Uff…
Jeśli w ten upalny warszawski wieczór poczuliście podmuch porywistego wiatru, to stanowczo nie była to anomalia pogodowa, a zbiorowy wydech zatroskanych fanów polskiego futbolu. Cykaliśmy się, że kończyła się uczta fenomenalnego Euro i będziemy musieli wrócić do naszego mizernego poletka, żeby na starcie obejrzeć, jak Legia dostaje eurowpierdol od Bodo/Glimt. A tu miła niespodzianka. Najpierw 3:2 w Norwegii, teraz całkiem przyjemne 2:0 w Warszawie przy głośnym i wypełnionym stadionie. No, przyznajemy, że mogła gorzej zacząć się tegoroczna europejska przygoda mistrza Polski.
Legia-Bodo/Glimt. Komu spętały się nogi?
Legia źle zaczęła ten mecz. To stanowczo. Tak jakby presja pełnej Łazienkowskiej spętała nogi ekipie Czesława Michniewicza. Bodo/Glimt wyglądało na jej tle przekonująco. Lepiej czuło się z piłką przy nodze, nic nie robiło sobie z gwizdów (zahartowali się – w końcu trenowali przy odgłosach trybun) i stwarzało pojedyncze groźne okazje. A to Fet płasko zagrał na piąty metr do Botheima, ale jego podanie było trochę za mocne. A to Fet nie dokręcił swojego strzału z linii pola karnego. A to niepilnowany Botheim spartaczył dośrodkowanie Sampsteda. Generalnie wielkie setki to nie były, ale gula mogła chodzić, robiło się nerwowo. Tym bardziej, że jedna głupio stracona bramka oznaczałaby, że rywalizacja rozpoczyna się praktycznie od zera.
Ale no właśnie. Bodo/Glimt naprawdę nie okazało się tak straszne, jak niektórzy malowali je przed startem tego dwumeczu. Pernambuco trochę kręcił Filipem Mladenoviciem (nie może od kilku miesięcy odnaleźć drogi powrotu do formy z najlepszych chwil w Legii), Patrick Berg pewnie zaraz wyląduje w silniejszej lidze i wcale nie będzie odstawał, ale… na Legię to za mało. Z czasem przeważała jakość. Okej, ktoś powie, że trochę szczęście, ale na tym poziomie, w takich warunkach, szczęście sprzyja lepszym i tyle.
Legia-Bodo/Glimt. Wielki Luquinhas
A Legia miała Luquinhasa, który o głowę przewyższał wszystkich na boisku. Co to jest za grajek, naprawdę, robi gość duże wrażenie. W Polsce zapracował sobie trochę na opinię niepoprawnego magika i zachwycającego dryblera, który jednak głupieje, kiedy ma umieścić piłkę w siatce, ale zdaje się, że w tym sezonie będzie chciał to „jednak” zgrabnie wymazać ze swojej piłkarskiej charakterystyki. To jak zakręcił obrońcą Bodo/Glimt przy bramce na 1:0, to była wyższa sztuka piłkarskiego rzemiosła. Zgaszenie, przyspieszenie, zejścia, balansik, taniec biodrami, plątaniną nogami, raz-dwa, klasowe wykończenie. Wrzucamy na wielokrotne zapętlenie.
Wcześniej dostał on wyśmienite podanie uwalniające od Mahira Emreliego. Azer też coraz lepiej czuje się w Legii. Drugi mecz, drugi dobry. Jest pazerny na bramki, dysponuje szerokim wachlarzem zachowań z piłką przy nodze, radzi sobie z defensorem na plecach, podejmuje niebanalne decyzje. Podobało nam się to, że Emreli myśli niekonwencjonalnie. W pierwszej połowie przepchał się, mógł oddać piłkę Juranoviciovi na skrzydło, ale postanowił, że wykończy sam. Bramkarz Bodo/Glimt obronił jego płaskie uderzenie, ale nie mamy przekonania, że to była zła decyzja.
W drugiej połowie – podobna sytuacja. Emreli mógł odegrać przewidywalnie na flankę do Mladenovicia, ale odczekał, odepchnął stopera Bodo/Glimt, pograł dwójkowo i zaraz wbiegał w pole karne, dorzucając na głowę Kapustki i nogę Luquinhasa, którym zabrakło jednak paru centymetrów, żeby odpowiednio tę akcję wykończyć.
Legia-Bodo/Glimt. Pozamiatane
Wtedy już przewaga Legii była niepodważalna i to niezależnie od tego, kto dłużej operował przy piłce. Legia była konkretniejsza. Po prostu. Jeszcze jedną dobrą sytuację po genialnym podaniu Martinsa miał Luquinhas. Juranović wpakował piłkę w Haikina po akcji Kapustki z Mladenoviciem. Od 70. minuty czuć było, że Legia tego nie wypuści. Kwestią było tylko, czy podwyższy prowadzenie. I podwyższyła za sprawą duetu Mattias Johansson-Tomas Pekhart. Fajnie pokazał się Szwed. Pewny z tyłu, dynamiczny i atakujący z przodu. W jednej z ostatnich akcji meczu ładnie się podłączył i jeszcze po rykoszecie dograł płasko w pole karne, gdzie znalazł się Pekhart i… strzelił najbardziej pekhartowską bramkę, jaką mógł strzelić – gdzieś na wślizgu, gdzieś mimo asysty rywala, gdzieś pod ciałem golkipera.
Było pozamiatane.
Legia awansowała do drugiej rundy eliminacji Ligi Mistrzów.
Zrobiła swoje.
Nie jaramy się na zapas – to pierwsza runda. Ale z drugiej strony – teraz wystarczy przejść jednego rywala, by grać całą jesień w pucharach. Jeśli Legia ogra Florę Tallin, ma przynajmniej fazę grupową Conference League. Ale Legia, mająca indywidualności, a także taktyczny plan Michniewicza? Stać ją na więcej.
Legia Warszawa 2:0 Bodo/Glimt
Luquinhas 40′, Pekhart 90+4
Fot. Fotopyk