To był naprawdę fajny czas. Za nami miesiąc piłkarskiej fiesty, o jaką przed imprezą nawet byśmy nie śmieli prosić. Niemal każdego dnia mogliśmy oglądać mecze, na które czeka się latami, niemal w każdej fazie otrzymywaliśmy kapitalne historie zasługujące na książkowe reportaże. Gdyby nie rozczarowanie w wykonaniu reprezentacji Polski, moglibyśmy śmiało tatuować sobie herb imprezy, bo pewnie wielu z nas lepsza piłkarska przygoda spotka nieprędko, a być może nawet wcale.
Dlatego uważam, że konstruowanie jedenastki turnieju opartej na jedenastu najmocniejszych piłkarzach nie jest najlepszym sposobem na podsumowanie tej wędrówki. Tak, ona stała wielką piłką, świetnym futbolem. Wyjątkowymi umiejętnościami technicznymi poszczególnych zawodników, kunsztem taktycznym selekcjonerów, fantazją piłkarzy, którzy grali o wiele radośniej i bardziej ofensywnie niż we własnych klubach. Ale przecież stała też bardzo wysoko pod kątem narracji, pod kątem snucia gawędy o poszczególnych futbolistach czy całych drużynach.
Dlatego zamiast typowej jedenastki turnieju, zdecydowałem się na wybranie jedenastu najmocniejszych punktów. U mnie “mocnym” punktem jest zarówno strzelenie pięknej bramki, jak i – na przykład – odbudowanie się po serii błędów. Subiektywny przegląd jedenastu historii, które sprawiły, że zapamiętam ten turniej na długo.
USTAWIENIE: 3-4-1-2 / 3-4-2-1 / 3-5-2 / no rany, trzech stoperów, wahadłowi i na nich
Nie będę oszukiwał – zakochiwałem się w tym ustawieniu już w trakcie sezonu Ekstraklasy, potem przydarzyła się Chelsea Tuchela oraz Legia Michniewicza, gdzieś po drodze zaś całkiem obiecująco wypadły pierwsze próby zaimplementowania takiej strategii w Polsce przez Paulo Sousę. Uważam, że to jest system, który zdecydowania uatrakcyjnia piłkę nożną. Stoperzy, którzy tak naprawdę stają się cofniętymi rozgrywającymi. Wahadłowi, którzy po pierwsze sami sporo tworzą pod bramką rywala, a po drugie – umożliwiają to samo swoim przeciwnikom, dzięki czemu co i rusz padają niemal hokejowe wyniki. Do tego środek pola, który za sprawą trzech stoperów jest dość mocno odciążony z zadań stricte defensywnych. Na papierze to wygląda bardzo fajnie, w rzeczywistości bywa różnie, ale kurczę – Dania, Atalanta, Inter, wspomniana Chelsea, momentami nawet Raków. Być może nie zawsze idzie się cieszyć ze zwycięstw, ale zawsze da się podczas meczów emocjonować, oglądać gole, być może dla rywala, ale zawsze.
Jestem pewny, że trzech stoperów i wahadła to jest w różnych kombinacjach i modyfikacjach przyszłość sezonu 2021/22. A wówczas możemy liczyć, że będzie to sezon bez bezbramkowych remisów, za to z częstym przekraczaniem bariery over 3,5 gola.
STROJE: NIEBIESKO-CZARNE PIONOWE PASY
Zawsze miałem słabość do tych dwóch kolorów, a odkąd tata powiedział mi, że Zawisza Bydgoszcz to nasi najwierniejsi przyjaciele – również do takiego układu barw na koszulkach. Zawisza akurat na Euro 2020 nikogo nie wysłał (Góralski był blisko, ale przeszkodziła mu kontuzja), natomiast przecież jestem też sympatykiem Interu Mediolan. A od niedawna – również Atalanty Bergamo.
