Reklama

Walka z genem autodestrukcji (19)

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

30 czerwca 2021, 16:41 • 6 min czytania 6 komentarzy

Nie miałem nigdy poczucia, że futbol to taka gra, w której 22 mężczyzn biega za piłką, a na końcu wygrywają Niemcy. Ale miałem poczucie, że futbol to taka gra, w której 22 mężczyzn biega za piłką, a na końcu przegrywają Anglicy.

Walka z genem autodestrukcji (19)

Anglia, odkąd ją pamiętam, mierzy najwyżej. Czasem śmielej, czasem mniej śmiało o tym mówi, ale zawsze jest to z tyłu głowy: chcą złota. Więcej: wierzą, że im się w końcu należy. Że choćby prawem prawdopodobieństwa, w końcu musi nadejść ich czas.

I prawdą jest, że jak na tak szaloną na punkcie piłki nację, na ojców dyscypliny, na posiadaczy arcymocnej ligi, do tego licznych akademii, które wychowały mnóstwo świetnych zawodników, lista ich tytułów jest zaskakująco krótka. Jeden wygrany mundial w 1966, nigdy nie wygrane Euro. Przecież gdyby sprawdzać co kto włożył do gabloty, to tyle samo trofeów ma Grecja. A przecież idąc dalej, czyli w medale, wypada to jeszcze gorzej:

  • poza złotem w 1966 na mundialu u siebie, dwa czwarte miejsca. Czyli medalu brak
  • Na Euro brąz w 1968, a więc w glorii mistrza świata, czyli najniższy poziom podium przyjęto jako porażkę. Potem półfinał w 1996, kiedy grali u siebie

No naprawdę. Polska ma więcej mundialowych medali niż Anglia. Może gorszego kruszcu, ale więcej. Na Euro Anglia nigdy nie doczłapała się do finału. Gdyby im jeszcze odebrać medale, które zdobywali na własnych boiskach, jest tylko brąz 1968.

I weźmy teraz takie Niemcy, które tylko między 2006 a 2016 za każdym razem byli w topowej czwórce wielkiego turnieju. Skakali po kontynentach, Afryka, Ameryka Południowa, nie robiło im to różnicy. A przecież w 2002 też medal. Wszystko wciąż ląduje tylko na szczycie piramidy wcześniejszych sukcesów.

Reklama

No, mieli się kiedy Anglicy nabawić wobec Niemiec kompleksów.

Bo wszystko kazałoby sądzić, że Anglicy będą znacznie mocniejsi. Ale oni, ustawicznie, nie byli. Powinni sięgać po więcej, powinni łapać medale, grać do końca – tymczasem jak nacja drugiej kategorii świętowali w Rosji, że po blisko trzech dekadach weszli do czwórki. W tym samym czasie, na mniejszej przestrzeni czasowej, to samo osiągali Chorwaci, tylko w obu przypadkach zdobywając medale, i jeszcze raz robiąc finał.

Anglię mam za reprezentację, która w DNA ma gen autodestrukcji, objawiający się w różny sposób. Gdzieś zawsze znajdą sposób, by to przegrać, w mniej lub bardziej malowniczy sposób, ale często zapadający w pamięć. To Ronaldinho wrzuci Seamanowi piłkę za kołnierz z czterdziestu metrów. To Beckham wyleci z Argentyną z boiska. To Anglia napisze historię, ale futbolu na Islandii. Mamy przecież nawet Southgate’a i te karne z Niemcami w 1996.

Wczorajsza wygrana wzbudziła w Anglii euforię. Wyciągane są zakurzone taśmy, pokazujące poprzednią wygraną z Niemcami na ważnym turnieju. Anglia ma jednak wszelkie powody, by tę euforię czuć. Wciąż nie stracili na tym turnieju bramki, a przecież nie jest to przypadek – defensywa działa, Pickford swoje broni, Southgate też tak ustawia zespół. Czytałem wczoraj felieton jednego z angielskich dziennikarzy, który argumentował, jak wiele Southgate ryzykował – defensywne ustawienie na Niemcy, a więc, w przypadku fiaska, na zawsze łatka jak u nas Wójcika jadącego na Wembley. Piszący się sam zarzut o braku odwagi, o stchórzeniu. I to mimo strzelb na ławce rezerwowych, nie więc z sytuacji kadrowej.

Ale Southgate na swoich zasadach, według swojego planu, ten mecz wygrał i zamiast tchórzem, jest dla Anglików tym, który przechytrzył Niemców.

