Pięć lat temu rozpoczął się trudny proces odbudowy Zawiszy Bydgoszcz. W wyniku konfliktu między właścicielem a kibicami klub znalazł się w kompletnej ruinie. Zostały tylko zgliszcza. Tak naprawdę niewiele brakowało, by zniknął z piłkarskiej mapy Polski, ale dzięki zaangażowaniu wielu osób udało się uniknąć realizacji najczarniejszego scenariusza. Natomiast ceną tej wojny była konieczność startu od B-klasy, a władze stowarzyszenia najpierw musiały uporządkować gruzowisko. Owocem żmudnej pracy jest to, że bydgoska drużyna szybko odbiła się od dna, a niedawno wywalczyła awans do 3. ligi. Działacze „Zetki” podkreślają, że zakończono pierwszy i według nich najważniejszy etap realizacji projektu.
Cztery awanse, uzyskane w tak krótkim czasie, mogą świadczyć o tym, że droga na obecny poziom rozgrywkowy nie była szczególnie wyboista i wymagająca. Że Zawisza zwyczajnie musiał pokonać przeszkody. Bo to przecież zespół z dużego miasta. Bo posiada rzeszę wiernych fanów. W dodatku stanowi lokalną markę.
Tylko że rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej.
Na starcie klub nie miał praktycznie niczego. Dysponował mocno ograniczonymi środkami finansowymi, brakowało zaplecza sportowego. Wreszcie – co najbardziej istotne – nie mógł korzystać ze stadionu miejskiego. Drużyna musiała występować w pobliskich Potulicach. Sponsorzy nie ustawiali się w kolejce. Władze miasta nie były skore do dialogu. Na każdym kroku problem. To nie tak, że cały świat uwziął się na wskrzeszonego Zawiszę. Po prostu cieniem na proces odbudowy rzucały się wcześniejsze ekscesy z udziałem kibiców i poprzedniego właściciela Radosława Osucha. Nic dziwnego, że na początku mało kto wyrażał chęć współpracy.
I to już nie chodzi o to, która strona bardziej zawiniła, która miała rację. Ziemia została doszczętnie spalona. Nie może zatem zaskakiwać, że większość potencjalnych partnerów nie chciała wkraczać do pogorzeliska. Ale po pewnym czasie nowy zarząd powoli zaczął przyciągać do siebie drobnych inwestorów i darczyńców. Klub przede wszystkim w kwestii sportowej systematycznie czynił progres. W dodatku stworzono od podstaw pion szkolenia młodzieży.
Jednak w dalszym ciągu znajdziemy liczne grono oponentów Zawiszy.
Przypięta łatka kibolskiego klubu
Nie jest wielką tajemnicą, że bez mobilizacji kibiców, również z najbardziej radykalnego grona, Zawisza nie byłby w stanie nawet wystartować w B-klasie. Za sprawą różnych inicjatyw i zbiórek pieniężnych drużyna dysponowała środkami finansowymi niezbędnymi do tego, by ruszyć z miejsca. Zdecydowanie należy docenić zaangażowanie społeczności skupionej wokół klubu i zarządu, który z początku musiał działać w niesprzyjających warunkach.
O ile nie stanowiło wyzwania skompletowanie jakościowej kadry pierwszego zespołu, o tyle w kwestiach organizacyjnych włodarze musieli wspinać się na wyżyny kreatywności. Zawisza został wyrzucony z domu, a spór z zarządcą obiektów sportowych, Cywilno-Wojskowym Związkiem Sportowym, zakończył się trzy lata temu. Potrzeba było prawomocnego wyroku sądu z 2019 r., a CWZS 1 stycznia 2020 r. przestał zarządzać obiektami przy ul. Gdańskiej. Dopiero po uzyskaniu awansu do IV ligi Zawisza znów występował na Stadionie im. Zdzisława Krzyszkowiaka.
