Nie jestem zdziwiony, że wielu denerwował. Przy czym doskonale zdaję sobie sprawę, że zdecydowanie lepiej pasowałby tu jakiś soczysty wulgaryzm. Pewnie gdyby piłkarz z podobnym stosunkiem do swojego zawodu trafił się w moim ukochanym klubie, powiesiłbym sobie na ścianie tarczę do rzutek z jego fotografią. A przecież mój ukochany klub jest mimo wszystko odrobinę mniej prestiżowym miejscem pracy niż Real Madryt.
A jednak, mam wrażenie, że Garetha Bale’a nie powinno się krytykować. Być może nawet powinno się go delikatnie chwalić. Nie jakoś przesadnie, w końcu najlepszych piłkarzy wypada chwalić za gole, asysty i grę, a nie podejście do życia, ale… Gareth Bale często zabiera nas do innego świata. I za to go nieprawdopodobnie cenię.
Jeśli przejrzeć media społecznościowe, ze szczególnym uwzględnieniem Instagrama i Facebooka, okaże się, że duża część bombardujących nas literek układa się w słowa takie jak optymalizacja, wykorzystywanie potencjału, profesjonalizacja i tak dalej. Możesz oczywiście mieć takie ciało, jakie chcesz, ale najlepiej, jeśli nad nim solidnie popracujesz. Ale w sumie nie musisz pracować nad ciałem, możesz być właściwie zupełnie otyły, o ile zaoszczędzony na odpuszczeniu siłowni czas, wykorzystasz na czytanie książek i rozwój osobisty, albo inne budowanie brandu. Nie chcesz budować brandu? No spoko, ale to chociaż zrób coś dla siebie, idź do barbera, albo poleć do Afryki odnaleźć siebie (tylko najpierw zarób na tę podróż).
W świecie sportu te trendy są jeszcze wyraźniejsze, bo piłkarz jest w pracy przez 24 godziny, z których przynajmniej dziewięć powinny stanowić sen i regeneracja. Pamiętne hasło z Euro 2016 – że nasi piłkarze to jest pokolenie “chcę więcej”, zostało przyjęte jako dobry omen. Doskonale, fantastycznie, bo my wszyscy byśmy akurat chcieli więcej, szybciej, wyżej, mocniej. Na tym w końcu polega sport, a już na pewno na tym polega sport wyczynowy. Musisz mieć pazerność, musisz mieć ten wewnętrzny akumulator trzymany na podbrzuszu – świadomość, że albo dalej biegniesz na złamanie karku, albo ktoś cię wyprzedzi. Tak wykuwają się czempioni, jak choćby Robert Lewandowski. Bo chcą więcej.
Ale jednocześnie kurczy się miejsce dla tych, którzy chcą tylko trochę. Tych, którzy nie chcą wszystkiego, nie chcą wjeżdżać all-in, nie chcą pożreć całego świata, nie chcą więcej i więcej. Chcą tylko kawałeczek smacznego deseru, niech świat pożerają inni. Chcą troszkę, tyle, żeby się najeść.
Są tacy ludzie w futbolu, ale musimy ich naprawdę długo szukać. Filip Starzyński jest moim zdaniem jednym z modelowych przykładów – on nie wygląda na gościa, który zawsze chce grać o pełną stawkę, wygląda na gościa, który zawsze chce grać na własnych zasadach. Być może przez to jego kariera wyglądała gorzej, niż by mogła. Być może pewne szanse bezpowrotnie stracił. Ale czy to źle, że pozostał w swojej strefie komfortu? Czy to źle, że ją sobie bardzo przyjemnie umeblował? Lubi grać w Lubinie. Lubi grać piłeczką. Nie lubi się przepychać z obrońcami i gnać na złamanie karku, chyba nie jest demonem szybkiej aklimatyzacji i niespecjalnie lubi życie na walizkach. I co? I żyje, ba, wzbudza podziw u wielu kibiców, którzy szukają “oldschoolowego” grania, gdzie atletyczność piłkarza nie musi być wyznacznikiem jego jakości. Mógłby opuszczać swoją strefę komfortu częściej, jak przy wyjeździe do Belgii. I co, wyszłoby mu to na dobre? Czy jednak w jego przypadku od “chcę więcej”, rozsądniejsze było “chcę tak w sam raz, bez dokładki”.