Reklama

Alan Shearer powiedział wczoraj, że Anglia lepszej okazji na zwycięstwo w całym turnieju mieć nie będzie. I też zgoda. Grają przecież prawie wszystkie mecze u siebie. Finałowa czwórka – u siebie. To Wembley naprawdę może ich ponieść, widać było jaka chemia była między trybunami, a piłkarzami. Takie wejście Grealisha; no, fajny gość. Ale on został powitany na boisku, jakby to wchodził Maradona w debiucie w Napoli. Czuć było wielką siłę płynącą z trybun na Anglików, mobilizującą, przypominającą, że mają wsparcie.

Ale mam poczucie, że ten gen autodestrukcji, do tej pory uśpiony na trwającym Euro, wciąż może o sobie dać znać.

Bo niby Anglia ma wszelkie argumenty w rywalizacji z Ukrainą – Ukraińcy są słabsi, Ukraińcy są zmęczeni 120 minutami ze Szwecją, Ukraińcy są poobijani.

Ale Anglia nie gra u siebie, a jedzie na jeden jedyny wyjazd do Rzymu.

I Ukraina ma tę fantazję, jest nieprzewidywalna. Uważam, że będą w stanie zagrozić. Szczególnie, jeśli pierwsi by strzelili, bardzo byłbym ciekaw reakcji Anglików.

Piję do tego, że to wciąż może być bardzo angielski turniej.

Turniej rozbudzonych nadziei. Turniej “teraz albo nigdy”. Turniej, gdzie wszyscy Anglicy katują się “Football is Coming Home”.

Ale też turniej, który mógłby jeszcze zostać bodaj najbardziej bolesnym od sam nie wiem kiedy, gdyby w Rzymie wszystko się wysypało. Wywrócić się na Ukrainie po egzorcyzmach na rywalizacji z Niemcami, a mając w perspektywie dwa mecze u siebie – to byłby najbardziej angielski z możliwych scenariuszy.

Zabijcie mnie, ale z tej przyczyny tego ćwierćfinału jestem ciekaw najbardziej.

***

Czy Danielson zasłużył na czerwoną kartkę?

Oczywiście, że zasłużył.

Ale czy zasłużył na miano szwarccharakteru, największego zbrodniarza mistrzostw?

Myślę, że nie.

Zagranie było nieszczęśliwe. Danielson patrzył na piłkę, chciał ją wybić. To było jedyne, co go interesowało. W momencie, gdy Danielson podjął decyzję o takim zagraniu, Siebiedina nie było w pobliżu. Nie mógł przewidzieć, że Ukrainiec tak nabiegnie. Widzę więc liczne okoliczności łagodzące.

Ale widzę też co się stało finalnie. I zamiar zamiarem, piłka piłką, ale ostatecznie jest autorem najbardziej brutalnego faulu w mistrzostwach. Musi za to dostać czerwoną kartkę. Nie zasłużył na medialny lincz, ale na asa kier – jak najbardziej.

Przyznam, pierwsze minuty po faulu, nie mogłem się skupić na tym, co działo się na boisku, tylko dalej patrzyłem na Besedina. Besedin leżał tuż przy linii. Potem próbował się podnieść. Opierać się trochę na tej nodze, a potem już nie. Kawał drogi miał też do przekuśtykania. To była walka większa, niż cokolwiek, co działo się wtedy na boisku. Wyglądało to dość surrealistycznie – niby trwa mecz, gra o ćwierćfinał Euro, a los chciał, by gra wówczas głównie toczyła się na tej połowie z leżącym, a potem zdrapującym się z boiska zawodnikiem. Ja ten marsz Ukraińca zapamiętam, to też będzie jeden z obrazków tego turnieju, który zapadnie mi w pamięć.

I swoją drogą, nie zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że był to kiepski, nudny mecz. Dogrywki, w których padają gole, w których są zwroty akcji – oczywiście, to też wspaniałe. Ale dogrywka, w której widzisz walkę o przetrwanie, ten znój, ten cały fizyczny ciężar gry na takim poziomie zmęczeniowym i walki fizycznej – z tym też turniej jest pełniejszy. Nie powiem, no, dużo było leżenia w dogrywce. Był to najmniej płynny mecz jaki pamiętam. Ale wciąż, może wagą meczu, oglądałem to ze skraju krzesła.

A może odzywa się już we mnie to, że zostało siedem meczów?

I nawet średni mecz, wciąż jest meczem tego znakomitego Euro, i jeszcze zdążymy za nim zatęsknić?

***

Zapraszam też do oglądania “Stanu Euro” codziennie o ósmej rano.



Leszek Milewski

Fot. NewsPix

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

6 komentarzy

Loading...