19 czerwca 2004 roku, w jednym z najlepszych meczów w historii mistrzostw Europy, reprezentacja Czech pokonała 3:2 reprezentację Holandii. Potem nasi południowi sąsiedzi stuknęli jeszcze w fazie grupowej Niemców, a w ćwierćfinale rozbili 3:0 Duńczyków. Zatrzymała ich dopiero Grecja, choć powszechnie uważano, że to właśnie podopieczni Karela Brücknera pokazali na portugalskim turnieju najlepszy futbol. Dlaczego jednak o tym wszystkim wspominamy? Ano dlatego, że siedemnaście lat później Czesi znów efektownie wygrywają na Euro z Holendrami i znów mają w perspektywie starcie ćwierćfinałowe z Danią. A ich selekcjonerem jest obecnie Jaroslav Šilhavý, który w 2004 roku pracował w sztabie szkoleniowym czeskiej kadry i dorobił się nawet przydomka „mały Brückner”.
– Zwracał się tak do mnie przede wszystkim „Pepa” Chovanec, gdy pracowałem w Sparcie Praga. Każdego dnia witał mnie słowami: „ach, jest i nasz mały Bruckner” – wspominał z uśmiechem Silhavy w rozmowie z portalem iDNES.cz w 2011 roku. Wtedy Czech nie mógł jeszcze wiedzieć, że przyjdzie mu kiedyś samodzielnie poprowadzić drużynę narodową na Euro, lecz już wówczas mówił, że Bruckner to dla niego największy wzór, jeżeli chodzi o trenerskie rzemiosło. – Godzinami mógłbym opowiadać o jego metodach szkoleniowych. Wiele się od niego nauczyłem. Przede wszystkim – miał oko do ludzi, do charakterów. To niezwykle ważne w naszym fachu. Szczegółowo analizował rywali i z refleksem reagował na rozmaite meczowe sytuacje.
Pytany o swój najszczęśliwszy dzień w karierze trenera, Silhavy w cytowanej rozmowie bez wahania wskazał właśnie na słynne starcie z „Pomarańczowymi”. – Nigdy nie zapomnę dnia, gdy odwróciliśmy losy meczu z Holandią. To była prawdziwa magia. Byłem zachwycony, że mogę uczestniczyć w tym wydarzeniu jako asystent trenera. Choć najgorsze chwile przeżyłem na tym samym turnieju, gdy Grecy strzelili nam srebrnego gola w ostatniej minucie pierwszej części dogrywki. Wiedzieliśmy, że jest już pozamiatane. Kiedy zobaczyłem, jak piłka wpada do bramki Petra Cecha, moje serce prawie się zatrzymało.
Dziesięć lat później Silhavy zapewne znów wskazałby starcie z Holandią podczas mistrzostw Europy jako swój najpiękniejszy moment na trenerskiej drodze, ale nie byłoby to już spotkanie z 2004, tylko z 2021 roku. Może nieco mniej spektakularne, jednak będące jego autorskim triumfem.
JAROSLAV SILHAVY – HISTORIA SELEKCJONERA REPREZENTACJI CZECH
Spis treści
Prawa ręka selekcjonera
Do sztabu drużyny narodowej Jaroslav Silhavy został na stałe włączony w 2001 roku. Miał wtedy 40 lat i stawiał dopiero pierwsze kroki w zawodzie szkoleniowca po zakończeniu udanej kariery piłkarskiej. Zbierał szlify. Tymczasem kadra na początku XXI wieku poszukiwała nowego otwarcia. Czesi zszokowali wprawdzie Europę w 1996 roku, docierając do finału mistrzostw Starego Kontynentu, ale dwa lata później zabrakło ich na mundialu we Francji. Nie zdołali się również zakwalifikować do mistrzostw świata w Korei i Japonii, a na Euro 2000 polegli już w fazie grupowej. W kraju odebrano to pasmo niepowodzeń jako dużego kalibru rozczarowanie. Dlatego jesienią 2001 roku, po przegranych barażach o mundial, za stery w drużynie narodowej chwycił 62-letni Karel Bruckner. Szkoleniowiec, który nie zasłynął nigdy jako kolekcjoner trofeów, ale cieszył się reputacją zmyślnego taktyka z dobrą ręką do prowadzenia młodych zawodników.