– To był dla nas bardzo ciężki czas. Chcieliśmy postawić na szkolenie młodych adeptów futbolu. Sęk w tym, że nie dysponowaliśmy nawet odpowiednim miejscem do treningu. Całe szczęście, że dogadaliśmy się z księdzem z okolicznej parafii. Udostępnił nam skrawek zieleni, a następnie utworzyliśmy tam prowizoryczne boisko. Ponadto nie mieliśmy biura, siedziby klubu z prawdziwego zdarzenia. Dzięki uprzejmości jednego z kibiców zajmowaliśmy się naszymi administracyjnymi sprawami w specjalnie wydzielonym kącie biurowca w centrum miasta. Mimo przeciwności potrafiliśmy dopiąć każdy szczegół – opowiada Krzysztof Bess, prezes zarządu SP Zawisza.
Z drugiej strony – czy może dziwić niechęć potencjalnych partnerów i innych podmiotów? Metody ratowania Zawiszy podczas konfliktu z Radosławem Osuchem nie miały już za wiele wspólnego z walką w słusznej sprawie. Na dobrą sprawę po dziś dzień nowy zarząd musi zmagać się z tym dobrodziejstwem inwentarza.
***
Krzysztof Bess kibicuje Zawiszy od dziecka. Wywodzi się ze środowiska fanatycznego. Na co dzień, od 30 lat, prowadzi firmę „Bespol”, która zajmuje się handlem tworzywami sztucznymi. Wolny czas? To dla niego pojęcie abstrakcyjne. W Stowarzyszeniu Piłkarskim Zawisza jest od dziewięciu lat, a od pięciu lat zajmuje stanowisko prezesa.
Sternik klubu podkreślił, że czasami zwyczajnie brakuje rąk do pracy. Zarządzanie coraz to większymi strukturami Zawiszy wymaga wielu poświęceń, zwłaszcza prywatnych. W rozmowie z nami odniósł się do skomplikowanych i trudnych wydarzeń sprzed kilku lat.
Czy kategorycznie odcina się od tego? Dlaczego uważa, że Zawisza to normalnie funkcjonujący podmiot? Z jakimi problemami obecnie zmaga się zarząd? 3. liga to chwilowy przystanek czy aktualny szczyt możliwości pod względem sportowym?
*
Zarządzanie klubem na poziomie trzecioligowym to dalej hobby i pasja? A może to już po prostu praca?
Zawisza został otoczony osobami, którym bardzo zależało, aby rozpocząć jego budowę od zera na zasadzie realizacji pasji. Cały zarząd od początku funkcjonowania SP Zawisza działa społecznie, czyli nikt z nas nie pobiera z tego tytułu środków. Jest pełna transparentność. Forma prawna klubu to stowarzyszenie i powoduje wzmożoną przejrzystość. Nie ma żadnych rad nadzorczych ani innych organów, które generują koszty. Czy to jest hobby? Owszem, w dalszym ciągu tak to traktuję. I nawet jeśli robimy to ponad nasze siły. A to dlatego, że osób działających w klubie jest niewiele. Po prostu nie jest łatwo pozyskać osoby, które bezpośrednio będą wspierać Zawiszę poprzez pracę. Ze strony kibicowskiej możemy liczyć na wsparcie każdej inicjatywy: środki finansowe, zbiórki i inne tego typu akcje, jak pozyskiwanie środków na transfery. Warto podkreślić, że to kibice w początkowym okresie odbudowy Zawiszy byli główną siłą napędową, która dźwigała go finansowo.
Nieskromnie powiem, mamy satysfakcję, że w ciągu pięciu lat udało nam się to spiąć klamrą. Zupełnie przypadkowo, ale pięć lat odbudowy zbiegło się z 75-leciem istnienia Zawiszy. Każdy ma swoją historię i swoje problemy. Nam zaś zależy na tym, by klub był budowany jawnie, w oparciu o lokalną tożsamość. Nie jest to łatwa praca. Kosztuje wiele wyrzeczeń. Każdy z nas ma rodzinę i obowiązki stricte prywatne. To oczywiste. Mimo trudności potrafimy pogodzić wszystko. Na całe szczęście dzieci są wyrozumiałe, żony również.