I właśnie Atalanta jest wyłączną przyczyną, czemu w ogóle w swojej jedenastce turnieju postanowiłem obok ustawienia wybrać model koszulek. Ten turniej w dużej mierze należał do piłkarzy z Bergamo, nawet jeśli nie odgrywali kluczowych czy wiodących ról, to jednak – dokładali cegiełkę do drużyn, które nas po prostu oczarowały. Najbardziej charakterystyczny przykład to oczywiście Joakim Maehle, który stanowi jedno z odkryć imprezy. Ustawiony nieco inaczej niż w klubie pokazał, jakie możliwości daje dynamiczny, dobrze wyszkolony technicznie i pojętny taktycznie prawonożny lewy wahadłowy. Oglądało się to z przyjemnością, a gdzieś z tyłu głowy była cały czas świadomość – w Bergamo Maehle gra na prawej stronie, na lewej jest Gosens.
No właśnie, Gosens. Najlepszy indywidualny występ turnieju? Możemy pisać, że Semedo mu rozwinął dywan, ale znamy przecież zawodników, którzy i na czerwonej puchowej wykładzinie byliby w stanie się spektakularnie wywrócić. Gosens po prostu zrobił mecz, zresztą jedyny w pełni udany dla Niemców. A Pessina? O, to jest historia. W ogóle miał nie jechać na turniej, został powołany w miejsce kontuzjowanego Sensiego (Inter Mediolan, przypominam!). W pierwszym składzie wyszedł na Walijczyków, gdy Mancini realizował swoją ambicję zaoferowania szansy turniejowej każdemu z 26 piłkarzy w zespole. Strzelił gola. Potem poprawił drugim, w dogrywce z Austrią. Przydatny był również w półfinale.
A Pasalić, który odmienił razem z Orsiciem oblicze Chorwatów z Hiszpanią? Nawet Zapata z Murielem, chociaż akurat niespecjalnie im się to Copa America udało, przywiozą do Bergamo brązowe medale. Jedno jest pewne – w te wakacje na orlik tylko w koszulce Zawiszy albo Interu, mam szczęście posiadać obie.
BRAMKARZ: KASPER SCHMEICHEL
Zastanawiam się do teraz – gdyby Schmeichelowi strzelić dziesięć razy dokładnie w taki sposób jak Pohjanpalo w meczu Finlandii z Danią – ile razy by skapitulował? Nie chciałem do tej jedenastki naginać rzeczywistości, wrzucać w środek pomocy Eriksena, iść po linii najmniejszego oporu z Maehle. Dla mnie Dania na tym turnieju to opowieść, którą trzeba opowiadać wciąż i wciąż, od początku do końca, by się nam dobrze utrwaliła. I mam wrażenie, że tym kluczowym bohaterem opowieści, który scala wszystkie wątki, jest Kasper Schmeichel.
Ewidentnie wstrząśnięty sytuacją z pierwszego meczu, choć wraz z Kjaerem zachowali najwięcej zimnej krwi w chwili walki o życie kolegi z drużyny. Ten pierwszy mecz zostawił ślad na całym świecie futbolu, ale najmocniej było to widać w grze i zachowaniach Schmeichela. A przecież to jest gość, który i bez tego miał pod górkę w kwestiach mentalnych. Jego cała kariera bramkarska to przecież ściganie się z legendą ojca, nawet jeśli przez te wszystkie lata już tysiąc razy udowadniał swoją wartość. Ale teraz, na Euro? Gdy Dania zaczęłą naprawdę poważnie liczyć się w walce o zwycięstwo w całym turnieju, co przecież już raz w historii im się udało? Kasper Schmeichel to jest piękna sprawa, bo on na pewno nie osiągnął tyle, co Peter, jeśli liczymy czystą piłkę nożną. Stary Schmeichel wygrał wszystko, czasem po kilka razy, do tego jeszcze z reprezentacją osiągnął bezprecedensowy sukces.