W 2000 roku dowodzona przez niego reprezentacja U-21 dotarła do finału młodzieżowych mistrzostw Europy. Do podopiecznych Brucknera należeli wtedy tacy zawodnicy jak Milan Baros, Marek Heinz, Libor Sionko, Marek Jankulovski, Tomas Ujfalusi, Zdenek Grygera, Jiri Jarosik, David Jarolim czy Jan Polak. W federacji oczekiwano, by Bruckner zainstalował tych utalentowanych graczy w seniorskiej kadrze obok gwiazdorów z uznanymi nazwiskami, jak choćby Pavel Nedved, Karel Poborsky, Tomas Rosicky, Jan Koller czy Vladimir Smicer. Efekty przyszły już w trakcie eliminacji do Euro, jak również na samej imprezie.
Silhavy mógł obserwować ten proces z bliska. Stał się jego częścią.

Karel Bruckner i Jaroslav Silhavy (fot. Jaroslav Legner)
– Myślę, że to była najlepsza drużyna w historii Czech, którą w dodatku poprowadził najlepszy selekcjoner – przyznał Silhavy na łamach „Sportu”. – Sparta Praga regularnie grała wtedy w fazie grupowej Ligi Mistrzów, zakwalifikowaliśmy się też na kolejne mistrzostwa świata. Dobry czas dla czeskiej piłki. Bardzo ważne było to, że po sukcesie w 1996 roku wielu zawodników wyjechało do silnych, zachodnich lig. Dlatego przed mistrzostwami w Portugalii mieliśmy do dyspozycji drużynę, której liderzy byli niezwykle doświadczeni na najwyższym poziomie. Dla mnie – jako początkującego trenera – każde zajęcia na zgrupowaniu były tak naprawdę wielkim przeżyciem, a każdy mecz przygotowawczy odbierałem jako widowisko. Ci piłkarze świetnie się znali, wiele o sobie wiedzieli. Karel na tym polegał – na chemii wewnątrz zespołu i jasno ustalonej wyjściowej jedenastce. Nie lubił eksperymentować.
– Bruckner zwykł mawiać, że jemu w drużynie wystarczyłoby jedenastu zawodników – dodał Czech. – Pamiętam jego kadencję w Sigmie Ołomuniec w latach 80. Miał ustalony żelazny wyjściowy skład i nawet zmian dokonywał zawsze takich samych. W 70. minucie wchodził Jiri Malik, co mecz tak samo!
„Bruckner miał swoją żelazną dwunastkę piłkarzy – jedenastu podstawowych i jednego najważniejszego zmiennika. Jeżeli spisywałeś się dobrze, mogłeś wywalczyć sobie miejsce w dwunastce. Jeżeli nie, po prostu odpadałeś”
Jiri Malik na łamach sigmafotbal.cz
Poza czysto piłkarską jakością zespołu, atmosfera była fundamentalna dla znakomite postawy Czechów podczas mistrzostw Europy w 2004 roku. Zawodnicy niezwykle doceniali Brucknera – jego wiedzę i sposób, w jaki ją przekazywał. Co ważne, taka postawa wychodziła od liderów, którzy pamiętali jeszcze awans do finału Euro osiem lat wcześniej. Na przykład Karel Poborsky zawsze siadał w pierwszym rzędzie podczas odpraw taktycznych i zachowywał się niczym największy prymus w szkolnej ławie, zadając dociekliwe pytania. Choć miał już 32. lata na karku i pewnie trener by się na niego nie gniewał, gdyby zachowywał nieco większy dystans do przedmeczowych przygotowań. Sami zawodnicy czuli jednak, że w takim składzie mogą na Euro dokonać czegoś historycznego.
– Ważną decyzją było przejście na ustawienie 4-4-2 – zauważył Silhavy. – Bruckner świetnie wyczuwał, który zawodnik jest w formie i potrafił z tego skorzystać. Dostrzegł znakomitą dyspozycję wracającego po kontuzji Milana Barosa i ustawił go u boku Jana Kollera. Choć na początku zgrupowania przygotowawczego Baros figurował jeszcze w naszych zapiskach pod hasłem „joker”. Był zawodnikiem numer dwanaście w rotacji.
