spalonym, przepuścił piłkę do Linettego), a powinien mieć jeszcze jeden konkret, lecz po jego podaniu stuprocentową sytuację zmarnował Karol Świderski. W hierarchii środkowych pomocników ustawił się przed Bartoszem Sliszem i dlatego w środę to on zmienił mającego żółtą kartkę Grzegorza Krychowiaka.
Weryfikacja dopiero nadejdzie
Ileż się musiało wydarzyć, żeby Szymański wszedł z Anglią na boisko! Najpierw pecha w losowaniu testu na koronawirusa miał Mateusz Klich. Później kontuzji wykluczającej ze zgrupowania doznał Kacper Kozłowski. W samym meczu Krychowiak w dość głupi sposób zarobił “żółtko”, w innym przypadku zapewne grałby do końca. Wszystko poskładało się tak, żeby 26-latek wreszcie zameldował się na murawie w meczu życia.
I teraz trzeba rozdzielić jego gola od całokształtu gry. Przy bramce zachował się perfekcyjnie: znalazł miejsce, idealnie wbiegł w tempo i wyskoczył tak, że Luke Shaw nie mógł nic zrobić. Tego nikt mu już nie zapomni.
Nie zmienia to faktu, że gdyby nie bezcenne wyrównanie, zmiana Szymańskiego raczej nie byłaby oceniana pozytywnie. Najpewniej dominowałyby opinie, że po jego wejściu straciliśmy kontrolę w środku pola. Momentami widać było, że tempo i intensywność grania jest dla niego dużym wyzwaniem. Pewnie dochodziła też trema. Kilka razy się pogubił. Raz od razu to naprawił przechwytem, których łącznie zanotował dwa. Liczby potwierdzają, że ogólnie było mocno średnio: 0/3 w pojedynkach na ziemi, 2/2 w powietrzu, 14 kontaktów z piłką, 5 strat, 5/8 w celności podań. Ale wiadomo, ten gol sprawia, że wszystko idzie w niepamięć, przynajmniej na chwilę. Tak było, jest i będzie. Radosław Kałużny w eliminacjach do MŚ 2002 strzelił hat-tricka Białorusi, choć generalnie grał fatalnie, co po latach przyznał w swojej autobiografii. Mimo to rzecz jasna dostał najwyższe noty i został bohaterem dnia.
Damianowi życzymy jak najlepiej, bo to po prostu fajny gość, a takim zawsze łatwiej się kibicuje. Jeśli jednak nie chce być meteorem w reprezentacji, musi prezentować jeszcze wyższy poziom niż do tej pory, zwłaszcza że na jego pozycji rywalizacja jest olbrzymia. Zakładając, że wszyscy są do dyspozycji, Paulo Sousa ma do wyboru Modera, Krychowiaka, Klicha, Linettego, Kozłowskiego, Góralskiego, Bielika i dopiero potem Szymańskiego, Augustyniaka czy Slisza. Oczywiście bramka z Anglią trochę układ sił zmienia, selekcjoner siłą rzeczy da mu kredyt zaufania, ale musi go szybko wykorzystać, bo konkurencja długo czekać nie będzie.
– Na pewno chciałbym jeszcze trafić do ligi z top5 w Europie, ale nie mam określone, że musi chodzić o Hiszpanię czy Anglię. Może uda mi się rozegrać jakiś niesamowity sezon, który da mi kolejnego mocnego kopa? Zobaczymy. Na tę chwilę swojego sufitu nie widzę – mówił nam Szymański w przytaczanym już wywiadzie.
Teraz otwiera się taka szansa. Przed nim być może najważniejsze tygodnie w karierze.
Fot. FotoPyK