Ale Kasper wygrał… Hm. Inaczej? Mocniej? Szukam odpowiedniej skali porównawczej – nie jesteś w stanie wygrać ligi pięć razy z Fergusonem, Beckhamem i Giggsem po swojej stronie, ale jesteś w stanie to zrobić raz, jako piłkarz Leicester City, na które przed sezonem nie stawiał nikt. Nie jesteś w stanie wygrać Euro, ale jesteś w stanie mentalnie i piłkarsko podnieść się po dwóch porażkach, dotrzeć do półfinału, który zresztą przegrywasz w szalenie kontrowersyjnych okolicznościach. Gdy Schmeichel wyłapał próbę Kane’a, pomyślałem sobie, że dorównał Peterowi. Zresztą, ta jego interwencja po główce Maguire’a, wygrane oko w oko ze Sterlingiem… Jeden z najlepszych piłkarzy na tym etapie turnieju. Gdyby nie próbował łapać, tylko sparował tego karnego do boku, gdyby dowiózł Danię do karnych, gdzie mieliby już tę psychiczną przewagę, bo Schmeichel chwilę wcześniej powstrzymał Kane’a…
Możemy gdybać. Natomiast Kasper ma miejsce w jedenastce mojego serca. Także za genialną wymianę z konferencji prasowej przed meczem z Anglią. Kasper, it’s coming home. “It’s coming home? Has it ever been home?”. Bezczelny łebek z Leicester City. Dlatego wszyscy tak kochali tamtą lisią bandę. I dlatego Kasper nie musi czuć kompleksów, gdy po raz setny przez media społecznościowe przewijają się obrazki z kariery jego ojca.
TRÓJKA STOPERÓW: GIORGIO CHIELLINI, DALEY BLIND, HARRY MAGUIRE
Rzuty karne to test charakteru nawet na koniec podwórkowego meczu blok na blok. Imponują mi ci wszyscy ludzie, którzy wykonują je podcinką w meczach o punkty, szczerze zazdroszczę każdemu, który tę zieloną milę pomiędzy środkiem boiska a jedenastym metrem pokonuje pewnym krokiem, z uśmiechem na twarzy. Ale to, co odstawił Chiellini jeszcze przed serią karniaczków… Mateusz Święcicki napisał:
Christian Vieri powiedział kiedyś, że Chiellini jest najgorszym z możliwych rywali, bo cię kopie, brutalnie fauluje, uderza łokciami, sam często symuluje, by po chwili żartować, przytulać się do ciebie, śmiać. Nigdy nie wiesz, o co mu chodzi.
Trochę kojarzy się z Gimenezem, który kryjąc Suareza dopytywał go o wymowę nazwisk i inne pierdoły, kompletnie pozbawiając napastnika jakichkolwiek strzępków koncentracji. Nie wiem, na ile Chiellini to planuje, a na ile jest po prostu typem, który w D&D zawsze wybiera charakter chaotyczny neutralny. Nie wiem, na ile to strategia obliczona na zaszczepienie pewności siebie wśród kolegów, a na ile po prostu szczere rozbawienie przebiegiem losowania. No ale gdybym jako żołnierz widział tak zachowującego się dowódcę, gdybym jako piłkarz widział takiego kapitana, chyba nawet ze mnie, najkruchszego mentalnie człowieka w całej łódzkiej A-klasie, zeszłoby ciśnienie przed karnymi. Trochę głupio wrzucać tu Chielliniego wyłącznie za uśmiechy, kuksańce i podniesienie Alby, więc przypominam – to też po prostu bardzo dobry stoper, który wraz z Bonuccim trzyma 1/3 boiska w łapskach. Tak, raz się pogubił, przy golu Moraty, ale czysto piłkarsko to jest i tak ścisły top na tej pozycji.
Dodaję do Chielliniego jeszcze coś, co podoba mi się w całej reprezentacji Włoch. Oni każdą udaną interwencję defensywną fetują, jakby strzelili gola. Tam dowolne udane zagranie służy do wzajemnego budowania poczucia siły i jedności. Chiellini w tym bryluje, odgrywa jedną z głównych ról. Jak to Leszek Milewski ładnie napisał – gość robi za szwagra dla całego świata. Kto nie lubi szwagrów?