Grzegorz Rudynek z „Przeglądu Sportowego” mówił nam natomiast: – Karel ich poukładał, bo poprzedni selekcjoner dawał drużynie dużo za swobody. Bruckner pokazywał schematy, uczył jak się zachowywać w danych sektorach boiska. Kiedyś Czesi nie chcieli grać kombinacyjnie. Vladimir Smicer opowiadał mi, że myśleli, że jak mają wielkiego Kollera z przodu, to najlepiej grać mu wysokie piłki i to wystarczy. Bruckner denerwował się na taką grę, kazał grać krótkimi podaniami, na dwa kontakty, a długich piłek używać w ostateczności. Miał też bardzo dobre relacje z zawodnikami.
„Karel wierzył w swój instynkt. Potrafił nas zaskoczyć”
Miroslav Baranek, drugi z asystentów Brucknera
W fazie grupowej mistrzostw Czesi wygrali wszystkie spotkania – z Łotwą, z Holandią oraz z Niemcami. W ćwierćfinale pobili Danię aż 3:0. Ich marsz po medal powstrzymali dopiero Grecy. W Porto podopieczni Otto Rehhagela zwyciężyli 1:0 po srebrnym golu Traianosa Dellasa. – Początkowo nie szło nam wcale łatwo – przyznał Silhavy. – Wystarczy sobie przypomnieć pierwszy mecz z Łotwą. Przegrywaliśmy 0:1 do przerwy i w szatni było tylko słychać: „Boże, co teraz?”. Czuliśmy się mocni. Wiedzieliśmy, że zwycięstwo w tym meczu to nasz obowiązek. A jednak przegrywaliśmy. Odwrócenie losów tego spotkania było dla nas niezwykle istotne. A potem przyszła ta niezapomniana batalia z Holandią, gdzie wyszliśmy ze stanu 0:2 do zwycięstwa 3:2.
***
Holandia 2:3 Czechy (2. kolejka fazy grupowej Euro 2004)
Co ciekawe, nie wszyscy Czesi byli zachwyceni po triumfie nad „Pomarańczowymi”. Jeden zawodnik nie ukrywał, iż czuje się potraktowany niesprawiedliwie. To Zdenek Grygera, zdjęty w 25. minucie gry, niedługo po drugim trafieniu Holendrów. Silhavy wspominał w rozmowie ze „Sportem”, że Bruckner nie zlekceważył tej sytuacji i mnóstwo czasu poświęcił na pojednawcze rozmowy z defensorem Ajaksu. W trzecim meczu fazy grupowej Grygery w ogóle zabrakło w podstawowym składzie Czechów, lecz powrócił w trakcie ćwierćfinałowej konfrontacji z Danią, gdy kontuzji nabawił się Martin Jiranek. Bez grymaszenia.
DANIA WYGRA Z CZECHAMI? KURS: 2,15 W FUKSIARZU!
– Jeżeli chodzi o porażkę z Grecją, najgorsze było to, że wtedy już naprawdę wszyscy wierzyliśmy w zdobycie mistrzostwa Europy. Wszyscy – przyznał Silhavy. – Po golu dla Greków na ławce zapadła grobowa cisza. Z takimi wydarzeniami trudno się pogodzić. Już widzieliśmy przed sobą kolejne cele, mieliśmy finał do wygrania. I wszystko zakończyło się przedwcześnie. Tak czy owak, przeżyłem wtedy z reprezentacją niesamowite chwile. Pamiętam nasz spacer po Aveiro, gdzie czescy i holenderscy kibice bawili się, pili piwo i wspólnie śpiewali. Wcześniej byłem tylko przez jakiś czas asystentem w Viktorii Żiżkov i Sparcie Praga. A tu nagle znalazłem się w centrum najważniejszej piłkarskiej imprezy w Europie. Lepszego początku trenerskiej kariery nie mógłbym sobie wymarzyć.
Choć półfinałowy mecz z Grecją został rozstrzygnięty dopiero w dogrywce, Bruckner dokonał zaledwie jednej zmiany. Dało o sobie wtedy znać jego przywiązanie do zawodników podstawowego składu. Silhavy dwukrotnie na polecenie selekcjonera odsyłał na intensywną rozgrzewkę Marka Heinza, który od początku turnieju świetnie się sprawdzał w ofensywie jako super-zmiennik, lecz Bruckner za każdym razem wstrzymywał tę zmianę. Za bardzo wierzył w swoich ulubieńców, by któregokolwiek z nich usunąć z boiska w takim meczu. Niepocieszony Heinz ponownie ubierał więc bluzę i powracał na ławę.
