Reklama

Ja, najlepszy piłkarz Serie B? Musisz zmienić adres!

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

13 maja 2021, 11:26 • 11 min czytania 16 komentarzy

Czy jest najlepszym piłkarzem Serie B? Dlaczego Serie B jest silniejsza od Ekstraklasy? Czym zaimponowali mu Kevin-Prince Boateng i Mario Balotelli? Dlaczego trochę żałuje, że nie został w Rakowie i jak to możliwe, że przewidywał sukces częstochowskiego klubu? Co sprawiło, że nie mógł zakochać się we Włoszech? Dlaczego włoscy trenerzy lubią sobie pogadać? Czy polskiej szatni brakuje luzu? Jakie ma plany na przyszłość – zostaje w Pordenone czy wraca do Rakowa? Na te i na inne pytania w rozmowie z nami mówi napastnik Rakowa Częstochowa i Pordenone, Sebastian Musiolik. Zapraszamy. 

Ja, najlepszy piłkarz Serie B? Musisz zmienić adres!
Zacznę przewrotnie. 

Wiedziałem, że tak będzie, dawaj.

Rozmawiam z najlepszym piłkarzem Serie B. 

Oczywiście, że nie, rozłączamy się, musisz zmienić adres!

Wiesz, do czego nawiązuję?

No jasne, że wiem. Chodzi pewnie o mojego przyjaciela Igora Sapałę, który twierdził, że jestem najlepszym piłkarzem Ekstraklasy.

A statystyki masz takie same. 

Ej, ej, odejmujesz mi, teraz mam trochę lepsze. W poprzednim sezonie – 35 meczów, 6 goli, 2 asysty, w tym sezonie – 31 meczów, 6 goli, 3 asysty.

Reklama
To już na pewno najlepszy. 

Pół-żartem, pół-serio, to jasne, ale ostatnio też Igor Sapała mówił, że najlepszy piłkarz ligi gra w Rakowie. Wtedy powiedział to dlatego, że blisko się kolegujemy, mógł sobie na to pozwolić, ale teraz jest to jeszcze bardziej uzasadnione, bo w Częstochowie faktycznie występują czołowi zawodnicy Ekstraklasy. Raków jest rewelacją rozgrywek. Wygrał Puchar Polski, wywalczył wicemistrzostwo kraju, to robi wrażenie. Serio zgodzę się z Igorem w tym, że w Rakowie gra najlepszy piłkarz tej ligi.

Masz kogoś konkretnego na myśli?

Nie wiem, kto dokładnie, w każdym meczu wyróżnia się ktoś inny, ale mocnych nazwisk nie brakuje. Ivi Lopez, Marcin Cebula, Fran Tudor, Kamil Piątkowski czy nawet Igor Sapała, który jest w tym układzie często niedoceniany.

Ostatecznie: nie jesteś najlepszym piłkarzem Serie B?

Nie jestem. Ale jeśli Igor Sapała grałby w jakimś Empoli, to pewnie znowu mnie by wytypował, a ja go w takim rankingu.

W Przeglądzie Sportowym powiedziałeś, że Serie B jest silniejsza od Ekstraklasy. 

Często powtarzam, że nie jestem zawodnikiem, który rozegrał wystarczająco dużo meczów w Ekstraklasie i w Serie B, żeby móc się na ten temat w kompetentny sposób wypowiadać. Ale moje pierwsze spostrzeżenia faktycznie są takie, że Serie B jest ligą lepszą od Ekstraklasy. Wyższa intensywność. Mądrzejsza organizacja taktyczna. Jakość indywidualna pojedynczych piłkarzy. W każdej drużynie jest paru gości, którzy robią na mnie wrażenie.

Kto najbardziej?

Duże postaci. Kevin-Prince Boateng i Mario Balotelli imponują stylem bycia, poruszania się po boisku, każdym ruchem właściwie. Widać, że to gwiazdy. Na mnie duże wrażenie zrobił też Luca Tremolada. Chłopak, który był u nas, teraz spędził pół roku na wypożyczeniu w Cosenzie, graliśmy na niego i to jest kawał piłkarza. Wielkie umiejętności. Podobał mi się też Abdelhamid Sabiri z Ascoli. Miał coś w sobie.

Nie mówię, że w Polsce tego brakuje czy tego nie ma, ale tutaj ten poziom jednostek jest wyższy. I nie jest to moja odosobniona opinia. Co drugi-trzeci mecz spotykam jakiegoś Polaka. Sędzia gwiżdże po raz ostatni i rozmawiamy. Wszyscy podzielają moje zdanie, wskazując Serie B ponad Ekstraklasę, a często spotykam przecież chłopaków, którzy są we Włoszech od wielu lat, wcześniej zaliczyli sporo meczów w polskiej lidze i mają porównanie. Nie wiem, jak byłoby, jakby zestawić te dwie ligi jeden do jednego, w bezpośrednim przełożeniu, ale wydaje mi się, że mam rację.