*
Daley Blind znajduje się tutaj jako przedstawiciel Holandii i to przedstawiciel wybitnie typowy. Jego wprowadzanie piłki do gry można oglądać godzinami. Jego piękne, długie przerzuty to jest maestria. Z Macedonią Północną ocierał się momentami o perfekcję, siedem dokładnych długich podań, dwa kluczowe, na whoscored.com dojechał z ratingiem powyżej 8,00. No ale jak to Holender, z Czechami już słabiutko, po czerwonej de Ligta posypał się i Blind, ostatecznie bardzo szybko powrócił do domu. Podczas fazy grupowej gdzieś mi mignął tweet – Blind to piłkarz niemal kompletny, technika, przewidywanie, ustawianie się, drybling, podanko, jest naprawdę wszystko. Poza intensywnością, poza wytrzymywaniem tych okresów, gdy jego drużyna zaczyna cierpieć, gdy kończy się granko, a zaczyna bieganko.
Dlatego zresztą odbił się pewnie od Premier League i nie powrócił do jakiejś ligi pośredniej, tylko od razu do kochanego Ajaksu Amsterdam.
Natomiast z Holandii wybrałem go również dlatego, że to bliski kumpel Eriksena, w dodatku dzielący z nim kawałek historii. Blind zasłabł w 2019 podczas meczu towarzyskiego z Herthą. Już wcześniej zapalenie mięśnia sercowego, potem wszczep, wątpliwości, czy w ogóle uda się powrócić na boisko. Nawet jeśli to jest piłkarz tylko na dobrą, słoneczną pogodę, a nie do walki na noże w deszczu – chciałbym go docenić za całokształt kariery, zwłaszcza, że przecież w tym Ajaksie nie odcina kuponów, ale pisze kolejne bardzo sympatyczne rozdziały. Kibicowałem Holendrom również z uwagi na historię Blinda, kompletnie mnie nie dziwi, że tak szybko odpadli.
*
Harry Maguire znalazł się w tym zestawieniu z dwóch powodów. Po pierwsze – to jest kawał byka na murawie, przy stałych fragmentach pożera przestrzeń razem z rywalami, nawet nie popija. Pewny w obronie, nieprzyjemny dla napastników, nawet tych z najwyższej półki, przydatny przy centrach, których Anglia daje w meczu po kilkanaście. Z Duńczykami przez moment to wyglądało niemal karykaturalnie – Saka i Sterling w oczywisty sposób szukali fauli na 30.-40. metrze od bramki Schmeichela z nadzieją, że chwilę później Maguire dołoży swoją ogromną głowę do wbitej w szesnastkę piłki.
Natomiast jest też drugi powód i tu znowu mamy do czynienia z fantastyczną historią. Otóż Maguire jest w świecie ultra-profesjonalnych Lewandowskich i Ronaldo interesującym przeszczepem z minionej epoki. O Maguirze pięknie napisał nasz felietonista, Melodroma.
Harry Maguire, ostatni prawdziwy angielski piłkarz. Nie umie nawet zrobić elastico, za to potrafi bardzo wysoko kopnąć piłkę do góry, jak przystoi brytyjskiemu obrońcy. Trafił na okładki gazet po tym, jak pojechał do Grecji na all inclusive, najebał się, zrobił trzodę w knajpie, pobił z jakimiś typami, szarpał z policjantami, a potem próbował ich przekupić. Nie potrafi używać komputera.
Kto nigdy nie zrobił trzody w knajpie, niech sobie tutaj wstawi Leonardo Bonucciego.