„Trzeba było wpuścić Heinza. Karel wie, że popełnił błąd. Choć oczywiście nigdy się do tego nie przyzna!”
Jiri Kubicek, były podopieczny Brucknera
– Pierwszy raz od trzech lat straciliśmy taką bramkę z rzutu rożnego… – smucił się na konferencji prasowej sam Bruckner. – Wypada tylko pogratulować Grekom. Jeżeli potrafimy cieszyć się ze zwycięstw, musimy też umieć przyjmować porażki. Dziękuję drużynie za wspaniały turniej.
Pierwsze mistrzostwo
Silhavy współpracował z Brucknerem w sztabie kadry do 2008 roku, a potem przez jakiś czas pomagał także jego następcy – Petrowi Radzie. Choć po drodze działał także na arenie klubowej. Przez kilka lat prowadził drugą drużynę Sparty Praga, w sezonie 2007/08 z niemałym trudem utrzymał w czeskiej ekstraklasie SK Kladno, a w maju 2008 roku został mianowany nowym szkoleniowcem Viktorii Pilzno. I to była już naprawdę poważna misja. Silhavy miał za sobą bogatą karierę zawodniczą – zanotował nawet cztery występy w reprezentacji Czechosłowacji – a także zebrał mnóstwo doświadczeń z pracy u boku takich szkoleniowców jak Bruckner, Scasny, Lavicka, Kotrba, Straka, Hrebik czy Griga. W Pilźnie miał wreszcie udowodnić, że przyjęte nauki nie poszły w las.
Viktoria nie wybijała się jeszcze wtedy ponad ligową przeciętność, lecz już widać było potencjał na rychłe przedarcie się do czołówki. I rzeczywiście, w latach 2011-2020 pilzneńska ekipa ani razu nie zakończyła rozgrywek poza podium, zdobywając w tym okresie aż pięć tytułów mistrzowskich. Jaki jednak wkład w te spektakularne wyczyny miał Silhavy? Mówiąc brutalnie – żaden. Wywalono go po dziewięciu spotkaniach. W debiucie jego podopieczni zatriumfowali wprawdzie nad Viktorią Żiżkov, jednak żadnego z kolejnych ośmiu meczów już nie wygrali. Wciry zebrane od Tescomy Zlin przelały czarę goryczy.
– Miałem zbudować nowy zespół, było sporo zmian kadrowych. Jednak kierownictwo klubu chciało wyników na już – żalił się potem Silhavy. I nawet jeśli przyznać mu rację, ten nieudany epizod w Viktorii zdecydowanie nie mógł mu w rozwinięciu solowej kariery szkoleniowej. Jesienią 2009 roku Czech związał się ze słabiutkim Dynamem Czeskie Budziejowice. Znów przyszło mu prowadzić klub broniący się przed degradacją.

Jaroslav Silhavy
Przełom nastąpił dopiero w 2011 roku.
Petr Rada, z którym Silhavy zetknął się przez pewien czas w kadrze, ogłosił działaczom Slovana Liberec, że chciałby poszukać nowych wyzwań i przenieść się do FK Teplice. Na swoje następce zasugerował właśnie swego eks-asystenta. – W ostatniej kolejce sezonu 2010/11 przyjechaliśmy z Dynamem Czeskie Budziejowice do Liberca – wspominał obecny selekcjoner reprezentacji Czech. – Po niezłym meczu zremisowaliśmy 3:3. Właśnie wtedy po raz pierwszy usłyszałem o możliwości objęcia Slovana w kolejnych rozgrywkach. Kilka dni później nieformalne propozycje przerodziły się w konkretną ofertę. Ale przed podpisaniem kontraktu musiałem jeszcze odbyć rozmowę z właścicielem klubu, panem Ludvikiem Kralem.
