Mecz Holandii z Czechami w 2004 pozostanie moim odwiecznym przekleństwem. Nie widziałem tego meczu. Nie pamiętam dlaczego, bo tamto Euro oglądałem niezwykle uważnie, ale tego meczu – nie widziałem. I na pewno nauczył mnie, że Euro ogląda się w całości. Może już wtedy powinienem się domyślić, że Holandię z Czechami wypada oglądać, niemniej prawda jest taka, że nigdy nie wiesz, który mecz turniejowy zostanie klasykiem.
Mecz Holandii z Czechami z 2004 jest przypominany za każdym razem, gdy na turnieju zdarza się prawdziwe widowisko. Nie inaczej było wczoraj. Od pierwszych minut mecz Holendrów z Ukrainą był wspaniały. Może nie akcja za akcję, ale Ukraińcy potrafili się odwinąć. No i do tego cuda wianki w wykonaniu Depaya. Dalej już znacie: 2:0, zwrot akcji, petarda Jarmolenki, pięć minut wszechmocy Ukraińców. Pięć minut obrotu sytuacji o 180 stopni, jaki zdarza się tylko w piłce nożnej.
Ale ostatecznie gol rozstrzyga trafienie rodem z dołu tabeli Ekstraklasy – ot, wrzutka, byle zbicie głową, na pewno nie jakieś rewelacyjne.
Zawala on, Buscan, który wcześniej potrafił uratować Holendrów.
Trafia on, Dumfries, który wcześniej pudłował.
Widowisko kompletne.
I psuję sobie wszystko, bo wchodzę na Twittera i czytam: “PRAWIE JAK HOLANDIA – CZECHY Z 2004”, “A PAMIĘTACIE HOLANDIA – CZECHY Z 2004?” i tym podobne. Nie zostawi mnie w spokoju ten mecz nigdy. Pewnie na łożu śmierci będę oglądał jakiś dobry mecz, przeżywał ostatnie chwile bardzo fajnie i może nawet godnie, a wtedy komentator przypomni, że jest nieźle, ale to nie Holandia – Czechy z 2004 roku.
Obejrzę w końcu ten mecz z odtworzenia. Ale wiem, że to i tak nie będzie to: mecz można obejrzeć dowolną liczbę razy, ale przeżyć tylko raz.
***
Andrzej Strejlau pewnie byłby ryzykownym wyborem na mecz hitowy, ale wczoraj wspaniale zrobił mi mecz Austria – Macedonia Północna. To jak żył tym spotkaniem, każdą akcją, a przecież mówimy o meczu, wokół którego nawet sama TVP w studiu nie ukrywała, że to mecz trudniejszy do sprzedania widzom…
Kapitalny entuzjazm, przejęcie meczem. Chyba zdarzył się jakiś lapsus czy błąd – rozumiem i kto krytykuje, ma do tego prawo. I pewnie taki lapsus czy błąd miałby właśnie wyjątkowo zły odbiór w hitowym meczu. Ale tu, dla nas oglądających niezłe Austria – Maced0nia Północna? Pan Andrzej symbolizował wszystkich z nas, którym nawet przez myśl nie przeszło, że można ten mecz odpuścić.
Oczywiście zakładam, że nie jestem obiektywny, bo pana Andrzeja Strejlaua poznałem i dla mnie to było wydarzenie. Jedna z najsympatyczniejszych, najbardziej otwartych osób, jakie poznałem.
***
Co do trenerów w studiu – Marek Papszun był wrzucony na konia po Dania – Finlandia, to jasne. Ale tak ogółem, chyba lepiej poczuł się w tym środowisku Piotr Tworek. Sam pomysł, by to ta dwójka była ekspertami, uważam za trafiony. Nawet jeśli z Markiem Papszunem nie do końca wypadło to tak dobrze, jak się spodziewałem, to warto było zaryzykować.
***
Scena z meczu Anglia – Chorwacja. Modrić na przestrzeni minuty trzykrotnie ma piłkę. Każde podanie do przodu, każde dające coś drużynie i kolegom. Wzór. A potem Gvardiol rzuca jakąś pseudowrzutkę, lagę na bałagan, tylko za linię boczną. Na to odpowiada po chwili Vrsajlko po drugiej stronie. Straszliwe są dysproporcje jakościowe w Chorwacji.
A w Anglii nie. Choć ten mecz, uważam, za wiele o Anglikach wciąż nie powiedział, trudno ocenić jaką wagę ma dziś pokonanie Chorwatów, poza prestiżem, bo bijesz wicemistrza świata. Kuba Olkiewicz mówił mi ostatnio, że Belgowie się po Chorwatach po prostu przejechali. To dziś nie ta półka.
***
Jeśli myśleliście, że Polacy są mistrzami honorowych porażek, a z braku laku – czytaj: sukcesów – mistrzami ich gloryfikowania, to najwyraźniej nigdy nie zastanawialiście się nad historią reprezentacji Szkocji.