Obecny Zawisza jest traktowany jako kibicowski klub, wręcz kibolski. Uwiera was to, że jesteście postrzegani w dużej mierze w ten sposób, tak zero-jedynkowo? W sensie, że nie ocenia się was przez pryzmat ilości pracy włożonej w lokalną piłkę?
Nie. Powiem tak: nie wstydzę się tego, że w Polsce odbiera się nasz klub jako kibolski. Nie ukrywam tego, że swego czasu aktywnie działałem w ruchu kibicowskim. Myślę, że większość ludzi ma orientację i wie, jak to funkcjonuje. Otóż mam na myśli to, że środowisko kibiców wyznaje pewne zasady, pewne wartości. I, tak jak wspomniałem, przyświecają one budowie Zawiszy. Oczywiście, że są czarne owce, że niektóre sprawy zmierzały w niewłaściwym kierunku.
Mamy po prostu swoje niepisane zasady, według których funkcjonujemy. Chodzi mi o uczciwość i lojalność. Określiłbym to nawet jako dawne zasady kibicowskie przełożone na byt Zawiszy. Nasze wartości miały wpływ na wcześniejsze wydarzenia. To trudny temat. Wciąż wielu ludzi wrzuca do jednego worka kibiców i osoby odpowiedzialne za chuligaństwo i wandalizm. Z tym że zasady kibicowskie, reguły prowadzenia biznesu charakteryzują nasz klub.
W czym dostrzega pan najbardziej pozytywną zmianę?
Obecnie Zawisza jest wypłacalny, nie ma zaległości wobec piłkarzy i pracowników. Wszystkie zobowiązania są realizowane w terminie. Kilka lat wstecz w klubie byli ludzie, którzy kierowali się wyłącznie swoim interesem. Nie byli lojalni, nie płacili należności. Kibice zaś doglądali tego. Byliśmy udziałowcem w spółce WKS Zawisza S.A. Problemy nie wynikały z tego, bo kibolstwo, bo ktoś się obraził. Nie. Tutaj byli w ludzie, którzy patrzyli na ręce ówczesnym włodarzom. Jasne, ktoś wkłada swoje pieniądze – ma prawo decydować i rządzić. Ale musi to odbywać się z poszanowaniem klubu. Nie sztuką jest zbudować drużynę i zaciągnąć długi, czy przyjść i wyłożyć ogromne środki finansowe. Mówimy o wielu milionach złotych. A na koniec wychodzi na to, że w błysku fleszy w świat idzie informacja o zainwestowanych 17-21 milionów złotych. Z kolei finalnie dług wyniósł 4.2 miliony złotych. To jest przykład Zawiszy.
Istniała szansa na to, że odbudowa Zawiszy zacznie się na przykład od 4. ligi?
Ktoś powie: zaczynacie od zera. Tak, zaczęliśmy od zera. Rzecz jasna są kluby, które podnoszą się z tego poprzez postępowania układowe. Myślę, że żadne stowarzyszenie, by nie udźwignęło tego, gdyby znalazło się w naszej sytuacji. Oczywiście były pewne możliwości. Zarząd był przygotowany na to, żeby bronić klubu w 1. lidze po wycofaniu się Radosława Osucha. Jednak musieliśmy zacząć od początku. Według zasad kibicowskich – z bólem, ale od nowa budować projekt.
Najbardziej cieszy nas to zwieńczenie pięciu lat pracy czterema awansami. Zawisza swego czasu aż 11 lat znajdował się w 4. lidze. Teraz udało nam się szybciej przeskoczyć tę barierę. Możemy nawet powiedzieć, że odbudowa klubu została zakończona. A w tej chwili będziemy go rozbudowywać, tworzyć jako firmę, dobrze zarządzane przedsiębiorstwo.
A co będzie, jeśli okaże się, że zostaliście trzecioligową efemerydą i po roku spadniecie z 3. ligi?