Właściciel ekipy z Liberca to postać owiana tajemnicą i kontrowersjami. Kral dorobił się fortuny na sprzedaży wyrobów szklanych i kryształowych, lecz nie ma – nomen omen – parcia na szkło i pilnie strzeże swojej prywatności. Powody tej medialnej wstrzemięźliwości wyszły na jaw, gdy w 2015 roku przedsiębiorca odebrał odznaczenie państwowe za wkład w rozwój czeskiej gospodarki. Zaprotestowali więźniowie polityczni z czasów Czechosłowackiej Republiki Socjalistycznej. Oskarżyli Krala, że pierwsze sukcesy jego firmy wynikały z bliskich związków z komunistycznym reżimem,
– Pan Kral od razu zrobił na mnie wrażenie człowieka bardzo surowego – mówił Silhavy w rozmowie z iDNES.cz. – Tak naprawdę interesowało go tylko jedno: dlaczego zostałem zwolniony z Pilzna. Dopytywał też, dlaczego nie przedłużono ze mną kontraktu w Budziejowicach. Potem zeszliśmy na temat mojej trenerskiej filozofii, preferowanego stylu gry zespołu. Wtedy wyczułem, że całe to spotkanie nie jest żadną intrygą, z jaką często spotkamy się w tym zawodzie. Miałem do czynienia z człowiekiem szczerze zainteresowanym przyszłością drużyny i moimi kompetencjami. Nasza współpraca od czasu tej rozmowy układała się wzorowo. Dzwoniliśmy do siebie po każdym meczu. Po porażkach nie były to miłe dla mnie dyskusje, ale zawsze konstruktywne. Czułem, że mam do czynienia nie tylko z przełożonym, ale również partnerem, który ma wielką wiedzę na temat futbolu.
„Nikt w Libercu nie wymagał ode mnie, byśmy zajęli konkretną pozycję w tabeli albo awansowali do europejskich pucharów Podstawowe oczekiwanie było jednak jasne: Slovan ma grać ofensywny, atrakcyjny dla widza futbol”
Jaroslav Sihlavy
W sumie nie ma co się dziwić, iż relacje szkoleniowca z właścicielem były tak poukładane. No bo w końcu stara piłkarska prawda mówi: są wyniki, jest atmosfera. A podopieczni czeskiego trenera już w pierwszym sezonie jego pracy w Libercu sięgnęli po mistrzostwo kraju. O co się zatem czepiać? Tym bardziej że Silhavy nie złamał danych zarządowi obietnic. Rzeczywiście uczynił ze Slovana najskuteczniejszą ofensywną maszynkę czeskiej ekstraklasy. To przełożyło się na ligowy triumf. Siłą Niebiesko-Białych na pewno nie były indywidualności. Dość powiedzieć, że do kadry na Euro 2012 załapał się tylko jeden przedstawiciel mistrzowskiej ekipy – ulubieniec Jacka Gmocha, Theodor Gebre Selassie. Dla porównania – Viktoria Pilzno wysłała na turniej aż sześciu graczy. – To nierealne, to jak sen – ekscytował się Silhavy. – Dla takich chwil warto poświęcić całe życie futbolowi. To zdecydowanie mój największy życiowy sukces.
REMIS W MECZU CZECHY – DANIA? KURS: 3,15 W FUKSIARZU!
W kolejnych sezonach Slovan nie zdołał utrzymać się na topie. W 2013 roku podopieczni Silhavy’ego zakończyli ligowe zmagania na trzecim, a rok później na czwartym miejscu. Nieźle się natomiast spisali w pucharach, docierając do 1/16 finału Ligi Europy. Ale to nie uratowało trenera. Ludvik Kral zwolnił go jeszcze przed końcem rozgrywek, nie mogąc już znieść spekulacji na temat ofert z innym klubów, jakie – według mediów – regularnie do Silhavy’ego spływały.
Slavia i kadra
Po rozstaniu ze Slovanem szkoleniowiec zdecydował się na bardzo kontrowersyjny ruch z punktu widzenia kibiców z Liberca. Podjął bowiem pracę w FK Jablonec, czyli ekipie wielkiego derbowego rywala Niebiesko-Białych. Mało tego. Jego nowy zespół wygrał pierwszą konfrontację ze Slovanem, na dodatek na obiekcie przeciwnika. Po końcowym gwizdku trener nie ukrywał sporego rozgoryczenia postawą widzów. – Poczułem się jak wyrzutek, słuchając tych wszystkich obelg – stwierdził Czech. – Wydaje mi się, że spędziłem w Slovanie dobre lata i coś z tym klubem wygrałem. Należałoby to docenić. Rozumiem, że rozczarowanie wynikiem dzisiejszego spotkania przysłoniło części kibiców wszystko inne, ale to już za nami. Złe emocje są niepotrzebne.