Reklama
Zderzyłeś się z typowymi, brudno grającymi włoskimi defensorami?

Spotkałem kilku szalenie agresywnych defensorów. Nie są wysocy, ale są bardzo szybcy, świetnie ustawieni i mądrze wprowadzający piłkę do gry. Obrońcy są w Serie B na naprawdę wysokim poziomie. Często to podkreślam, że zderzyłem się z tym, jak brutalnie można grać. Sędziowie pozwalają na dużo. Nie ma VAR i były takie mecze, że byłem w szoku, że bez żadnych konsekwencji i kar można się tak z kimś szarpać i naparzać na boisku. Poznałem ten kultowy włoski styl bronienia na własnej skórze.

Nie wiem, czy miałeś okazję rozmawiać z Mariuszem Stępińskim, ale on zawsze powtarza, że szybko się we Włoszech zakochał. W apenińskim klimacie, w atmosferze tego kraju, we włoskiej codzienności i kulturze. Masz podobnie? Jest zauroczenie?

Rozmawiałem z Mariuszem. Wiem, jak on do tego wszystkiego podchodzi, ale ja wyjechałem w trochę innym momencie. Raków osiąga świetne wyniki. Pojawiają się myśli, że może warto było zostać, może warto było w tym uczestniczyć, pisać tę historię. Druga sprawa, że żyjemy w czasach koronawirusa. Czy wyjechałbym do Anglii, czy do Brazylii, czy do Hiszpanii – wszędzie byłoby tak samo. Z Włochami jest tak, że wielu piłkarzy zakochało się w nich, czerpiąc z codzienności tego kraju. Z entuzjazmu kibiców, z ich bezpretensjonalnej i naturalnej miłości do calcio, z uroków miasta, ze zwiedzenia, z tutejszego jedzenia. To wszystko tworzy klimat. A ja przyjechałem do Pordenone w okresie, kiedy cały czas musiałem siedzieć w domu. Czasami tylko wyjeżdżałem do jakiegoś hotelu. A poza tym rutyna. Nie było okazji zakochać się we Włoszech. Choć to świetny kraj. Mieszkają tu świetni ludzie. Chciałbym zobaczyć, jak wygląda to w normalnych warunkach.

Chociaż z okna twojego domu widać góry. 

Tak, tak, Pordenone jest fantastycznie położone. 45 minut do gór, 45 minut nad morze, 45 minut do Wenecji. Dużo jest pięknych miejsc, ale nie miałem okazji pozwiedzać. Raz byliśmy z dziewczyną nad pięknym jeziorem, a tak to lockdowny, godziny policyjne, tego czasu na podróże było mało. Teraz mam wolne, skończyliśmy sezon, ale popsuła się za to pogoda. W Polsce słoneczko, a we Włoszech pada deszcz. Mam strasznego pecha, ale co zrobić.

Powiedziałeś, że czasami myślisz sobie, że może warto było zostać w Rakowie. 

Musiałem spróbować czegoś nowego. Z taką myślą wyjeżdżałem. Nie kalkulowałem. Kiedy odchodziłem, widziałem jak wygląda i jak funkcjonuje drużyna, więc czułem, że przyjdzie sukces. Nie spodziewałem się, że na tak wielką skalę, ale to się dało wyczuć. Trochę w podświadomości żałuję, że w tym nie uczestniczyłem, ale z drugiej strony nie mogłem zostać, bo to był odpowiedni moment, żeby spróbować swoich sił poza ojczyzną. Nic na tym nie straciłem.

Czasu nie cofnę, a przecież nie wiadomo, co wydarzyłoby się, gdybym został. Rozmawiałem z trenerem Papszunem przed wyjazdem i powiedział mi, że jeśli nie jestem przekonany do wyjazdu w stu procentach, to zawsze mogę zostać i walczyć o skład. Znam swoją wartość i wiem, że z czasem wywalczyłbym sobie miejsce w wyjściowej jedenastce. Fajnie byłoby być z chłopakami w takim sezonie. Cały czas byliśmy w kontakcie. Kibicowałem im. Oglądałem każdy mecz. Ale nie żałuję wypożyczenia do Serie B. Nawet nie mógłbym żałować. Trzeba patrzeć na siebie.

Tym bardziej, że nie przepadłeś w Serie B. 