Najważniejsze to wyznaczyć sobie cele. Stawiamy sobie nowe wyzwania i mamy ludzi do ich realizacji – trenera pierwszego zespołu, całe zaplecze i otoczkę wokół zespołu. Głównym celem jest utrzymanie na poziomie 3. ligi. Wszystko i tak zweryfikują rozgrywki. Zobaczymy, jak będzie wyglądać nasza sytuacja po pierwszej rundzie. Trzeba poznać ligę i inne drużyny. To jest już zupełnie inne granie niż szczebel niżej. Zatrudniliśmy pół roku temu kompetentnego szkoleniowca, który ma ogromny zapał do pracy, lubi wyzwania. Już widzimy różnicę na plus w stosunku do tego, co było wcześniej.
Moim zdaniem – pod względem organizacyjnym – jesteśmy na wyższym poziomie niż 3. liga. Wracają do nas zawodnicy z wyższych lig, są zadowoleni z warunków panujących u nas. To najlepiej świadczy o poziomie organizacji. Ponadto zapewniamy wszystkim naszym piłkarzom, także najmłodszym, opiekę medyczną na najwyższym poziomie. Być może największym problemem Zawiszy są zawsze – i będą – finanse. Obecnie budujemy budżet na podstawie wsparcia lokalnych firm, sponsorów.
Co Zawisza jest w stanie zaoferować potencjalnemu przedsiębiorcy, który będzie wspierał w klub?
W tej kwestii wiele zmieniło się na przestrzeni ostatnich pięciu lat. Nauczyliśmy się monitorować rynek i analizować go pod kątem wartości. Zawisza to 75 lat tradycji. Ma określoną renomę. Co najważniejsze – wciąż jest bardzo wartościowym nośnikiem. Dopóki nie nastąpiły te wszystkie perypetie z rozpadami, był znany z bardzo dobrego szkolenia młodzieży. Jeżeli zgłosi się do nas jakaś firma, który chciałaby się u nas zareklamować, dostanie konkretną ofertę zwrotną w postaci broszury na temat historii klubu, jego możliwości i potencjału, jak i precyzyjne biznesowe wyliczenia. Czyli: analizę promocji poprzez reklamę itd. Nasze zasięgi internetowe w Polsce są w TOP40. Sądzę, że w skali marketingowej potencjał wzrósł. Generalnie mocno rozwinęliśmy się w tym aspekcie.
To też kwestia odpowiedniego przekazania partnerom formuły naszego funkcjonowania. Nie zamykamy się na dane modele współpracy. Nie mamy szablonowej oferty reklamowej. Podchodzimy do partnera biznesowego indywidualnie. Firma zaś ma określić, jak kształtują się jej oczekiwania wobec nas. My z kolei weryfikujemy, czy możemy je spełnić. Na tę chwilę nie stoi kolejka 50 lub 100 chętnych podmiotów, ale jestem przekonany, że ich grono będzie się systematycznie powiększać.
Sprawiacie wrażenie hermetycznego klubu. Może to stanowi hamulec rozwoju?
Mamy przyjęty pewien model funkcjonowania. Może i trudny do zrozumienia dla niektórych. Wiadomo, że ewentualne awanse będą wymagać pewnego przekształcenia Zawiszy pod względem biznesowym i formy prawnej. Nie zamykamy się na dużych partnerów, tylko podchodzimy z pewną dozą ostrożności. Potrzebujemy podmiotów uczciwych, które chcą zainwestować swoje środki, ale i też mieć określoną stopę zwrotu. Tyle że na prostych zasadach – pieczę nad klubem ma sprawować Stowarzyszenie Piłkarskie. A więc dalej fundamentem będą kibice, społeczność lokalna. Życie nas nauczyło, że gdyby nie pewne ruchy mające na celu zabezpieczenie przyszłości, dziś Zawiszy w ogóle nie byłoby na piłkarskiej mapie. Cały czas chcemy funkcjonować w oparciu o zasady, którymi się kierujemy.
Spuścizna wydarzeń z czasów wojny z Radosławem Osuchem dalej ciągnie się za wami? W pewnym momencie granica między ratowaniem klubu i wulgarnymi działaniami została mocno naruszona. Mimo że idea walki może była słuszna, tak jej sposób i metody w moim odczuciu kompletnie złe i nietrafione.