Szkoci, którzy są obok Anglików najstarszą kadrą świata. Podczas gdy większość dzisiejszych światowych potęg jeszcze nie wiedziała o istnieniu piłki nożnej, Szkoci już dawno grali. Pierwszy mecz z Anglią zagrali w 1872 roku. I można by pomyśleć, że taka historia zobowiązywałaby ich do pewnego poziomu. Ale potem tylko patrzyli, jak kolejne drużyny ich wyprzedzają.
XXI wiek to pasmo katastrof. Bo naprawdę, może to nie są lata ich chwały, ale żeby ani razu nie pojechali na wielki turniej? Gdzie my na Euro jechaliśmy z kapitanem Żurawskim grającym w Larissie? Gdzie nie mogliśmy sobie wyobrazić drużyny bez Jacka Bąka grającego w Arabii Saudyjskiej? No żarty. I te eliminacje zaczęli klasycznie – od bycia pośmiewiskiem Europy. 0:3 od Kazachstanu, 0:4 od Rosji u siebie. A jednak poszerzenie turnieju okazało się dla nich zbawienne, dostali się przez ścieżkę play-off z Ligi Narodów, gdzie już pokazali niezły futbol i żelazne nerwy, ogrywając po karnych tak Izrael, jak Serbię. Zasłużyli.
Dla mnie kwintesencją szkockiego futbolu jest ich największy sukces w historii finałów wielkiej imprezy. A jest nim bowiem gol Archie Gemmila z 1978 przeciwko Holandii. Był to gol piękny. Gol na 3:1. Strzelony światowej potędze, wicemistrzowi świata.
I oczywiście gol, który finalnie nic nie dał.
Coś jak słynne bramki Citki, tylko na większą skalę.
Ten gol trafił przecież nawet do jednego z moich ulubionych filmów, “Trainspotting”. “Nie czułem się tak dobrze od czasu, gdy Archie Gemmil strzelił gola Holandii w 1978”.
W Szkocji to trafienie kultowe, a skoro taki gol nim jest, to dla mnie jasne, że to nasi duchowi bracia. Bracia również w pechu, by wspomnieć eliminacje Euro 2008. Mieli fantastyczną jak na swoje warunki drużynę. McFadden strzelał takiego gola Francuzom:
Ale wychodziły dwie drużyny, a w grupie mieli Włochów i rzeczonych Francuzów. Do Francji brakło im dwóch punktów – Francji, którą ograli bez straty gola i u siebie, i na wyjeździe. No ale przegrali z Gruzją na wyjeździe i dopisali sobie kolejny wspólny z nami rys: mistrzostwo marnowania szans.
***
Meczu Polski ze Słowacją nie obawiam się może jak morowej zarazy. Niemniej choć lista moich traum, na pewno nie zaczyna się i nie kończy na meczach otwarcia Polaków na wielkich imprezach, ale są to zbiory nachodzące na siebie.
Byliśmy malowanym faworytem meczu z Koreą. Nawet Piotrek Świerczewski mówił mi, że zlekceważyli Koreańczyków.
Ekwador ograliśmy przecież nawet pół roku przed turniejem. W jakiejś deszczowej apokalipsie, ale jednak. I mundial w Europie, Ekwador jakiś szokująco mocny nie był, na stadionie mnóstwo Polaków – musimy, prawda? Nie, nie musimy.
Euro 2008 zaczęliśmy od meczu z Niemcami, gdzie nikt na nas nie stawiał i gdzie nikt nie udawał, że musimy wygrać. W kontekście narracji, że z Niemcami to i tak w trąbę, więc zaczynaliśmy turniej od drugiego meczu – Austria to też katastrofa, piętrowa.
Euro 2012 i Grecja to dla mnie w ogóle najgorsze rozpoczęcie turnieju, chyba żaden mecz reprezentacji Polski mnie tak nie rozwścieczył. Bo co innego zagrać źle, a co innego wyrzucić do śmieci mecz, który ci się tak dobrze ułożył.
Choć przyznam, że Senegal i 2018 to były ciarki z zażenowania. A już mieliśmy prawo wymagać więcej, niż od ekip w 2002, 2006, 2008 czy nawet tym 2012. A było jak zawsze.
Zostaje więc tylko samotna Irlandia Północna. Mecz bez fajerwerków, ale mecz wygrany – i tyle, i to wystarczyło, i nic więcej nie było potrzebne. Taki mecz dzisiaj biorę w ciemno. Ale przekonania do reprezentacji Polski niestety nie mam, bo i z czego dokładnie mam wziąć optymizm? Że Robert Lewandowski to świetny piłkarz? Sorry, to nie sport indywidualny. Chciałbym być dziś pełen przekonania, ale optymizmu nie potrafię budować na niczym.
Choć może to i dobrze? Na pewno nie ma przedturniejowej pompki, która towarzyszyła praktycznie wszystkim posyłanym przez nas drużynom. Może to podziała na naszą korzyść.
***
Polecam też nasze eurojutuby, dziś w studiu gośćmi Pawła Paczula byli Janek Piekutowski, Janek Mazurek i Wojtek Piela.
Leszek Milewski