Moje liczby szału nie robią, ale nigdy też nie byłem wielkim goleadorem. A we Włoszech też nie grałem jakoś bardzo dużo. Tutaj często rotuje się składem. Nawet były takie momenty, że w jednym meczu strzelałem gola, w kolejnym zaliczałem pusty przebieg i wypadałem ze składu. Nie było stabilności. Momentu, w którym mógłbym złapać więcej minut i strzelić więcej goli. Miałem też trochę pecha. Nie uznano mi dwóch prawidłowo zdobytych bramek. Licznik nie zatrzymałby się na sześciu trafieniach. Nie strzelałem też rzutów karnych. Nawet tego nie liczyłem, ale jakby sprawdzić mój współczynnik minut do strzelonych bramek, to chyba nie wypada to najgorzej.

Gol co 280 minut. 

Bez tragedii.

Pierwszy sezon w obcym kraju. 

Ludzie w Pordenone mówili mi, że to był niezły sezon w moim wykonaniu. Żałowali też, że nie uznali mi też tych dwóch bramek, bo osiem goli wygląda dużo lepiej niż sześć trafień. Nie byłem też typowo pierwszym napastnikiem, pierwszym wyborem, więc to nie jest zły wynik. Przecierałem się z nowym krajem, z nowym językiem.

No właśnie, jak to w kwestii języka wyglądało?

W Pordenone mało kto mówi po angielsku. Początki były ciężkie. Adam Chrzanowski starał się mi pomóc. Już kiedyś był we Włoszech i ogarnia język. Jak na pierwszy sezon, nie było źle, nie narzekam.

Ile znasz słów po włosku? Dwieście?

Nie liczyłem. Wolę praktykować. Dlatego też żałuję, że trwa pandemia, bo gdybym mógł wychodzić do sklepów i do restauracji, to dużo szybciej mógłbym się sprawdzić w terenie. Więcej bym wiedział, szybciej podłapałbym poważniejsze zwroty. Teraz, jak ktoś się mnie o coś pyta na boisku albo w szatni, to wiem, o co mu chodzi. Zawsze odpowiem. Nie jest tak, że nic nie powiem, ale rewelacyjnie też nie jest, nie będę udawał. Za to rozumiem większość rozmów w szatni. Z mówieniem jest gorzej, bo istnieje jakaś naturalna bariera językowa, muszę się przestawić, ale to kwestia czasu. Nie jest to szalenie trudny język. Jak na kilka miesięcy we Włoszech, to szybko podłapałem słowa, zdania i konstrukcje. Cicho nie siedzę, można się ze mną dogadać.

Jesteś jednym z tych polskich zawodników, którzy po wyjeździe do zagranicznego klubu zobaczyli, jak wielka przepaść istnieje między ekstraklasową a zagraniczną rzeczywistością piłkarską? Sam mówiłeś, że Raków organizacyjnie i sportowo nie odstawał, więc trochę spodziewam się niestandardowej odpowiedzi. 

W Rakowie byłem tak długo, że w mig łapałem wszystkie schematy i pomysły taktyczne. Tutaj, w Pordenone, musiałem uczyć się tego na nowo. Graliśmy innym systemem. Trenerzy wymagają zupełnie innych ruchów od napastników. Ciężko było mi się połapać, ale z biegiem czasu wszystko zacząłem rozumieć. Rzeczywiście we Włoszech przykłada się wielką wagę do taktyki. Do każdego meczu przygotowujemy się trzy dni wcześniej. Jesteśmy gotowi na wszystkie warianty. W pierwszej połowie bronimy się tak, jeżeli oni grają innym systemem, to atakujemy tak, jeżeli tracimy piłkę, to znowu bronimy tak. Wszystkie możliwości, wszystkie alternatywy są przeanalizowane. Tego jest dużo. Czy mnie to jakoś bardzo zaskoczyło? Nie, spodziewałem się tego.

Bardziej odczułem za to intensywność sezonu. Rozegraliśmy więcej meczów. Ostatnio w dziesięć dni zagraliśmy cztery spotkania. Jeszcze przez koronawirusa niektóre mecze zostały przełożone i to wszystko składa się na to wrażenie. Zaskoczył mnie też mikrocykl treningowy. Rzadko kiedy jest jakiś dzień, kiedy byłoby faktycznie luźno. Po meczu jest jeden dzień spokojniejszy, ale dzień później wchodzi się na bardzo, ale to bardzo wysokie obroty.

Teraz, jak graliśmy te cztery spotkania w dziesięć dni, to wydawałoby się, że w przerwie między jednym a drugim spotkaniem tylko się leży, ale nie, wprost przeciwnie, tak to nie wyglądało. Cały czas treningi, cały czas siłownia, cały czas napinka. Duża intensywność. Ale mój organizm jest w miarę wytrenowany i szybko się do tego przyzwyczaiłem. Nie było momentu, w którym czułbym się przesadnie zmęczony. A to szalenie ważne, bo przez dziesięć czy jedenaście tygodni graliśmy w systemie środa-sobota i jeżeli doznałbym jakiegoś urazu, nawet błahego, to wypadłbym z dwóch-trzech spotkań.