Uważam, że w dużej mierze to, co wychodzi na zewnątrz, to, co ludzie czytają, słyszą, nie ma całkowitego przełożenia na rzeczywistość. Mają przekaz medialny z różnych źródeł. Będąc wówczas w klubie jako członek SP, czyli udziałowca Zawiszy, spoglądałem na to inaczej. Pewne środowisko stało na straży ładu, porządku i normalności. I w większości klubów jest tak, że w przypadku sporów komuś wydaje się, iż kibice są źli. Tylko oni podskórnie czują, że dzieje się coś złego.
Powtórzę: może trzeba było inaczej to rozegrać. Nie iść tak chamsko i ordynarnie na całość.
Wojna ma zawsze to do siebie, że są ofiary. Nie wykluczymy tego. Oczywiście możemy się posprzeczać, czy pewne rozwiązania były dobre lub nie. Wtedy, w odczuciu osób walczących o klub, były konieczne. Jako mniejszościowy udziałowiec nie mieliśmy możliwości inaczej reagować. Jakiekolwiek prośby, daremne próby rozmowy niczego nie zmieniają, jeśli ma się tak mały pakiet akcji. Kibiców rozumiem i bronię, bo robili to z myślą o obronie Zawiszy. Szkoda teraz wracać, roztrząsać wszystkie aspekty. W tym przypadku najważniejszy był cel. I został zrealizowany, nawet kosztem rozpoczęcia od zera, wyprostowania pewnych spraw. Gdyby nie zapisy, o których opinia publiczna nie miała pojęcia, Zawiszy nie byłoby w tym momencie. Natomiast nie życzę nikomu takiej batalii, bo wytrzymanie i prowadzenie takiej konfrontacji zwyczajnie wyrządza klubowi straty, lecz wówczas taka była powinność.
Bydgoski futbol zapłacił za to ogromną cenę…
Niestety, to odium w stosunku do nas na wielu płaszczyznach dalej jest odczuwalne. Ciągnie się to za nami. Dotyczy to rozmów transferowych, współpracy z ościennymi klubami. Pamiętajmy, że ta współpraca za czasów poprzedniego właściciela również nie była idealna i tak, jakby zostaliśmy jej „beneficjentem”. Obecnie, po pięciu latach, z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że relacje zostały odbudowane. Kontakty funkcjonują. Klub jest postrzegany jako podmiot dobrze zarządzany i stanowi to dla nas najważniejszą kwestię. Z perspektywy piłkarzy i trenerów, myślę, że jawimy się jako wiarygodni ludzie. Jak to mówią: „bidny, ale solidny”. Nastąpiła też poprawa relacji z włodarzami miasta Bydgoszcz. Są dalekie od ideału, ale wyraźnie lepsze niż wtedy, gdy zaczynaliśmy odbudowę Zawiszy.
Czyli już nie jesteście kłopotem dla miasta?
Gdy rozmawiamy z samorządem, pokazujemy, że mamy określony budżet, zebraliśmy odpowiednie środki finansowe, że funkcjonujemy normalnie, tak więc prosimy o pomoc. Nie chcemy jałmużny, a wsparcia. Nie oczekujemy prostego rozwiązania, że dostaniemy dwa lub trzy miliony złotych. Rozmowy z panem prezydentem zmierzały do tego, by zaprezentować racjonalny biznesplan. Żeby miasto mogło zaproponować odpowiednie sumy dla klubu trzecioligowego, czwartoligowego itd. Ważne też, żeby było to usystematyzowane. Wówczas jest łatwiej pracować, bo wiemy, jakimi środkami możemy dysponować. A na dobrą sprawę samorząd jest największym beneficjentem sukcesu sportowego. Ponadto mamy grono osób, które wspierają Zawiszę. Może się nie ujawniają, ale pomagają nam na różny sposób.
Nie chcą się ujawniać, bo na klub cieniem kładą się wydarzenia sprzed kilku lat?