WAHADŁA: ATILLA FIOLA ORAZ LEONARDO SPINAZZOLA
Zacznijmy od Spinazzoli, bo tutaj niczego nowego nie wymyślę. To jest scenariusz jeden do jednego z historii Tsubasy Ozory, z kart powieści Adama Bahdaja, ze scenariusza kina familijnego na Polsacie o 9.30 w niedzielę. Gra turniej życia, ciągnie drużynę, w decydującym momencie bez asysty rywala, po prostu zrywając się do szybszego biegu, łapie kontuzję, która wyklucza go z grania na pół roku. Koledzy z kadry dedykują mu zwycięstwo, zastępujący go Emerson robi co może, ekipa prześlizguje się do finału. W międzyczasie to chwytające za serce powitanie Leonardo przez kolegów z zespołu, w międzyczasie te wszystkie gesty wsparcia na każdym kroku.
Brakuje jeszcze tylko odwiedzin w sali rehabilitacyjnej z medalami. Brakuje już tylko zaproszenia, by wyszedł o kulach na środek boiska i wzniósł puchar za wygrane mistrzostwa. Jutro zobaczymy, czy ta bajka będzie miała happy end, natomiast Spinazzola na ostatniej prostej łyknął w moim składzie Maehle.
Na drugiej stronie musi zaś być Atilla Fiola. Za imię. Za nazwisko. Za bycie Węgrem. Ale tak już zupełnie serio – jak on wtedy ośmieszył tych wszystkich Francuzów… Mistrzowie świata, ekipa, która może wystawić trzy równorzędne jedenastki i każda będzie faworytem meczu z Węgrami. Fiola nie tylko kasował na ostro Karima Benzemę, nie tylko mocno stawiał się Kylianowi Mbappe. On także napędził, a potem osobiście wykończył atak na 1:0. Pamiętam, jak wszyscy podskoczyliśmy w domu, zwłaszcza, że od początku uczulałem rodzinę, że tym razem nasi dostaną ciężkie wciry. Zmuszenie Francuzów do tego, by jedynego gola strzelili po klasycznej ladze Llorisa na napastnika to jest wyczyn. Węgrzy w tym turnieju zagrali trzy naprawdę fajne mecze, napisali w całości całkiem fajną historię. Być może lepszy piłkarsko był Kleinheisler. Być może badziej symboliczny był Szalai, który miał w Bundeslidze 40 goli mniej od Lewandowskiego, ale momentami prowadził na oparach te węgierskie szarże.
Ale Fiola to Fiola. Mój rocznik, stary gość. Nigdy nie wyściubił nosa poza ligę węgierską. Jeśli mnie Wikipedia nie myli – zagrał w życiu ponad 400 spotkań na profesjonalnym poziomie, strzelił w tym czasie siedem goli, zazwyczaj jakimś kasztanom z Węgier. No i mistrzom świata, faworytom Euro, w zremisowanym z nimi meczu. Mocno zastanawiałem się nad Denzelem Dumfriesem, ale umieścił go już u siebie Leszek. Zresztą bardzo ładnie o nim opowiedział Janek.
Salka konferencyjna amatorskiego holenderskiego klubu VV Smitshoek. Trwa spotkanie zawodników z trenerami. Ni to odprawa, ni to pogadanka, ni to zgromadzenie. Ktoś się śmieje, ktoś opowiada kawał, komuś w plecaku brzęczy piwko. To nie wielki świat futbolu. Młodsi mają szkołę, starsi mają pracę, piłka nożna to dla nich hobby. Ale to jedna z tych rozmów w drużynie, kiedy szkoleniowcy pytają podopiecznych: „co chcielibyście robić w przyszłości?”. Kilku chłopaków odpowiada na poważnie, kilku kiwa głową w niewiedzy, kilku rzuca coś żartobliwego. I wtedy głos zabiera Denzel Dumfries.
– Chcę zostać zawodowym piłkarzem, zagrać w reprezentacji Holandii.
Wszyscy się śmieją. Trenerzy też.
– Denzel, umówmy się: nawet tutaj nie jesteś najlepszy.
ŚRODEK POLA: LUKA MODRIĆ, OŁEKSANDR ZINCZENKO, MISLAV ORSIĆ
Zacznę od Zinczenki, bo tutaj sprawa jest banalna. Genialny gol ze Szwecją. Równie genialna asysta ze Szwecją. A potem to.