I nie strzela się tej jednej bramki. 

Dlatego też tak bardzo liczy się przygotowanie fizyczne. Nie mogłem pozwolić sobie na to, żeby wypadać z gry. Raz tylko było tak, że miałem problemy z barkiem i w kilku spotkaniach nie byłem w stanie zagrać. Ale miałem to szczęście, że przychodziłem z Rakowa, gdzie wszystko było na bardzo wysokim poziomie. Pewnie nawet organizacyjnie wyższym niż tutaj w Pordenone. A nawet na pewno.

Zmienił się w czasie sezonu trener. Attilio Tessera zastąpił Maurizio Domizzi. Jacy to są szkoleniowcy?

Większość Włochów lubi sobie porozmawiać. Attilio Tesser wręcz uwielbiał. Dzień po meczu gromadził nas wszystkich w szatni i przez półtorej godziny omawialiśmy każde spotkanie. Każdy musiał się wypowiedzieć, a przecież dwa dni później było jeszcze wideo z tego meczu, więc się to wszystko kumulowało. Tesser często przerywał treningi, dużo tłumaczył. Z kolei Maurizio Domizzi wywodzi się z młodszego pokolenia, niedawno skończył piłkarską karierę, rozegrał prawie trzysta meczów w Serie A i jest troszeczkę spokojniejszy.

To jego pierwsza poważna trenerska praca. 

Jeszcze w sezonie 2018/19 grał w Serie B. Ma inne podejście. Niełatwo mi go jeszcze wyczuć, bo przyszedł w trudnym momencie, nie mieliśmy z nim wiele treningów, ale na pewno jest bardziej stonowany. Ma w sobie dużo luzu. Wydaje mi się też, że jest dobrym człowiekiem. Nie mówię przy tym, że Tesser taki nie był, ale Domizzi ma w sobie właśnie coś takiego dobrego. Ale tak, Włosi faktycznie uwielbiają konwersacje. Żadna błahostka nie przejdzie niezauważona. Wszystko jest komentowane na forum. Nawet prezydent, właściciel klubu, często wchodzi na trening, do szatni, po meczu, przed meczem, dodaje od siebie słowa i sugestie.

Ale nie ingeruje w skład?

No nie wiem, tego nie wiem. (śmiech)

Szatnia włoska jest inna niż polska?

O różnicach nie mogę mówić, nie wypada mi. Powiem w skrócie: chłopaki mają bardzo dużo luzu. Ale oczywiście nie twierdzę, że polscy chłopcy nie mają luzu, jak mawiał klasyk, ale Włosi faktycznie mają go bardzo, bardzo dużo. Da się wyczuć, że to inny klimat, że są bardzo życzliwi, bardzo przyjaźni i bardzo otwarci. To dobrzy ludzie. Przynajmniej w Pordenone. Już od pierwszego dnia spotkałem się z sympatycznymi reakcjami. Nikt nie podkładał mi kłód po nogi, nikt nie robił mi pod górkę, nikt nie traktował mnie jak rywala o miejsce w składzie.

Nawet chłopaki, którzy nie potrafią powiedzieć ani słowa po angielsku, próbowali mi przetłumaczyć parę rzeczy łamaną angielszczyzną. Pośmialiśmy się, fajna sprawa, miły gest. Dostaję dużo wsparcia. Ludzie wokół klubu są na każde zawołanie, zawsze gotowi, żeby pomóc mi rozwiązać jakiś problem. Jakbym napisał, że mi korki w mieszkaniu wysadziło i nie wiem, co z tym zrobić, to ktoś na pewno przyjechałby, nawet o 22:00, zadzwoniłby do właściciela i pomógł załatwić sprawę.

Trwają już rozmowy w sprawie wykupienia cię przez Pordenone?

Nie wiem. Pordenone ma czas na określenie się.

Słyszałem, że są zadowoleni. 

Ja tak samo. Na razie nie zapadały jeszcze żadne decyzje. Pewnie rozjedziemy się do domów i do końca maja coś się wykrystalizuje.

I powrót do Rakowa, i pozostanie w Pordenone nie rysują się jako złe scenariusze. 

Zastanawiałem się nad tym i obie opcje wypadają bardzo dobrze. Tak samo było jesienią, kiedy wyjeżdżałem. Nie żałowałbym, jeślibym został i nie żałuję, że wyjechałem. Teraz, jeśli wrócę, mogę sporo zdziałać w Rakowie, a jeśli zostanę w Pordenone, to mogę dalej rozwijać się w Serie B. Przegrany na tym nie wyjdę.

ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK

Fot. Pordenone/400mm.pl

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

16 komentarzy

Loading...