Mogę powiedzieć to za siebie: okres spółki pana Osucha uważam za zamknięty. Nie wracam do niego. W wielu kwestiach odcięliśmy się od tego grubą kreską. Teraz skupiamy się na tym, co jest tu i teraz, a także przyszłości.
Wciąż wierzycie w deklaracje powrotu do Ekstraklasy w 2024 r.? Przestaliście wierzyć? Czy to miało stanowić wyłącznie motywację do pracy?
Wiele spraw pokrzyżowała pandemia. Trzeba też dodać, że każdy klub zawsze weryfikuje swój potencjał na arenie sportowej. Ekstraklasa to nasze marzenie. Czy uda się to w trzy lata, pięć lat, czy osiem – nie ma aż tak wielkiego znaczenia. Ważne, aby wzmacniać fundamenty, dalej prowadzić proces odbudowy, a z czasem dopniemy swego. Idziemy wyznaczoną ścieżką, wyznajemy określoną filozofię i na tę chwilę się sprawdza.
Po pięciu latach szklanka jest dla pana do połowy pełna czy do połowy pusta? 3. liga wzmaga poczucie nasycenia czy apetyt rośnie w miarę jedzenia?
Jestem szczęśliwym człowiekiem, bo udało nam się w ciągu pięciu lat dostać na ten poziom rozgrywkowy i dziękuję wszystkim, którzy brali w tym udział. Włożyliśmy w to kawał roboty i była niesamowita to przyjemność w momencie awansu. Dziś, przy tym założeniu budżetowym, naszym celem jest spokojnie utrzymać się w lidze.
Miał pan moment zwątpienia? Pomyślał pan kiedyś: to może się nie udać?
Tak, jak to w życiu bywa, są różne momenty. Ale w Zawiszy zebrali się super ludzie i wspólnie pchaliśmy ten wózek. Wspólnie z partnerami przezwyciężaliśmy, pokonywaliśmy przeszkody. Zawsze był ktoś, kto pociągnął, gdy przyszedł moment zawahania się. Kto powiedział: dobra, głowy do góry, jedziemy dalej. I chapeau bas dla wielu osób, bo udało się zrobić coś wielkiego.
Myślę, że nawet jeśli trzecia liga sportowo was zweryfikuje negatywnie, to i tak nie może przesłonić tego, ile pracy włożyliście w to, by znaleźć w tym miejscu, w którym obecnie się znajdujecie.
Takie rzeczy, jak powrót do Bydgoszczy, odbudowa relacji z władzami miasta, zdrowe funkcjonowanie wewnątrz klubu, odbudowa drabinki szkoleniowej. Dla mnie klub to nie tylko zespół seniorski, to przede wszystkim młodzież, która stanowi nasz największy kapitał. A cholernie trudno było stworzyć na nowo odpowiedni pion szkolenia młodzieży. Może brakuje sukcesów w postaci awansu do Centralnej Ligi Juniorów czy gry w makroregionie, lecz i tak patrzymy optymistycznie w przyszłość. Realizujemy projekty długofalowe.
Pragnę dodać też, że zorganizowaliśmy w tym roku obóz na 200 osób w hotelu „Mistral” w Gniewinie. Było to dla nas nie lada wyzwanie. Podkreślę to: trzy lata nasza młodzież nie miała gdzie trenować, obecnie stanowimy siłę i nasza młodzież i trenerzy mogli pojechać do uznanego ośrodka treningowego i mieli hotel na wyłączność. Czego życzę każdemu. Koszty tego przedsięwzięcia były ogromne. Dzięki wsparciu sponsorów, różnych instytucji i rodziców udało nam się to zorganizować. Ta właśnie wygląda budowanie klubu na bazie lokalnej społeczności.
Mogliście zrobić coś inaczej przez te pięć lat? Największa porażka to…
Na każdej płaszczyźnie zawsze można zrobić coś lepiej. A już na pewno nie zaliczyliśmy jakiejś dużej porażki. Tylko nie ma sensu na siłę szukać i roztrząsać niepowodzeń.