Ukraiński piłkarz Ołeksandr Zinczenko zarobione na Euro pieniądze wydał na opłacenie tygodnia pobytu na Ukrainie niemieckiego chirurga plastycznego Klausa Exnera, który w tym czasie przeprowadzi bezpłatnie operacje dzieci z oparzeniami. Ma u mnie szacun https://t.co/I620VAcTRo
— Anna Łabuszewska (@labuszewska) July 6, 2021
Natomiast zwracam też uwagę na chorwacki duet. Luka Modrić to klasa sama w sobie, nieprawdopodobne było zwłaszcza to utrzymywanie piłki w momentach, gdy Chorwacja była spychana do obrony przez kolejnych rywali. Właściwie w każdym meczu miała takie momenty, zazwyczaj w chwilach, gdy ciśnienia nie trzymali obrońcy lub Livaković. Lagi do przodu padały łupem przeciwników, którzy z miejsca montowali kolejny atak. Z Hiszpania to momentami wyglądało wręcz karykaturalnie, jak na tych filmach animowanych, gdzie bohater próbuje wyrzucić bumerang, a on uparcie wraca, trafiając go prosto w czoło. I wtedy pojawia się Modrić, którzy przytrzymuje, rozrzuca, zbiera na siebie pierwszy ciężar pressingu, by oddać piłkę lepiej ustawionym i posiadającym więcej czasu kolegom.
No a przy tym czyste konkrety. Udane dryblingi, podania, wreszcie tamten fantastyczny gol, jeden z lepszych na turnieju, a wszystko w wieku, gdzie wielu piłkarzy siedzi już w studiu, omawiając szczegółowe kolejne sytuacje. Modrić to gracz o wyjątkowej jakości i wyjątkowej roli – lider w takim klasycznym znaczeniu tego słowa, gość, który pojawia się wszędzie tam, gdzie występuje jakiś problem, który pomaga najsłabszym, który podsadza najniższych, pozwala błyszczeć najbardziej uzdolnionym. No lubię typa, nic nie poradzę. Zwłaszcza, gdy został uniewinniony w procesie Mamicia, choć długo wydawało się, że w tej sporze jest po tej niewłaściwej stronie.
Do tego Mislav Orsić, który jest jednocześnie częścią mojego hołdu dla Zlatko Dalicia. Co on wymyślił z tą Hiszpanią, to ja nawet nie próbuję zrozumieć. W pewnym momencie na boisku było chyba pięciu napastników, jeden lewy obrońca, dwóch pomocników i stoperów. Mam wrażenie, że gdyby Dalić na ławce tego dnia miał jeszcze Bartosza Śpiączkę, to też by go wpuścił, bo na murawę wrzucał już totalnie losowo każdego, kto potrafi grać z przodu. Orsić nie ma podjazdu do CV, którymi dysponują jego kumple – Perisić, Rebić, nawet Vlasić czy Pasalić. 28-latek gra w Dinamie Zagrzeb, a trzeba pamiętać, że wszyscy najbardziej ekscytujący piłkarze Dinama zazwyczaj wyjeżdżają przed 21. urodzinami. Co więcej – Orsić faktycznie ma za sobą zagraniczne przygody, po których powrócił do kraju. Ale tak jak jego kumple zwiedzają ligę włoską czy angielską, tak Orsić ma w CV:
- Koreę Południową
- Słowenię
- Chiny
W meczach o punkty dla reprezentacji Chorwacji Orsić zagrał przed turniejem dokładnie 166 minut. Ogółem brał udział w dziewięciu spotkaniach, z czego trzy to sparingi, do tego jeszcze niezbyt istotna Liga Narodów. I co? Orsić wjeżdża, daje gola, dokłada asystę, a z nim na boisku Chorwacja nieomal karci Hiszpanię, bo przecież Kramarić czy Gvardiol też mogli dołożyć po sztuce. Kurczę, a przecież pamiętajmy, że chwile wcześniej Orsić załadował hat-tricka Tottenhamowi Jose Mourinho. Piłkarz, którzy duża część swojej kariery spędził na wędrówkach między ligą chińską i koreańską. To jest kawał historii. Szkoda, że tu akurat bez pięknej puenty, bo Chorwaci tamtego dnia nie tylko odpadli, ale jeszcze przerżnęli ze Szwajcarią wyścig o najładniejszą opowieść napisaną 28 czerwca.
