Mecze z reprezentacjami pokroju San Marino mają to do siebie, że po ich zakończeniu należy bardziej niż zwykle zachować powściągliwość w ocenianiu poszczególnych piłkarzy. Klasa rywala powoduje, że taka rywalizacja nie jest do końca miarodajna, choć z drugiej strony zakrzywilibyśmy rzeczywistość, mówiąc, że nie można w tych okolicznościach zapracować na negatywną weryfikację. W tej kwestii powinniśmy być zgodni: ona miała miejsce. Paradoks polega na tym, że chodzi o piłkarza, którego brak na pierwotnej liście powołanych wśród wielu kibiców wywołał falę zdziwienia.
Cóż, na tę chwilę jedynym zdziwionym może być Paulo Sousa. Zdziwionym na widok roszczeniowych komentarzy, że Jakub Kamiński po niezłym starcie sezonu zasługiwał na szansę w reprezentacji Polski. Rzecz w tym, że Portugalczyk chyba znowu miał rację. Jeśli młodzieżowiec kreowany na najlepszego w realiach Ekstraklasy jest najgorszy na boisku podczas spotkania z San Marino, to… Nic dodać, nic ująć.
500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!
Jak tu znaleźć okoliczności łagodzące?
Trudna sprawa. Okej, mówimy o debiucie w dorosłej kadrze, czyli wydarzeniu, które nie raz potrafiło związać nogi piłkarzom nawet o lepszym potencjale. Ale przy każdym tego typu argumencie zawsze będziemy wracali do punktu wyjścia, faktu, że to mecz z amatorami. Idealne pole, żeby pobawić się piłką. Popisać się czymś nietuzinkowym, zagrać na fantazji, pokazać pewność siebie a nawet bezczelność. Jeśli mieliśmy oczekiwać ciekawych obrazków w ofensywie, to właśnie od takich zawodników jak Jakub Kamiński. Tymczasem dostaliśmy występ, który podważa sens powoływania wychowanka Lech Poznań przynajmniej na najbliższy czas. Oczywiście nie skreślamy go, każdy zasługuje na drugą szansę, lecz pozostawione złe wrażenie z czasem będzie trzeba wymazać. A to za kadencji Paulo Sousy wcale może nie być takie proste.
19-latek zaliczył wczoraj 18 strat. Wygrał tylko jeden pojedynek, nie potrafił zdobyć przestrzeni dryblingiem, pod względem szybkościowym też zaprezentował się nie najlepiej. Nawet na tle Puchacza po drugiej stronie boiska, do którego można mieć szereg zastrzeżeń, walory fizyczne Kamińskiego wypadały dość blado. To o tyle zastanawiające, że piłkarz Lecha słynie z dobrych parametrów. No i mówimy o 90 minutach rywalizacji, pełnoprawnej szansie, która dawała debiutantowi multum możliwości. Bo nie dość, że Kamiński zagrał na pozycji, którą bardzo dobrze zna, to jeszcze był pozbawiony zadań defensywnych. Słowem: lepszego przetarcia z kadrą narodową mieć nie można. Niestety – nasz nowy reprezentant po prostu się spalił. Był jak ten niezły przystojniak na imprezie, który w założeniu powinien mieć powodzenie, ale w praktyce nie potrafił poderwać nawet dziewczyny, której nikt nie chce.
JAKUB KAMIŃSKI DO REPREZENTACJI POLSKI? SPOKOJNIE
Kamińskiemu nie pomógł występ Zalewskiego
Doskonale pamiętamy nastroje panujące w kibicowskim narodzie, kiedy selekcjoner podał listę powołanych na wrześniowe zgrupowanie. Podważano obecność Nicoli Zalewskiego, domagano się Kamińskiego. Później atmosferę wokół obu nazwisk podsyciły słowa Paulo Sousy przed meczem z Albanią. Portugalczyk stwierdził, że po treningach to piłkarz Lecha, nie AS Romy, ma krótszą drogę do grania. Wyglądało to jak lekkie pomieszanie z poplątaniem, tym bardziej że Kamiński został dowołany. Boisko pokazało jednak, dlaczego Ekstraklasa w oczach Sousy nie cieszy się zbyt dużym zainteresowaniem. I dlaczego prędzej na angaż do kadry może liczyć rezerwowy klubu Serie A z tego samego rocznika.
Zalewski, mimo krótszego występu, niewątpliwie wygrał wewnętrzny pojedynek z Kamińskim. Wygrał pięć z sześciu pojedynków na ziemi, wchodził w dryblingi, szukał sytuacji jeden na jeden i zaliczył ładną asystę. Chyba nie trzeba podkreślać, jak źle świadczy to o bardziej doświadczonym przedstawicielu polskiej ligi. To nie jest tak, że chcemy Kamińskiego zgnoić. Nie zostawić na nim suchej nitki, całkowicie podważyć jego talent. Nie zrozumcie nas źle. On go ma i z pewnością gdzieś kiedyś rozkwitnie, tyle że już raczej poza Polską. Trzeba jednak mieć na uwadze, że nawet mały wycinek czasowy pozwala ocenić, kto z piłką się lubi, a kto niekoniecznie. Kto wywodzi się z innego systemu szkolenia niż polskie, kto jest potencjalnie Świętym Graalem, którego tak ochoczo poszukujemy po eksplozji talentu Piotrka Zielińskiego. Prawda, mimo że na razie szczątkowa, leży na boisku.
Nawet jeśli mecz z San Marino nie jest idealnym wyznacznikiem, to i tak wielu głowom na pewno dał do myślenia. Choćby w takim kontekście, że – czy tego chcemy, czy nie – 19-latek z dwoma meczami w seniorskiej piłce prezentuje się bardziej obiecująco niż równolatek mający tych występów 90. Jakby nie patrzeć, to punkt dla Paulo Sousy.
Fot. Newspix