Czy Zawisza niebawem wróci na poziom centralny?
Nie bez przyczyny wśród działaczy i trenerów krąży opinia, że najtrudniej wydostać się ze szponów 3.ligi, a potem to już górki. I rzeczywiście o jedno miejsce premiowane awansem w danej grupie zazwyczaj walczy kilka zespołów, w dodatku wypchanych zawodnikami o uznanym CV, z ogromnymi – jak na ten poziom rozgrywkowy – kontraktami.
Oczywiście sowicie opłacani piłkarze w kadrze nie są warunkiem koniecznym do tego, by uzyskać promocję do 2. ligi. Ale obecnie raczej trudno bez nich mieć takie aspiracje. Zawisza na ten moment chce spokojnie utrzymać się w lidze. Systematycznie dokonywać profesjonalizacji na każdej płaszczyźnie. Szkoleniowiec bydgoskiej ekipy, Piotr Kołc, przyznał, że większość jego podopiecznych łączy treningi z normalną pracą.
– Jeśli mamy awansować do 2. ligi, już w 3. lidze musimy przejść na zawodowstwo. Ktoś rzuci hasło: a przecież to tylko czwarty poziom rozgrywkowy. No tak, ale spokojny proces profesjonalizacji jest potrzebny. Pierwszy raz podczas przygody na ławce trenerskiej, miałem okazję tworzyć drużynę z zawodników, którzy pracują. To była dla mnie nowa sytuacja. Chłopaki zaś wykonali ogromny przeskok – z trzech treningów w tygodniu przeszli na pięć. Inne zespoły wręcz nie dowierzały, że w IV lidze można pracować na tak dużej intensywności. Ale przyniosło to efekty i też startujemy dziś w 3. lidze z zupełnie innego pułapu – przyznaje trener Zawiszy.
Dodaje: – Nie jestem wariatem, wiem, w jakich realiach funkcjonujemy. Nie idę do prezesa i nie mówię mu, że jednak odchodzę z przyczyny pewnych niedostatków. Patrzę na to w ten sposób: jeśli inne zespoły mają dwa lub trzy razy większy budżet niż my, to nie znaczy, że nie możemy rywalizować z tymi ekipami. Bo uważam że, w tej lidze, nie mamy kogo bać się. Z każdym jesteśmy w stanie podjąć rękawicę. Znam potencjał swojej drużyny. Po awansie działaliśmy w ramach ściśle określonego budżetu. Myślę, że dysponując takimi środkami, udało nam się pozyskać ciekawych graczy. Gdy analizuję to, co wydarzyło się od momentu mojego przyjścia, czyli w ciągu pół roku – jak to się wszystko dobrze rozwija, w jakim kierunku zmierza, to jestem przekonany, że wyłącznie może być lepiej. Na pewno nie zaliczymy regresu, zarówno na płaszczyźnie sportowej i organizacyjnej.
*
Osoby z klubu cały czas podkreślają, że niezwykle istotne dla nich jest to, żeby nie zatracić wizji, która przyświecała odbudowie klubu – o sile Zawiszy mają stanowić głównie bydgoszczanie i zawodnicy z regionu. Tylko, no właśnie, bez „stranierich” przedostanie się na poziom centralny, może być nierealne. Działacze zdają sobie z tego sprawę, aczkolwiek są zdania, że przy zachowaniu umiaru i odpowiednich proporcji można stworzyć zespół oparty na lokalnych graczach, a także sprowadzić ludzi z zewnątrz.
– Nie zakładamy scenariusza, że klub straci swoją tożsamość, przestaną funkcjonować zasady, na których jest zbudowany. Nie tylko pieniądze odgrywają kluczową rolę. Nie robimy kominów płacowych, nie chcemy opierać się na armii zaciężnej – taka jest filozofia Zawiszy. A jeśli ktoś z Polski chce przyjść do nas, musi spełniać odpowiednie kryteria pod względem cech charakteru i wolicjonalnych. Musi pasować do naszej wizji. Nie chcemy iść na skróty. Jasne, im wyższy poziom, tym trudniej o to. W sensie potrzeba ludzi z zewnątrz, ale będziemy starać się prowadzić polityką kadrową w ten sposób, by chociaż 50 procent drużyny stanowili zawodnicy miejscowi i z okolicy. Czy jest to zadanie wykonalne? Myślę, że tak.