NAPAD: ALVARO MORATA, ROBERT LEWANDOWSKI
Na koniec dwie oczywistości. Morata – poświęciłem temu osobny tekst, nie chcę się powtarzać.
W skrócie – to gość, który potrafił się rozpłakać na boisku po golu przeciw Fehervarowi – tak mocno przejmował się swoją nieskutecznością w barwach Chelsea. Zamiast uczucia wielkiej ulgi, że wreszcie się odblokował – szlochy w ramię Williana, w meczu LIGI EUROPY. Potem te wywiady przed Euro i już w trakcie turnieju, roztrzęsiony głos, człowiek właściwie zdemolowany presją, krytyką, czasem zwykłą nienawiścią, bo trudno nazwać “krytyką” wulgarne ataki na rodzinę Moraty. Morata zresztą partolił te kolejne okazje, spieprzył prawie wszystko, co było do spieprzenia.
Ale z Włochami doniósł Hiszpanię do dogrywki i karnych. Wziął piłkę, odpowiedzialność i presję na siebie. Poszedł środkiem, tam, gdzie Włosi są najsilniejsi. Sklepał sobie z Olmo drogę między stoperami, pewnie pokonał Donnarummę. Wydawało się, że właśnie się odkupił nawet u najtwardszych nienawistników.
No a potem ten fatalny karny. Co za ból. Co za zwroty akcji. Co za typowo futbolowe zdarzenie – piłka nożna najpierw rozbudza nadzieje, oferuje złote góry, pokazuje piękną przyszłość, by potem to wszystko nagle odebrać. Klasyczna piłka nożna, klasyczny futbol, klasyczny Morata.
Do tego dokładam Lewandowskiego. Uniósł. “Dostarczył”. Postrzelał, pomobilizował, sam przeszedł drogę od zera ze Słowacją i zmarnowanej setki z Hiszpanią, do bohatera, który przestawił Laporte, a potem sam ruszył po punkty ze Szwecją. Zmienił się na przestrzeni turnieju z trybu: “genialny w klubie, rozczarowujący w chwilach próby w kadrze” w opcję: “genialny w klubie, trochę osamotniony w kadrze”. Liczę, że to jest symboliczne wzięcie na barki roli lidera nie tylko ze Szkotami czy Irlandczykami, w meczach eliminacyjnych, gdy Lewandowski w pojedynkę niósł całą drużynę. Liczę, że to jest początek ostatniego okresu reprezentacyjnej kariery Lewandowskiego – gdy będzie nam wygrywał te najważniejsze mecze. Być może w barażach o mundial, być może na samym mundialu, bo pewnie to nas za moment czeka.
***
Kto był o włos? Unai Simon w bramce, co za historia z Chorwatami, co za dyspozycja ze Szwajcarią, choć tu i tak go przyćmił Sommer. Pedri, młodziutki gość, który pierwsze niecelne podanie z Włochami zanotował w 119. minucie meczu. Dowbyk z Ukrainy. Chłopak w życiu by nie pojechał na turniej, gdyby nie kontuzje. W życiu nie pojawiłby się na murawie, gdyby nie kolejne dwa urazy. A tu nagle strzela gola na wagę awansu w doliczonym czasie gry dogrywki w fazie pucharowej. Goran Pandev, którego od dzisiaj będą mieć na sztandarach wszystkie gwiazdy ze słabych pilkarsko państw, jako przykład, że nawet Macedonia Północna może strzelić gola na wielkiej imprezie. Dolberg. Acerbi. Olmo.
Ech, to był piękny, naprawdę piękny turniej. Choć jeszcze trwa – ja w sumie już za nim tęsknię.