Przecież było tak dobrze. Prowadziliśmy nie tylko na tablicy wyników – my po prostu dyktowaliśmy warunki gry. Awans był o krok, a w półfinale Argentyna, która męczyła się z Włochami. Tymi samymi, z którymi my gładko wygraliśmy. I znowu w ryj. Ponownie w cholernym ćwierćfinale. Zamiast Polaków grających o medale, dziś zobaczyliśmy łzy Bartosza Kurka i całej siatkarskiej Polski.
Na tym poziomie nie ma już słabych drużyn – to wyświechtany, ale jakże pasujący frazes do tego, na jakich rywali mogła trafić Polska. Bo na kogo w grupie B chcielibyśmy wpaść? Rosję Reprezentację RKO, która jest jednym z faworytów turnieju? Brazylię, która wydawała się do ugryzienia, ale koniec końców przegrała w grupie tylko raz? A z Polską wygrała w Lidze Narodów i to dwukrotnie. Z kolei Argentyna stoczyła z nimi zacięty mecz, przegrywając 2:3. Ale wygrała z czwartą Francją, która to ograła wspomnianą Brazylię. Uff… jeżeli kiedykolwiek będziemy musieli podać definicję wyrównanej grupy, bez wahania wskażemy na grupę B z turnieju siatkówki na igrzyskach w Tokio. Dość powiedzieć, że nie wyszły z niej Stany Zjednoczone, a naprzeciwko nam koniec końców stanęli Francuzi.
Lecz jeszcze przed meczem nie mniejsze emocje od samego przeciwnika wzbudzała godzina o której zagramy. Podobno Vital Heynen specjalnie przygotowywał naszych zawodników tak, aby byli w jak najlepszej dyspozycji w godzinach porannych. Zatem selekcjonerowi przesunięcie godziny spotkania z 9:00 na 21:30 japońskiego czasu miało być nie w smak. Choć sam zainteresowany nie skomentował tej zmiany… o ile w ogóle do niej doszło, a cała drama nie jest po prostu kaczką dziennikarską. Dobrze zorientowany w terminarzu igrzysk Dawid Brilowski utrzymuje, że godziny poszczególnych meczów nie były zaplanowane przed poznaniem par spotkań. Były rozdzielane dopiero po tym, jak poznano poszczególnych przeciwników tak, aby dostosować je do widzów przed telewizorami.
I wiecie co? My to kupujemy. Mamy mistrzowskie aspiracje. Takim drużynom jak nasza wręcz nie przystoi szukać wymówek w porze rozgrywania meczu. Polacy musieli po prostu wyjść i zagrać swoje. A było przeciwko komu grać. Francja ma w składzie dwa wielkie nazwiska. Pierwszym jest Earvin N’Gapeth – można się śmiać z delikatnej nadwagi francuskiego przyjmującego. Ale kiedy jest w gazie – a na tym turnieju jest –wtedy może być uznawany za drugiego obecnie najlepszego siatkarza na świecie, zaraz po Wilfredo Leonie. Natomiast drugim graczem jest dobrze nam znany Benjamin Toniutti. W tym sezonie rozgrywający Grupy Azoty ZAKSY Kędzierzyn-Koźle doprowadził polski zespół do zwycięstwa w Lidze Mistrzów. Nasi rodzimi eksperci byli zgodni –tego sukcesu by nie było, gdyby nie francuski mózg polskiej drużyny.
Polacy grają koncert, francuski mózg nie funkcjonuje
Zwycięskiego składu się nie zmienia – zwłaszcza, kiedy gra tak, jak z Kanadą. Widocznie taki był przekaz Vitala Heynena, który do boju o półfinał posłał dokładnie taką samą szóstkę, co w poprzednim spotkaniu. My jednak nie łudziliśmy się, że wygramy tak gładko. Francja to po prostu o wiele mocniejsza drużyna. Ale to nie znaczy, że było źle – co to, to nie.