Zawisza to marka i renoma. Nie obiecujemy piłkarzom złotych gór. Z tym że cztery awanse w pięć lat mówią same za siebie. Oznacza to, że cały czas się rozwijamy, że nie rzucamy słów na wiatr i jesteśmy wiarygodni. To, co obiecamy piłkarzom, realizujemy. Chciałbym też, aby Zawisza stanowił klub docelowy dla zawodników z okolic, by nie uciekali do innych klubów z całej Polski. Teraz, dzięki trzeciej lidze, będzie o to łatwiej. I to nie jest moja buta, czy poczucie wyższości nad innymi klubami. Proszę zobaczyć na stadion, sięgnąć do historii – gra w Zawiszy powinna być marzeniem dla młodych piłkarzy, a my jako ludzie pracujący tutaj chcemy przywrócić mu dawny blask – twierdzi Marcin Łukaszewski, dyrektor sportowy Zawiszy Bydgoszcz, były zawodnik klubu.
Nieudana inauguracja sezonu
Dzień przed premierowym spotkaniem nowego sezonu w mediach społecznościowych Zawiszy opublikowano wzór nowych koszulek meczowych. Klub ogłosił, że nawiązał współpracę ze znaną firmą „4F”, która została partnerem technicznym klubu. Zarząd nie ukrywa, że uważa to za duży sukces organizacyjny. Jego członkowie są przekonani, że nowe trykoty będą marketingowym strzałem w dziesiątkę. Bardzo prawdopodobne, że tak się stanie, bo pod zdjęciami przedstawiającymi wzór „meczówek” pojawił się gros pozytywnych komentarzy, a skala początkowego zainteresowania kupnem przerosła oczekiwania działaczy.
Dział marketingu i promocji wykonuje kawał dobrej roboty. Akurat w kwestii frekwencji klub ma pewne pole do popisu, z tym że na obecny stan rzeczy na pewno wpływają trzy lata spędzone poza Bydgoszczą i nadszarpnięta reputacja. Zwykłego mieszkańca nie jest łatwo zachęcić do przyjścia na stadion właśnie ze względu na wieloletnie zawirowania. A poziom sportowy – nie ma co zakrzywiać rzeczywistości – także nie sprzyja modzie na Zawiszę. Aktualnie – z racji oszczędności – na meczach „Zawki” może pojawić się maksymalnie 999 osób – tak stanowią przepisy o imprezie niemasowej. Choć zarząd zaznaczył, że w momencie, gdy zainteresowanie będzie większe, zdecydują się zorganizować spotkania dla szerszego grona publiczności. Trener i reszta osób z klubu zdaje wiedzą, że dobre rezultaty wpłyną na lepszą frekwencję.
– Żeby przyciągnąć kibica na stadion – nic odkrywczego – musimy wygrywać, musimy być skuteczni. Kibic doceni walkę i zaangażowanie, ale bez dobrych rezultatów to może okazać się za mało. Mam świadomość, że nie każdemu chce się regularnie chodzić na spotkania tego poziomu rozgrywkowego. Chcemy sprawić, by nasza gra była na tyle widowiskowa, żeby stanowiła przyjemność dla odbiorcy. W dodatku dojdą kolejne rzeczy marketingowe, różne akcje, a to również wpływa na lepszą frekwencję – mówi Piotr Kołc, trener Zawiszy.
Natomiast na boisku nie wszystko poszło zgodnie z planem. Zawisza przegrał u siebie 0:2 z Jarotą Jarocin. Wprawdzie wynik nie zmącił pozytywnych nastrojów, ale pokazał, że drużynę czeka wymagający sezon.
Piotr Stolarczyk
fot. własne, zawiszabydgoszcz.pl