Jablonec koniec końców uplasował się w sezonie 2014/15 na trzecim miejscu w tabeli. Świetnym, biorąc pod uwagę, że rok wcześniej finiszowali na jedenastej lokacie. Udało się też dotrzeć do finału Pucharu Czech. Tam lepszy okazał się jednak… Slovan, który zatriumfował po serii rzutów karnych.
„Jesteśmy załamani. Po meczu pojawiły się łzy. Mieliśmy szanse, żeby zamknąć ten mecz przed karnymi”
Jaroslav Silhavy na konferencji prasowej
Na szczyt Silhavy powrócił w 2017 roku, już za sterami Slavii Praga. Objął Czerwono-Białych po czterech kolejkach sezonu 2016/17, w których drużyna odniosła zaledwie jedno zwycięstwo. Miała też na koncie klęskę w eliminacjach do Ligi Europy. Pod jego wodzą zanotowała jednak oszałamiający, w zasadzie natychmiastowy progres. Do końca rozgrywek nie przegrała już ani jednego spotkania, po 25. kolejkach wskoczyła na pierwsze miejsce w tabeli i go nie oddała, odzyskując mistrzowski tytuł po ośmiu latach. Był to tak naprawdę początek dominacji praskiego klubu, wspieranego chińskim kapitałem. Dominacji, której trenerskie oblicze utożsamiane jest wszakże z osobą Jindricha Tripisovsky’ego, a nie Jaroslava Silhavy’ego. Ten pierwszy przejął posadę szkoleniowca Slavii w grudniu 2017 roku, gdy zespół pod wodzą jego poprzednika stracił szansę na wyjście z grupy w Lidze Europy po porażce z Astaną.
– Jeden mecz nie zadecyduje o mojej przyszłości – zapewniał Czech na konferencji przed meczem z Kazachami. – Władzom bardzo zależało na Lidze Mistrzów, dlatego w klubie zaszło wiele zmian kadrowych. Nie jest łatwo przeprowadzić zespół przez tak burzliwy okres.
Pomimo nacisków tak zwanej „góry”, nowo mianowany dyrektor sportowy Slavii, znany nam w Polsce skądinąd Jan Nezmar, nie zdecydował się na wyrzucenie trenera na zbitą twarz tuż po meczu. Po prostu w reakcji na sportową porażkę. Ale oznaczało to tak naprawdę jedynie odroczenie wyroku o parę dni. – Sytuacja była dla mnie bardzo trudna – mówił Nezmar. – Atmosfera w klubie po porażce w Lidze Europy stała się napięta, a Slavia nie prowadziła wówczas również w tabeli krajowej ligi. Strata do Viktorii Pilzno była już w zasadzie nie do odrobienia. Coś się wypaliło. Oczekiwano ode mnie działania, choć nie miałem dość czasu, by dobrze zapoznać się ze wszystkimi okolicznościami. Polegałem głównie na opiniach współpracowników o większym stażu w klubie. No i ostatecznie zadecydowaliśmy, że zmiana na ławce trenerskiej to najlepsze rozwiązanie, na jakie możemy się w danym momencie zdecydować.
Slavia Praga 0:1 FK Astana (6. kolejka fazy grupowej Ligi Europy 2017/18)
W wieku 57. lat Silhavy znalazł się więc w nietypowym i… chyba też niezbyt ciekawym położeniu.
Z jednej strony spotkała go wielka nobilitacja – w stosunkowo krótkim czasie ściągnęli go do siebie przedstawiciele kilku bardzo ciekawych projektów sportowych. W tym Viktorii Pilzno i Slavii Praga, które od lat kolekcjonują w Czechach tytuły mistrzowskie, a i w Europie zdarzało im się nieźle dokazywać. Ale ten medal ma też drugą stronę, ponieważ i Viktoria, i Slavia dość szybko uznały, iż dla optymalnego rozwoju potrzebują jednak na trenerskim stołku kogoś innego. Gwarantującego jeszcze wyższy poziom. Jasne, w Pradze szkoleniowiec wywalczył tytuł mistrzowski, trudno więc postrzegać jego pobyt w Slavii w kategoriach klęski. Ale wszystkich postawionych przed nim zadań nie zdołał zrealizować, zwłaszcza jeżeli chodzi o występy na arenie międzynarodowej. Groziła zatem Czechowi łatka trenera, który nie czuje się najlepiej w klubach, gdzie poprzeczka zawieszona jest naprawdę wysoko.