Wiem, to dość karkołomne – przeskoczyć z Filipa Starzyńskiego do Garetha Bale’a, ale jednak – widzę pewne podobieństwa w podejściu do futbolu. Gareth Bale momentami wyglądał na ławce Realu Madryt na znudzonego tym zawodem. Wyglądał na gościa, który przy wyniku 2:2 w 89. minucie półfinału europejskich pucharów, planuje powoli, którym kijem rozpocząć swoją golfową rozgrywkę zaplanowaną na kolejny poranek. Jeszcze te gesty. Wypowiedzi z konferencji prasowych i wywiadów. Bale nie czuł totalnie wstydu, momentami można było odnieść wrażenie, że wręcz obnosi się ze swoim lekceważącym stosunkiem do świata futbolu. No tak, lubię grać w golfa. Inni wolą Fortnite’a. Robię coś złego? I cyk, z powrotem na murawę, gdzie czekała już wydrukowana przez kibiców flaga: Wales. Golf. Madrid. In that order.
Wszyscy się wściekali, jak on śmie, jak on ma czelność? A Bale po prostu robił to, co lubi. Kurczę, pytanie przejaranego gościa z pamiętnej polskiej komedii jest tak banalne, a jednocześnie tak wiele osób ma z tym ewidentny problem. Bale był w Madrycie spełniony piłkarsko, nawet jeśli mu na tym nie zależało – w każdej chwili mógł pokazać swoją kolekcję medali, albo odpalić transfermarkt i zaprezentować suche liczby. Był ustawiony na kilka pokoleń do przodu. Jeśli akurat odczuwał ochotę na to, by pograć w golfa, zamiast udawać zainteresowanie sparingiem własnej drużyny… To właściwie czemu mu zabraniać?
Ksywa golfista? Tak, spodobała mi się.
Początkowo zarzucano mu – w chórze był chociażby Predrag Mijatović – że te jego urazy są trochę naciągane. Że jakoś “na kadrze zawsze jest zdrowy”. Ale szybko okazało się, że to nie jest prawda, że Bale naprawdę ma już po prostu kruche zdrowie, a pewnie i dość niski próg bólu, bo sam Zinedine Zidane narzekał na jego kolejne urazy. Natomiast – trudno zarzucić mu działanie z premedytacją, czy na szkodę klubu.
Zawsze imponowali mi tacy ludzie. Bale niczego nie robił na pokaz. Nie chciało mu się uczyć hiszpańskiego, no to się nie uczył. Nie zależało mu na udawaniu wielkiego smutku po porażkach, nie zależało mu na gestach pod publiczkę i całowaniu kolejnych herbów. Ba, gdy dostał okazję wykazać się lojalnością, to po prostu to zrobił, bez żadnej spektakularnej kampanii medialnej po prostu wrócił pomóc Tottenhamowi, czyli klubowi, z którego wyruszył w wielki świat. Tysiąc tych, którzy w każdym wywiadzie deklarują przywiązanie do klubu i jazdę na dupie w każdym spotkaniu, nie byłoby stać na takie poprowadzenie kariery, jak to w wykonaniu Bale’a.
Kiedyś dałem tytuł podobnemu tekstowi o Walijczyku: nieznośna lekkość bytu. Bo Bale właśnie prowadził takie lekkie, takie nieznośnie lekkie życie. Nie wstawiał na Insta zdjęć z siłowni, gdzie zlany potem przerzucał kolejne sztangi. Miał za to wierną ekipę paparazzich, którzy śledzili każdego jego uderzenie na lokalnym polu golfowym. Ostatnio pisało się sporo nawet o zakończeniu przez niego kariery. Wcześniej nie wykluczał, że z Realu Madryt odejdzie do Chin.
Najbardziej ujmujące w jego postaci jest to, że nie do końca pasuje do innego mojego idola, Darko Milicicia. Milicić był w NBA beznadziejny, fakt, że zarobił sobie na spokojne i godne życie na serbskiej farmie, ale jednak – sportowo nie ma nic, poza tytułami największego nieporozumienia najlepszego draftu w historii. A Bale? Bale robi co chce, jak chce i kiedy chce, a szafę ma pełną medali. Nawet w Tottenhamie, gdzie nadal męczyły go urazy, kontuzje i inne bole, zebrał 19 punktów (16 goli i 3 asysty) w kanadyjce, na przestrzeni zaledwie 34 występów.
Reprezentacja Walii od października 2020 strzeliła 8 goli w 11 meczach. Bale zagrał w siedmiu z nich, dał 4 asysty. To jest nadal piłkarz, który bywa genialny. Gdy mu się chce, gdy jest zdrowy, gdy jest wyspany. Takich samurajów, którzy cenią spokój ponad triumfy, którzy cenią swój komfort, ponad zadowolenie gawiedzi, jest już coraz mniej. Dlatego tym bardziej warto ich doceniać, śledzić ich ruchy, obserwować, jak w świecie doskonałych robotów zostały jeszcze takie jednostki, które mają po prostu wywalone na opinie innych.
Kibicuję każdej takiej jednostce. Oczywiście ze swojej strefy komfortu, której staram się za często nie opuszczać. Spokój. Komfort. Wygoda. In that order. Jak pan Gareth nauczył.
Fot.Newspix