I cóż, aż tak dobrze nie było, co nie zmienia faktu, że nasi siatkarze prezentowali się naprawdę zacnie. Oczywiście, zdobywanie punktów opierało się głownie na duecie Wilfredo Leon-Bartosz Kurek. Ale podobnie jak z Kanadyjczykami, nie była to gra na ten duet aż to przesady. To zaskakiwało Francuzów, którzy wielokrotnie nie spodziewali się podłączenia do akcji innych graczy. Prowadziliśmy grę w tym secie, a naszym rywalom po prostu nic się nie kleiło. Było pięknie a my liczyliśmy na to, że tak będzie wyglądało całe spotkanie.
Laurent Tillie diagnozuje problem
Niestety dla nas, trener Francuzów zdiagnozował problem. I zrobił to trafnie, skoro rozegranie nie funkcjonowało. Mianowicie wymienił bardziej renomowanego Toniuttiego, wprowadzając za niego Antoine’aBrizarda. Ta zmiana zmieniła przebieg spotkania – od tego momentu grały ze sobą dwie wyrównane drużyny. Jednak to właśnie Brizard dał swoim kolegom pewność siebie. Co ciekawe, obawialiśmy się N’Gapetha, ale ten był jakby schowany. Lecz inni gracze, tacy jak Jean Patry czy Trevor Clevenot nie brali się wziąć odpowiedzialności za wynik. W efekcie Francja wygrała drugi set 25-22 i mecz rozpoczął się od nowa.
Jednak trzeci set dał nam nadzieję na to, że Polacy dadzą sobie radę w tym meczu. Mają za dużą jakość, za wielkie nazwiska i ogromne ambicje. Dodatkowo Heynen wymienił Kochanowskiego na Piotra Nowakowskiego i nasza gra ponownie zaczęła lepiej funkcjonować. Tak przynajmniej się wydawało, kiedy wygraliśmy tę partię.
Odczytani
Bo chociaż wynik do tego momentu był po naszej stronie, to Polacy wpadli w pułapkę. Zaczęli grać podobnie jak z Włochami – prostymi środkami i na wynik, bez różnorodności w ataku. I nie negujemy tego, że Bartosz Kurek oraz Wilfredo Leon grali na bardzo dobrym poziomie. Ale tak monotonna gra została po prostu odczytana. Bo szczerze – ileż można grać wyłącznie jednym schematem? Francuskie przyjęcie funkcjonowało na świetnym poziomie, totalnie zatrzymując jedną z naszych podstawowych broni – zagrywkę. A przecież punktów zdobytych bezpośrednio z serwisu potrzebowaliśmy w tamtym momencie niczym tlenu. W dodatku rywale mądrze radzili sobie z polskim blokiem – elementem kluczowym, do którego Vital Heynen przywiązuje szczególną uwagę. Zatem Francja nie starała się za wszelką cenę się przez niego przebijać, ale konsekwentnie go obijała. W ten sposób skutecznie zbierała punkty, po akcjach zakończonych blok-aut. To zresztą również symptomatyczne dla tego spotkania, że Francuzi własnym blokiem ugrali więcej punktów od Polaków.
Tiebreak upłynął pod pełną kontrolą Francji. Jakby tego było mało, w tej fazie meczu uaktywniła się jedna z najbardziej niebezpiecznych broni naszych rywali – Earvin N’Gapeth, grający na zabójczej skuteczności. Polacy byli zupełnie bezradni. Nie żebyśmy odmawiali im charakteru czy woli walki. Francja po prostu grała mądrzej, lepiej. Kiedy zyskali sześć punktów przewagi jasnym stało się, że oni tego nie wypuszczą. Czym mieliśmy wrócić do tego meczu? Tysiąc pięćset pierwszą piłką zagraną na skrzydło? Niefunkcjonującą zagrywką? Skończyło się na porażce 9:15, obrazkach załamanych Polaków i kotłującym się pytaniu…
Jeżeli teraz nie udało się zdobyć olimpijskich medali, to czy kiedykolwiek się uda?
Polska-Francja 2:3 (25:21, 22:25, 25:21, 21:25, 9:15)
Fot. Newspix