„W Slavii oczekiwania były naprawdę ogromne. Ukrywałem to przed zawodnikami, ale kiedy walczyliśmy o tytuł w rudzie wiosennej, praktycznie nie sypiałem, tak mocno przeżywałem kolejne spotkania ligowe”
Jaroslav Silhavy cytowany przez iDNES.cz
Czy jest jednak lepsze miejsce, by definitywnie dowieść swej klasy, niż reprezentacja?
Czeska kadra nie zakwalifikowała się kolejno na mistrzostwa świata w Republice Południowej Afryki, w Brazylii i w Rosji. Poległa w fazie grupowej mundialu w Niemczech, jak również w fazie grupowej mistrzostw Europy w Austrii i Szwajcarii oraz we Francji. Tak naprawdę po Euro 2004 jedynym mini-sukcesem Czechów było wyjście z grupy na polsko-ukraińskich mistrzostwach Starego Kontynentu, ale nawet wtedy podopieczni Michala Bilka prezentowali się dość przeciętnie pod względem stylu. W gruncie rzeczy żerowali przede wszystkim na słabości swoich rywali, w tym Polski.
Latem 2018 roku pozycja reprezentacji Czech na arenie międzynarodowej stała się już nad wyraz nędzna. Ekipa dowodzona wówczas przez Karela Jarolima na przestrzeni kilku tygodni przegrała 0:4 z Australią, 1:2 z Ukrainą i 1:5 z Rosją. Ten ostatni blamaż zmusił federację do stanowczych kroków. Nielubianego przez piłkarzy i fanów selekcjonera strącono ze stanowiska, a w jego miejsce zatrudniono Jaroslava Silhavy’ego.
Miał on nie tylko odbudować rankingową pozycję reprezentacji (we wrześniu 2018 roku Czesi osunęli się na 47. miejsce w rankingu FIFA), ale przywrócić jej dawny blask, kojarzony z pierwszym etapem kadencji Karela Brucknera oraz finałem Euro 1996. I nawet nie chodziło tutaj o tak wybitne wyniki. Raczej o odtworzenie pozytywnej atmosfery wokół kadry, przywrócenie zespołowi ofensywnego, a zarazem zadziornego charakteru. – W reprezentacji Czech nie było żadnej kontynuacji dawnych sukcesów A troskę o piłkę zastąpiła szydera – opowiadał przed trzema laty Grzegorz Rudynek. – Po Euro 2012, na którym Czesi doszli do ćwierćfinału, kibice gwizdali na piłkarzy, śmiali się z nich. Drwili. Za kozła ofiarnego uznano Milana Barosa.
„W 1996 roku mieliśmy piłkarzy, którzy byli głodni pieniędzy, sukcesów, świata. Chcieli wyjechać za granicę i wiedzieli, że transfer mogą zapewnić sobie na wielkim turnieju. Pokolenie z 2004 roku miało inną ambicję: chcieli powtórzyć nasz sukces. Dziś czescy piłkarze nie mają takiej stymulacji. W Slavii i Sparcie zarabiają dobrze, nie śpieszy im się na Zachód. Więc zadowalają się tym, co już mają”
Radoslav Latal w rozmowie ze sport.pl
W kadrze Silhavy poczuł się jak ryba w wodzie. Gigantyczna porcja doświadczenia zebrana przed laty pod czujnym okiem Brucknera zaprocentowała, tym bardziej że Czech miał też na koncie własne wzloty i upadki w klubach, z których również zdążył wyciągnąć odpowiednie wnioski.
CZECHY POKONAJĄ DANIĘ? KURS: 3,75 W FUKSIARZU!
Wystartował solidnie. Można wspomnieć choćby dwa triumfy w Lidze Narodów ze Słowacją, a także wygraną w towarzyskim spotkaniu z Polską, mocno się wówczas napinającą na zwycięstwo, które pozwoliłoby poprawić atmosferę wokół Jerzego Brzęczka. Czeskie media spekulowały, że poprawa wyników to efekt „brucknerowskiego” podejścia nowego selekcjonera do zawodników. Potwierdził to na naszych łamach Vitezslav Lavicka. – Znam obu trenerów. Muszę podkreślić, że Karel Jarolim jest jakościowym szkoleniowcem. Ma swoją wizję gry, duże doświadczenie. Styl prowadzenia drużyny rzeczywiście ma jednak bardzo restrykcyjny. Tam był problem z relacjami, chemią w drużynie. Zaś trener Silhavy ma podejście do pracy bardziej demokratyczne. Wiem to, ponieważ kiedyś pracowaliśmy w jednym klubie. Świetnie potrafi budować relacje interpersonalne w drużynie. Potrafi wykreować dobrą atmosferę.
– To niosło zespół przez eliminacje do Euro i tak będzie również na turnieju – dodał Lavicka, dowodząc zorientowania w sytuacji.
Kryzys zażegnany
Eliminacje do mistrzostw Europy zaczęły się dla Czechów od klęski 0:5 z Anglią. Potem było już jednak wyłącznie lepiej. Wciąż przydarzały się naszym południowym sąsiadom potknięcia, lecz coraz częściej przeplatane przez bardzo wartościowe zwycięstwa.
11 października 2019 roku Czesi wzięli rewanż na „Synach Albionu” i pokonali ich u siebie 2:1. Ten triumf nie tylko otworzył im drogę udziału w mistrzostwach Europy, ale stał się swoistym mitem założycielskim drużyny, która obecnie zachwyca podczas turnieju. Po prostu scementował zespół i bardzo wzmocnił pozycję samego selekcjonera. Na
Takiego przywiązania do nazwisk nie powstydziłby się sam Bruckner. Uczeń poszedł w ślady mistrza.

Jaroslav Silhavy
W stylu swojego dawnego mentora Silhavy rozstrzyga również problemy wewnątrz zespołu. Najskuteczniejszy zawodnik Czechów na Euro, Patrik Schick, podczas marcowego spotkania eliminacji do mistrzostw świata przeciwko Walii w sposób totalnie nieodpowiedzialny osłabił drużynę – wyleciał z boiska z czerwoną kartką. Czesi ostatecznie polegli 0:1, a selekcjoner nie bał się publicznej krytyki pod adresem napastnika Bayeru Leverkusen.
– Trener Silhavy jest bardzo otwarty w stosunku do dziennikarzy, mediów. Nie ma problemu z wyrażaniem się wprost – tłumaczył to Lavicka. – Na tyle, na ile go znam. Oczywiście nie zdradza jakichś detali, ale nie ma problemu, by powiedział coś konkretnego. Nie ucieka od zainteresowania. […] Przywołana sytuacja pokazuje, jakim respektem u piłkarzy cieszy się Silhavy. Patrik Schick w tamtym meczu popełnił duży błąd. Dostał czerwoną kartkę. Osłabił drużynę, która w rezultacie przegrała. Wiem, że po meczu trener Silhavy rozmawiał z Schickiem. Po rozmowie w cztery oczy poruszył ten problem w gronie całej drużyny. Zatem Silhavy jest nie tylko dobrym taktykiem. Potrafi utrzymać dyscyplinę, tylko innymi metodami niż Jarolim.
***
Reprezentacja Czech na Euro 2020 nie ma nawet w połowie tak mocnej kadry jak w 1996 czy zwłaszcza w 2004 roku. Nie gra też nawet w połowie tak pięknej piłki. Taka jest prawda. Silhavy próbował wprawdzie układać kadrę pod efektowny, otwarty styl, lecz czynił to dość nieśmiało i szybko się na tym sparzył. Koniec końców postawił na twardą obronę, dominację fizyczną w środku pola oraz dobrą organizację w przejściu do szybkich ataków, zwłaszcza oskrzydlających. Jeżeli na jakiejkolwiek płaszczyźnie dzisiejsza ekipa może się zatem równać z najmocniejszymi czeskimi drużynami z przeszłości, jest to atmosfera.
Co tu dużo mówić – zaprocentowały doświadczenia zebrane przez Jaroslava Silhavy’ego na arenie klubowej, a przede wszystkim w sztabie szkoleniowym reprezentacji. Czech powrócił bowiem do kadry jako trener w pełni dojrzały. Znający klimat wielkich turniejów. Praca z reprezentacją nie jest w jego przypadku ryzykowną próbą sprawdzenia się, swego rodzaju eksperymentem. Nie. Silhavy pracował na ten moment przez blisko dwadzieścia lat.
A jak już doczekał się szansy, to jej nie zmarnował. A Czesi dzięki niemu znów mogą być dumni ze swojej kadry.
fot. NewsPix.pl / FotoPyk